Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Toru Takemitsu

Ran

(1985/1990)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-06-2015 r.

La 80-te okazały się być dla Akiry Kurosawy powrotem do łask widowni i krytyki. Po niezbyt udanej, poprzedniej dekadzie, w nowe dziesięciolecie wkroczył przebojową superprodukcją Sobowtór, która przenosiła nas w czasy samurajskich wojen. W 1985 roku wrócił z kolejnym, wysokobudżetowym dramatem historycznym, zatytułowanym Ran – dziś zaliczanym do jego najpopularniejszych filmów. Scenariusz blockbustera powstał w oparciu o dzieło Williama Szekspira Król Lear, a zatem Ran był trzecią, po Tronie we krwi oraz Zły śpi spokojnie, produkcją wyreżyserowaną przez Kurosawę, która bazowała na twórczości słynnego, angielskiego dramatopisarza.

Akcja filmu toczy się w feudalnej Japonii. Król Hidetora Ichimonji przez całe życie podbijał i grabił okoliczne narody, lecz teraz jest już stary i myśli o przekazaniu władzy swojemu najstarszemu dziedzicowi. Pozostali dwaj synowie mieliby być podwładnymi zasiadającego na tronie brata, a on sam, jako ex-władca, osiadłby w jednym z zamków. Najmłodszy z dzieci Hidetory, Saburo, ostrzega jednak ojca, że więzi między braćmi nie będą trwałe, co spowoduje wojnę o sukcesję. Wkrótce okazuje się, że jego słowa były prorocze. Tak właśnie przedstawia się fabuła ostatniej superprodukcji w przebogatym dorobku Kurosawy. Superprodukcji świetnej nie tylko od strony fabularnej, ale także technicznej – kostiumy, słusznie nagrodzone Oscarem, oraz scenografia to po prostu uczta dla oka.

Po współpracy z Shinichiro Ikebe, który napisał do Sobowtóra partyturę wykorzystującą zachodnie wzorce muzyczne, tym razem Kurosawa zwrócił się do Toru Takemitsu, powszechnie uznawanego za najważniejszego, japońskiego kompozytora XX-wieku, z którym współpracował już 15 lat wcześniej przy filmie Dodeskaden. Sławę zyskał on jednak głównie dzięki swoim utworom koncertowym, w których łączył elementy orientalne z awangardowymi. Na jego koncie możemy także znaleźć partytury do ponad 80 filmów, w tym takich uznanych reżyserów, jak Masaki Kobayashi czy Nagisa Oshima. Takemitsu, przeciwnie do większości twórców muzyki poważnej, nie traktował pisania ścieżek dźwiękowych, jako źródła zarobku. Uważał, że ciekawy scenariusz i kreatywny reżyser inspiruje go do pisania dobrej muzyki. Wobec tego Ran spełnia jak najbardziej te wymogi. Jak zatem prezentuje się owa muzyka?

Już na wstępie należy zaznaczyć, że partytura Takemitsu nie przypomina znanych i popularnych ścieżek dźwiękowych z Hollywoodu, czy chociażby Europy. Jest to bowiem muzyka skąpana w dużej mierze w odniesieniach do japońskiej muzyki tradycyjnej. Mamy tu bowiem całą paletę najróżniejszych elementów typowych dla tamtejszej kultury, poczynając od bambusowych fletów (głównie shinobue) przez bębny taiko na utworach jakoby wprost wyjętych ze spektakli teatru noh kończąc. Nie muszę chyba mówić, że amator filmówki zasłuchujący się w hollywoodzkich ścieżkach dźwiękowych raczej będzie miał problem w odnalezieniu się w tej płaszczyźnie opisywanego score’u. Zminimalizowanie melodyki, ograniczenie rytmiki do najprostszych sekwencji uderzeń, a ponadto nie zawsze przyjazne dla ucha brzmienie etnicznych instrumentów sprawi, że będzie to dla wielu odpychający aspekt tejże pracy.

