Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Honey, I Shrunk the Kids (Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 03-07-2015 r.

Typowanie ulubionych prac swojego faworyta wśród twórców muzyki filmowej, to karkołomne zadanie. Szczególnie gdy rzeczony kompozytor podejmował szerokie spektrum gatunków i w każdym z nich potrafił się dobrze odnaleźć. Nie ujmując Hornerowi jego umiejętności do ilustrowania dramatów czy thrillerów, bo i pod tym względem nie pozostawia większych obiekcji, największe zainteresowanie zawsze budziły we mnie produkcje o charakterze familijnym. To właśnie w filmach Disney’a Amerykanin miał możliwość sięgać po całe bogactwo swojego warsztatu, bawić się instrumentarium i formami muzycznego wyrazu, co nierzadko czynił. Dosyć istotnym wydaje się przełom lat 80-tych i 90-tych, kiedy James Horner przejawiał wyjątkową aktywność na tym polu. I choć nie każda z podejmowanych prac doceniana była przez ówczesną krytykę, to jednak czas okazał się dla nich łaskawszy. Czy taką partyturą było właśnie Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki (Honey, i shrunk the kids)? Aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie, jak wielkie poruszenie wśród miłośników muzyki filmowej wywołała informacja o wydaniu ścieżki dźwiękowej. A przypomnę tylko, że było to 20 lat po premierzy obrazu.


Film Joe Johnstona dawał wszelkie podstawy, by już w momencie jego triumfalnego pochodu po salach kinowych zatroszczyć się o wypuszczenie oficjalnego soundtracku. Zrealizowane za niespełna 20 mln $ widowisko zdołało wypracować prawie dwunastokrotny dochód, a krytyka nie pozostawiała złudzeń, że autorski pomysł Eda Naha i Stuarta Gordona trafił w dobre ręce. Nic to, że Johnston dopiero wkraczał w świat reżyserii. Z rzemiosłem filmowym, szczególnie od strony wizualnej, miał już wielokrotnie do czynienia. Pracował bowiem dla Industrial Light & Magic, między innymi nad Gwiezdnymi Wojnami, co musiało rzutować na dobrą jakość techniczną obrazu. I cóż, mimo że Dzieciaki pod względem wizualnym nieco się zestarzały, to dalej bawią i stanowią doskonałą rozrywkę na niedzielne, rodzinne popołudnie.



Ząb czasu na pewno nie nadgryzł ścieżki dźwiękowej stworzonej przez Jamesa Hornera. Ścieżki, która mnie osobiście zafascynowała polifonią i wielką swobodą w posługiwaniu się jazzową i swingową stylistyką. Ta pozornie niewinna zabawa zaowocowała sześcioletnią współpracą Hornera i Johnsona, dzięki której chwile muzycznego uniesienia dostarczył nam między innymi Człowiek rakieta. W przeciwieństwie jednak do tej świetnej pod względem tematycznym partytury, Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki wydaje się ilustracją odważniejszą. Na pewno bardziej zróżnicowaną w sposobach komunikowania się z odbiorcą, a pod względem wykonawczym wirtuozerską. W obrazie obok ciepłej liryki mamy bowiem szaleńczą akcję opartą na swingowej rytmice, ocierający się o dźwiękonaśladownictwo underscore oraz fragmenty podtrzymujące napięcie bądź też budzące grozę. Ot wszystko, a zarazem tak niewiele, by stworzyć spójną, nie pozostawiającą większych wątpliwości ilustrację.



Wielokrotnie już chwaliłem Hornera za świetną narrację i dobre wyczucie w dawkowaniu swoją muzyką. I choć u progu jego kariery spotting miał prawo razić wyjątkową ascezą, to w miarę nabywania doświadczenia wiele zmieniało się pod tym względem. A jako że kino familijne nie znosi ciszy, Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki to arena, na której ścierają się ze sobą fantazyjne wizualizacje i nie mniej frapujące muzyczne impresje. Nie wszystkie karty są jednak odsłaniane już u progu naszej przygody z filmem Johnsona. Swoistego rodzaju zwiastunem nadchodzących wydarzeń jest czołówka dająca nam przedsmak muzycznej akcji – przy okazji pokazująca, gdzie Horner szukał swoich inspiracji. A był to temat przewodni z filmu Felliniego, Amarcord oraz fragmenty zaczerpnięte z utworu Powerhouse B Raymonda Scotta. Natomiast samo zawiązywanie się fabuły i zapoznanie z głównymi bohaterami mija nam raczej pod znakiem dosyć zachowawczych ingerencji kompozytora. Dopiero wydarzenia, które sprawiają, że tytułowe dzieci kurczą się do rozmiarów statystycznej mrówki uwalniają cały potencjał warsztatu Hornera. Ciekawym jest sposób, w jaki Amerykanin uchwycił różnice w postrzeganiu otaczającego nas świata. Pełzający owad, przelatująca pszczoła, czy pracujący przed domem zraszacz na co dzień nie przyprawiają nas o wielki zachwyt bądź przerażenie. Dopiero spojrzenie na te zwyczajne obrazki z perspektywy pomniejszonego człowieczka nadaje całości większej dramaturgii. Oparcie linii melodycznej na wyraźnie wyeksponowanych dęciakach podkreślanych rytmicznymi perkusjami przyczyniło się więc z jednej strony do ożywienia miejsca toczącej się akcji, z drugiej natomiast do wyeksponowania motoryki stymulującej ciągłą walkę o przetrwanie w tym mikroświecie. Kompozytor stawia wyraźną granicę między wydarzeniami dziejącymi się w pomniejszonej rzeczywistości, a tymi obserwowanymi okiem zwykłego człowieka. Te drugie kwitowane są najczęściej snującym się w tle underscore lub odpowiednim wyciszaniem muzyki, gdy akcja toczy się równolegle na dwóch płaszczyznach. Wszystko to w efekcie tworzy bardzo sprawnie funkcjonującą ilustrację, która wielokrotnie napomina o sobie wspaniałymi swingującymi tematami bądź przykuwającymi uwagę zabiegami aranżacyjnymi.


