Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Wolf Totem

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 17-05-2015 r.

Wolf Totem (w oryginale Láng Túténg) to powieść chińskiego pisarza Lü Jiamina, oparta na jego własnych doświadczeniach z czasów rewolucji kulturalnej. Jej głównym bohaterem jest młody mężczyzna, który świeżo po studiach zostaje wysłany do Mongolii Wewnętrznej, by szerzyć kaganek oświaty wśród żyjących tam koczowniczych plemion. Poznaje tu życie nomadów oraz fascynujących go wilków, jest także świadkiem jak cywilizacyjny postęp i przejmowanie kolejnych terenów przez osiedlających się tam chińskich farmerów prowadzi nie tylko do konfliktu człowiek-natura ale i przybyszów z autochtonami. Pomimo, że książka daleka jest od wybielania polityki ChRL, piętnuje wręcz błędy jakie popełniono w historii, nie tylko udało się ją wydać, ale i zdobyła w swej ojczyźnie sporą popularność.

A skoro tak, chińscy filmowcy szybko doszli do wniosku, że warto przenieść ją na ekran. Początkowo planowano, by dokonał tego któryś z utytułowanych rodzimych twórców, jednak co może dziwić, wśród ponad miliarda obywateli nie znaleziona człowieka, który miałby odpowiednie doświadczenie zwłaszcza w kwestii pracy z dzikimi zwierzętami. Zaczęto zatem rozważać różne koncepcje, w tym takie jak użycie psów zamiast wilków, wygenerowanie wilków cyfrowo czy zatrudnienie Petera Jacksona (pewnie jako eksperta od komputerowych stworów). Ponieważ jednym z współproducentów była firma francuska, wskazała ona idealnego dla tego przedsięwzięcia reżysera- Jean Jacquesa Annauda, który miał w dorobku nie tylko Oscara ale i znakomite obrazy podejmujące tematykę zetknięcia się świata ludzi i dzikich zwierząt (Niedźwiadek; Dwaj bracia). Wprawdzie Annaud podpadł swego czasu chińskiej władzy filmem 7 lat w Tybecie, ale Chińczycy są pragmatyczni a nie pamiętliwi, więc Francuz szybko trafił na pokład projektu a wraz z nim współpracujący z nim po raz czwarty, powracający po trzyletniej nieobecności w kinie, kompozytor James Horner.

Hornera można chyba nazwać ulubionym kompozytorem Annauda. Wprawdzie cztery filmy to wydawać by się mogło niewiele, jednak z żadnym innym muzycznym twórcą francuski reżyser nie pracował więcej jak dwukrotnie. Horner dla Annauda kreował już muzyczne ilustracje średniowiecznego klasztoru (Imię róży), znajdującego się w centrum działań wojennych Stalingradu (Wróg u bram) czy wreszcie półwyspu Arabskiego w okresie międzywojennym (Czarne złoto), za każdym razem spisując się przynajmniej poprawnie. I nie inaczej jest tym razem. Co prawda nie udało się osiągnąć tak znakomitego oddziaływania w obrazie, jakim zachwycał Enemy at the Gates, niemniej w mojej ocenie score do Wolf Totem przekonuje bardziej niż rzetelna muzyka z ostatniego wspólnego projektu z Annaudem zarówno w filmie (notabene też lepszym niż Black Gold, choć nie aż tak dobrym jak mógłby być, gdyby nie konieczność kompromisów względem chińskich producentów), jak i na płycie.

Oczywiście z Hornerem jest trochę jak z obiadem w rodzinnym domu: wiadomo co będzie i że będzie to samo co w ostatnią niedzielę (nie ośmielę się już dosadnie porównać jego muzyki do rosołu czy mielonych;)), ale i tak zazwyczaj: palce lizać. Wprawdzie zdarzało się kompozytorowi przesadzać z zapożyczeniami z własnej twórczości za co słusznie bywał czasem krytykowany (przy Cristiadzie choćby), jednak w przypadku Wolf Totem nie przekracza granicy. OK., jak zwykle jesteśmy w stanie wychwycić słynne cztery nuty, początek głównego tematu mimo zgoła innej aranżacji może przynosić skojarzenia z melodią z Niesamowitego Spider-Mana, w utworze Wolves Attack the Horses Horner urządzi sobie mały spacerek po swoim action-score z lat 80. i 90. (od Wolfen, przez Star Trek II, Krulla, Obcych aż po Apollo 13), w przynajmniej kilku utworach słychać echa Walecznego serca oraz kilku innych score’ów, a i stylistycznie niczym nas kompozytor zaskoczyć nie jest w stanie. Ot, mamy 100% Hornera w Hornerze. Tylko czy to jest powód do narzekań? Kompozytor bowiem jak zwykle imponuje tym, w jaki sposób łączy w swej muzyce techniczną nienaganność, piękne wykonanie, chwytliwe tematy, dużą tonalność i wyraziste emocje.