Takimitsu, jak to Takemitsu nie ogranicza się jednak jedynie do czerpania z folkloru. Drugą sferą Ran jest rozpisanie partytury także na standardową orkiestrę. W tym materiale, za namową Kurosawy, Japończyk inspirował się twórczością austriackiego kompozytora Gustava Mahlera, w tym jego najsłynniejszymi symfoniami. Obok nieco mniej absorbującej liryki i underscore’u, możemy wyróżnić dwie melodie. Pierwszą z nich, o wymowie elegijnej, usłyszymy pod sam koniec filmu i przypomina ona, co ciekawe, jeden z motywów skomponowanych przez Wojciecha Kilara do Portretu damy. W całym obrazie pojawia się ona jedynie raz w przeciwieństwie do tematu przewodniego, który najlepiej rozbrzmiewa podczas pamiętnej sekwencji podpalenia zamku Hidetory (specjalnie zbudowana na potrzeby filmu monumentalna budowla,, faktycznie spłonęła w trakcie kręcenia zdjęć). Tajemnicza, niejednoznaczna melodia z początku prowadzona przez rożek angielski, przechodzi wkrótce w pełną orkiestrę wygrywającą kilka prostych, ale niezwykle sugestywnych i wbijających się w świadomość słuchacza nut, w ten sposób parafrazując na muzyczny język dramatyczną, szekspirowską opowieść. Cała sekwencja szturmu na fortecę pozbawiona jest jakichkolwiek sfx-ów. Przez ponad pięć minut słyszymy jedynie ponurą muzykę Takemitsu, której wolne tempo wydaje się kontrastować z ekranową akcją. Właśnie ów kontrast sprawia, że jest to jedna z najbardziej oryginalnych sekwencji montażowych w historii kina. Kurosawa wspominał, że chciał przedstawić historię króla Hidetory z perspektywy bogów. Omawiana scena jest właśnie jedną z prób zaszczepienia filmowi nadludzkiego pierwiastka, czemu wydatnie pomaga ścieżka dźwiękowa.

Japoński kompozytor podkreśla mroczny ton produkcji Kurosawy już od napisów początkowych, na których tle widzimy konnych strażników czuwających na wzgórzach. Za pomocą wysokich, niemalże piszczących smyczków, którym wtórują od czasu do czasu basowe partie na instrumenty dęte blaszane, świetnie tworzy aurę niepokoju. Odpowiednią atmosferę buduje także wspomniane wcześniej różnorakie instrumentarium zaczerpnięte z japońskiej muzyki tradycyjnej, które dobrze balansuje pomiędzy bardziej orkiestrowymi utworami. W wielu recenzjach filmu Kurosawy można znaleźć pochwały dla ścieżki dźwiękowej, aczkolwiek ja byłbym daleki od piania z zachwytu, ponieważ jak na film, który trwa prawie trzy godziny jest jej względnie niewiele, a ponadto, poza opisywaną w powyższym akapicie sceną, próżno szukać takich, które byłyby podległe muzyce.

Soundtrack, wydany nakładem Milan Records w 1990 roku, ukazał się w dość nietypowej formie, niestety dla wielu odbiorców po prostu nieprzemyślanej. Otóż cała muzyka zebrana jest w dwie kompozycje trwające około kwadrans. Czy to oznacza, że mamy do czynienia z parą długich, ale spójnych ścieżek? Z przykrością piszę, że jest to kilkanaście pomniejszych utworów posklejanych w dwie duże suity. Z drugiej strony musimy pamiętać, że jedyną alternatywą dla tego albumu, jest edycja wytwórni Toho Music z 2002 roku. Na tym dwupłytowym, trwającym prawie dwie godziny soundtracku znajdziemy aż 61 utworów, w tym szereg kompozycji nie użytych w filmie oraz… dwie suity wyjęte prosto z wydania Milan Records. Ergo, omawiany tutaj krążek nie wydaje się przy tym taką złą opcją, zwłaszcza, że do jego plusów należy zaliczyć to, że odsłuch zajmie nam nieco ponad pół godziny.

Czy Ran Toru Takemitsu to pozycja dobra dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej? Raczej nie. Jeżeli jednak ktoś chce się zapoznać z twórczością Takemitsu to Ran wydaje się być przystępnym streszczeniem jego 40 lat kariery, albowiem zawiera w sobie wiele elementów charakterystycznych dla jego utworów koncertowych i filmowych. Musimy jednak pamiętać, choć jest to pewne generalizowanie, że Takemitsu był przede wszystkim twórcą modernistycznym. Do jego dzieł należy podchodzić z dużą dozą ostrożności, o ile w ogóle gustuje się w awangardowych kompozycjach drugiej połowy XX-tego wieku. I właśnie tak należy postąpić zanim włożymy omawiany krążek do odtwarzacza. Ran to po prostu muzyka dość trudna, żeby nie powiedzieć ciężka w odbiorze. Ciężka nie oznacza jednak zła.

Najnowsze recenzje

Komentarze