Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ry Cooder

Last Man Standing (Ostatni sprawiedliwy)

(1996)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 13-08-2015 r.

USA, lata 30-te. Do oddalonego od świata, teksańskiego miasteczka Jerycho przybywa John Smith. Szybko orientuje się, że na miejscu rządzą dwa gangi, które walczą ze sobą o dominację. Gdy przestępcy demolują mu samochód, tajemniczy przybysz postanawia zostać w Jerychu na dłużej. Jako świetny rewolwerowiec, zatrudnia się raz u jednej bandy, a raz u drugiej, zależnie od tego, która z nich mu więcej zapłaci. Smith planuje doprowadzić do tego, aby obydwa gangi zniszczyły się nawzajem.

Taką historię opowiada Last Man Standing (Ostatni sprawiedliwy) z 1996 roku w reżyserii Waltera Hilla. Fabuła to oczywiście parafraza Straży przybocznej Akiry Kurosawy, przenosząca historię o samotnym samuraju na grunt czasów prohibicji. Rezultatem tego powstała fuzja westernu z filmem gangsterskim (zresztą Hill, twórca min. dylogii 48 godzin, nieraz zdradzał zainteresowanie „okołowesternową” tematyką). Jednak w przeciwieństwie do Za garść dolarów Sergio Leone, które oczywiście również bazowało na filmie Kurosawy, tym razem wszystko odbyło się zgodnie z prawem i ówcześnie 85-letni Kurosawy nie musiał nikogo podawać do sądu.

Na stanowisko autora ścieżki dźwiękowej powołano z początku Elmera Bernsteina, dla którego westernowe klimaty były wodą na młyn, nie deprecjonując oczywiście osiągnięć Amerykanina w innych gatunkach filmowych. Niestety Bernstein, zwłaszcza w latach 90-tych, nie miał szczęścia do producentów i jego partytura, podobnie, jak kilka innych prac z tego okresu, została odrzucona. Wytwórnie zdecydowały się jednak wydać tę muzykę, dzięki czemu zainteresowani tematem mogą się jej bliżej przyjrzeć.

Miejsce Bernsteina ostatecznie zajął Ry Coorder, urodzony w Los Angeles gitarzysta i autor wielu ścieżek dźwiękowych. Hill zwrócił się akurat do Amerykanina nieprzypadkowo. Cooder skomponował muzykę do łącznie dziewięciu pełnometrażowych obrazów Hilla (począwszy od 1980 roku, gdy zilustrował Straceńców). Czas pokazał, że Ostatni sprawiedliwy był ostatnią współpracą pomiędzy obydwoma twórcami i zapewne nic już się w tej kwestii nie zmieni. Cooder stwierdził, że filmy przyprawiają go o mdłości, jakkolwiek to rozumieć, i nie zamierza już nigdy więcej nad nimi pracować.

Bernstein napisał do filmu Hilla ciekawą, całkiem oryginalną muzykę, wykorzystując w tym celu głównie brzmienie orkiestry, a także kilka elementów związanych z miejscem akcji, takich jak chociażby roztrojone, iście „saloonowe” pianino. Być może partytura twórcy słynnego motywu z Siedmiu wspaniałych okazała się zbyt wyraźna i symfoniczna, podczas gdy Hill oczekiwał mniej rzucającą się w uszy ilustrację, która spełniłaby się przede wszystkim w roli audiowizualnego tła. Finalnie właśnie taką ścieżkę dźwiękową stworzył Cooder, który sięgnął do bliskiego mu bluesa i jazzu, które wzbogacił pracą syntezatorów.

Trzeba przyznać, że ilustracja napisów początkowych (tytułowy utwór) wypada doprawdy nieźle i dobrze wprowadza widza w klimat filmu. Perkusja, gitary elektryczne, niskie i szorstkie partie na basowy saksofon wygrywające temat główny precyzyjnie odzwierciedlają Bruce’a Willisa przemierzającego w swoim Fordzie Model A rozgrzane do czerwoności pustkowia Teksasu i popijającego wysokoprocentowy alkohol. Określenie „temat główny” użyłem jednak nieco na wyrost, albowiem tak naprawdę nie uświadczymy go zbyt często. Co ciekawe, Kurosawa poprosił Masaru Sato, aby motyw główny ze Straży przybocznej nasuwał skojarzenia z pracą… buldożera. Wzorem japońskiego reżysera, Hill zażyczył sobie tego samego efektu w kręconym przez siebie filmie. Szkoda, że jest to w zasadzie jedyny temat rzucający się w uszy. Do kompozycji wybijających się przed szereg należą także Jerycho Blues oraz Jericho Two-Steps, nawiązujące do muzyki z czasów, w których toczy się akcja produkcji Hilla.

Nie licząc opisywanych wyżej utworów, partytura jest całkiem spójna. Niemal na całej rozciągłości mamy do czynienia z underscore’m, zbudowanym na eksperymentach z elektroniką, perkusją oraz gitarami. Nie zmienia tego nawet wątek miłosny oraz związane z nim sceny, gdzie Cooder pozostaje wierny obranej przez siebie konwencji i stara się unikać wyraźnych melodii. Warstwa liryczna opiera się w zasadzie jedynie na skromnych, subtelnych partiach (gitary, a nawet, co ciekawe, flety bambusowe), które sporadycznie goszczą podczas odsłuchu i seansu.

Tym samym ścieżka dźwiękowa nie zawsze zdaje egzamin poza filmowym kontekstem. W zasadzie za ten aspekt można wystawić akademicką dwóję. Skromniutka baza tematyczna i przesadna ilość funkcjonalnego underscore’u nie jest połączeniem, za którym przepadają miłośnicy muzyki filmowej. Co prawda przerywniki w postaci nawiązań do muzyki źródłowej wprowadzają nieco świeżości, a eksperymenty potrafią czasem zaintrygować, to jednak wszystko to zabija czas trwania albumu, wynoszący ponad 70 minut. Zresztą sam score Coodera to przede wszystkim muzyka tła, a to nie muszę tłumaczyć, co oznacza dla potencjalnego odbiorcy.

Niemniej Ostatni sprawiedliwy Ry’a Coodera na pewno nie jest banalną muzyką. Znajdziemy w niej trochę ciekawych zabiegów, trochę aranżacyjnej odwagi, a w filmie efektywnie uzupełnia ona warstwę wizualną. Co do krążka jednak, to poleciłbym go jedynie najbardziej zagorzałym fanom twórczości Amerykanina lub filmu Hilla, albowiem jego odsłuch nie należy do łatwych. Niezbyt przemyślane, przepastne wydanie sprawia, że muzyka po pewnym czasie się przejada, nudzi, a nawet męczy. Ponadto bardziej znaczących tematów oraz wyróżniających się kompozycji jest jak na lekarstwo, co sprawia, że praktycznie nie wracam do tej muzyki.

Najnowsze recenzje

Komentarze