Te towarzyszyć nam będą już od Leaving for the Country (Main Theme), w którym po raz pierwszy zetkniemy się z wykorzystywanym już w trailerach filmu nobliwym tematem głównym. Melodię podejmie zarówno zachodnia orkiestra, jak i niewybijające się nadmiernie w całej pracy instrumenty etniczne. Przyznam, ze z początku byłem nieco zaskoczony, że Horner, który przecież niejednokrotnie bardzo udanie łączył klasyczną symfonikę z folklorem i to nawet zmyślonych światów (Avatar) w zaledwie skromny sposób akcentuje przynależność kulturową czy etniczną bohaterów oraz miejsce akcji, sięgając tylko tu i ówdzie po morin chuur albo etniczne flety czy wokale. Twórcy filmu w wywiadach podkreślali jednak, że film nie jest tyko sentymentalną opowieścią o zmierzchu wilków i koczowników na mongolskich stepach, ale ma bardziej uniwersalny charakter, gdyż podobne konflikty cywilizacji i postępu z naturą i tradycją rozgrywały się i nadal rozgrywają na całym świecie. Może także tym tropem podążył kompozytor, którego epicki oddech i „przestrzenne” tematy tak pasują przecież do pejzaży bezkresnych stepów. Poza tym chyba ani Annuad, ani zwłaszcza chińscy producenci nie oczekiwali tutaj czegoś pokroju fantastycznej skądinąd Urgi Artemyeva.

Wspominany Main Theme powinien bez problemów wbić się w pamięć wszystkim słuchaczom, z pozostałymi motywami będzie pewnie gorzej, nie tylko dlatego że są mniej chwytliwe, czy w stylu tak dla Hornera charakterystycznym, że mogą zlewać się z tym, co pamiętamy z innych jego prac, ale także dlatego, że niejako melodie te płynnie przechodzą w kolejne czy wplatane w utwory przenikają się wzajemnie. Cały czas jednak warto podkreślać jak bardzo melodyjny jest to score, jak obywa się bez uciekania do jakiegoś underscore, muzycznych tapet czy zapełniających film tekstur. Annaud jak na europejskiego twórcę przystało ostrożnie dawkuje ścieżkę dźwiękową, nie oczekując jej tam, gdzie nie jest konieczna. Staje się tym samym poniekąd ojcem sukcesu krążka, bo to że płyta trwa przystępną godzinę nie jest zasługą skrupulatnej selekcji materiału przez Hornera ale właśnie faktu, że mniej więcej tyle jest muzyki w filmie.

Choć nie brakuje w Wolf Totem ładnej liryki, poruszającej dramaturgii czy epickiego majestatu, to dla wielu najjaśniejszymi punktami ścieżki, obok niektórych aranżacji tematu głównego, mogą okazać się świetne utwory akcji. Wolves Attack the Horses wprawdzie jak już wspomniałem dość mocno grzeszy masą zapożyczeń z hornerowskich klasyków, ale i tak jest bardzo ekscytujący. Poodobnie jak kapitalny, wzbudzający dreszcze motyw akcji z drugiej połowy Wolves Stalking Gazelles z dzikimi smyczkami i prymitywnie brzmiącą rytmiką – to jeden z tych momentów, gdy score i kompozytor pokazują swój pazur. Z kolei w The Frozen Lake Horner na potrzeby muzyki akcji zaprzęga między innymi główny temat, co daje podobne efekty jak te, które mogliśmy usłyszeć we Wrogu u bram. Wplecie go też na zwieńczenie action-score w Hunting the Wolves, w którym wcześniej usłyszymy jeden z moich ulubionych momentów score: bardzo przyjemny, lekki, niemal przygodowy fragment muzyki akcji. Co prawda w kontekście sceny, a zwłaszcza jej zakończenia można się zastanawiać czy Horner z jego zwiewnością nieco nie przesadził, z drugiej strony właściwie idealnie wpasował się w tempo sekwencji.

Tradycyjnie zwieńczona długą suitą pod finał i napisy końcowe ścieżka dźwiękowa to niewątpliwie udany powrót Jamesa Hornera po trzech latach na kinowe ekrany (niestety nie w Polsce, ale może nasi dystrybutorzy przypomną sobie jeszcze kiedyś o filmie Annauda). Wprawdzie po pierwszym odsłuchu utyskiwałem nieco, że trochę mało etniki, że mało tu zaskoczeń, że generalnie liczyłem na coś bardziej może imponującego, ale po filmowym seansie, kolejnych odsłuchach i zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to jest po prostu dobry, a momentami nawet bardzo dobry, score. Horner powrócił w sposób może nie spektakularny, ale godny swojej renomy dając nam kawał porządnej filmówki, jakiej chce się słuchać. Można by rzec, że nieprzekonanych do kompozytora (są tacy?) Wolf Totem nie przekona, ale jego fanom jak i chyba wszystkim miłośnikom symfonicznego grania zapewni godzinę niezłych wrażeń.

Najnowsze recenzje

Komentarze