Z tego też powodu album soundtrackowy wydany nakładem Intrada Records, to kawał solidnej rozrywki. To przygoda skrojona na miarę potrzeb zarówno fana filmu, jak i melomana oczekującego od ścieżki dźwiękowej zwartej treści. Materiał zawarty na krążku pochodzi z oryginalnych taśm dostarczonych i wyprodukowanych przez Simona Rhodesa – wieloletniego współpracownika Jamesa Hornera. Przygotowując soundtrack dokonał on gruntownej edycji, ukierunkowując swój produkt na jak najlepsze wrażenia odsłuchowe. Naturalnie musiało to oznaczać, że sposób prezentacji rozmijał się będzie z filmową chronologią. „Porządku” trzymają się jedynie dwa pierwsze utwory – otwierający widowisko Main Title, gdzie poznajemy kluczowy temat akcji oraz melodię skojarzoną z rodziną Szalińskich – Strange Neighbors. I właśnie te dwa krótkie fragmenty mówią nam najwięcej o języku muzycznym, który obowiązywał będzie przez większą część kompozycji. A jak już wspomniałem wyżej będzie to kombinacja jazzująco swingujących melodii bezpardonowo odnoszących się do twórczości Nino Roty i Raymonda Scotta.



Fascynują nie tyle łatwo wpadające w ucho trąbkowe tematy, ale i komediowych sposób ich wyprowadzania. Gdy bowiem do standardowego wykonawstwa dodamy elementy Mickey Mousingu i zabawy nietuzinkowym instrumentarium (harmonijka czy pianino Rhodesa), otrzymujemy ciekawy, wyłamujący się schematom miszmasz. Tego typu zabiegi znajdują swoje filmowe uzasadnienie w licznych scenach szaleńczych pościgów bądź też podejmowanych próbach odnalezienia mikroskopijnej wielkości dzieciaków. I gdy weźmiemy na warsztat utwór Shrunk znajdziemy w nim wszystkie te elementy. Dezorientacja dzieciaków podkreślana jest solową trąbką wspieraną rytmicznymi pociągnięciami za smyczki. W momencie, gdy kamera koncentruje się na poczynaniach Wayne’a Szalińskiego, Horner rezygnuje z motoryki skupiając się na budowaniu napięcia. I gdy frustracja tego naukowca nieświadomie zaczyna odbijać się na losach młodych bohaterów, ilustracja muzyczna nabiera na sile. Staje się ona coraz bardziej intensywna zmierzając do potężnej kulminacji, co powinno przywołać w pamięci podobne w wymowie utwory akcji z Willow i Krulla. Takich utworów ze zmienną, jak polska pogoda dynamiką jest tu na pęczki. Począwszy od Test Run a skończywszy na Lawn Mover.



I gdyby tylko na tym skupiała się ścieżka dźwiękowa do Dzieciaków, moglibyśmy mówić o względnej monotonii. Na szczęście Horner spogląda dalej i widzi więcej aniżeli tylko sposobność do determinowania motoryki akcji. Analizując otoczenie pozwala sobie na wprowadzanie do partytury drobnych smaczków w postaci quasi-etnicznych fletów (A New World), czy też inspiracji bernsteinowską wizją Dzikiego Zachodu (Ant Rodeo). Nie brakuje również swashbucklerowej intensywności, czego dowodem są liczne sceny walk z „gigantycznymi” owadami (Scorpion Attaca). A kiedy trzeba, to potrafi spuścić z tonu i oddać bohaterom należytą przestrzeń do zawiązywania między sobą relacji. Owszem, liryka nie jest najbardziej aktywnym elementem partytury, ale nie można jej odmówić należytego piękna. Przykładem może być utwór Night Time, który łączy w sobie melancholię z romantycznym nastrojem. W akompaniamencie etnicznych fletów daje podwaliny do tworzonego dwadzieścia lat później świata Pandory w kultowym filmie Camerona.



James Horner w jednym z wywiadów czule wspomina angaż do Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki. Mówił, że mimo iż nie przepada za tego typu kinem, to dobrze bawił się kolorystyką i brzmieniem– jakby rodem z kreskówek. I da się to odczuć słuchając partytury do filmu Johnstona. Polifonia i różnorodność gatunkowa, sprawiają, że widowisko mieni się paletą muzycznych barw, bawiąc, determinując bohaterów do działania, czy też strasząc ich. Podobne wrażenia towarzyszą odsłuchiwaniu płyty wydanej przez Intradę. Góruje ona nad bootlegiem, który przez długi czas zastępował oficjalny album. I choć sama muzyka nie ustrzega się wielu zgrzytów, ot chociażby takich, jak zbyt nachalne nawiązania do twórczości Roty, Scotta, czy też własnej Hornera, jest to w dalszym ciągu dobre słuchowisko.


Najnowsze recenzje

Komentarze