Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Outlander (vol 1)

(2015)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-04-2015 r.

Dobra komitywa z telewizyjnymi producentami jest dla kompozytora furtką do kolejnych projektów. Choć Bear McCreary nie może narzekać na brak zajęć, to jakoś nie potrafi odmówić, gdy o przysługę prosi go Ronald D. Moore. Wie bowiem, że to właśnie niemu zawdzięcza swoją karierę w telewizji. A wszystko zaczęło się od Battlestar Galactici, kiedy metodą prób i błędów wepchnięto go na miejsce Richarda Gibbsa do zilustrowania pierwszego sezonu tego kultowego już periodyku…

Produkowany przez stację STARZ Outlander wydaje się zgoła innym projektem. Bardziej zakorzenionym w realiach historycznych Wielkiej Brytanii, choć nie odcinającym się zupełnie od wątków fantastycznych. Historia przeniesionej w czasie Claire, to serialowa adaptacja popularnych powieści Diany Gabaldon. Dosyć luźna adaptacja, w której cliffhangery oraz dorysowywane wątki wydają się odpowiedzią na zapotrzebowanie współczesnego odbiorcy. Dla zaprawionego w boju Beara nie stanowiło to większego wyzwania, zupełnie zresztą jak wejście w osiemnastowieczne szkockie realia. Jeżeli bowiem sięgniemy pamięcią wstecz i przypomnimy sobie multikulturową w wymowie ścieżkę dźwiękową do Battlestar Galactici, okaże się, że narzucona tu stylistyka była już po wielokroć wykorzystywana przez amerykańskiego kompozytora. Jak wielokrotnie podkreślał to w swoich wypowiedziach, nie boi się eksperymentować z nowymi brzmieniami. Etniczny charakter danej produkcji daje mu sposobność do odkrywania nowych horyzontów muzycznych, czego żywym przykładem są inne kompozycje jego autorstwa, a osadzone również na tle historycznym – Demony Da Vinci oraz Piraci – nomen omen także produkowane przez stację STARZ.

Mając w pamięci te wszystkie kompozycje nie można nie odnieść wrażenia, że mimo deklarowanej próby eksperymentowania, warsztat Beara wydaje się bardzo hermetyczny. Czemu? Gdy spodoba się mu jakaś koncepcja, instrument bądź nawet schemat aranżacyjny, to korzysta z niego przy każdej możliwej okazji. Z drugiej strony rozgrzeszać go mogą sztywne wymogi producentów i bardzo napięty terminarz nie pozwalający poświęcać zbyt dużej ilości czasu na dany odcinek serialowy. Umiejętność wybrnięcia z temp trackowej i czasowej opresji zawsze była największym atutem Beara. Potrafi on bowiem po wielokroć sprzedać ten sam produkt, ubierając go w nieco inne szaty wykonania, czy instrumentacji. I nie inaczej było z Outlanderem.

Bałbym się jednak zamykać ten score w kategoriach pracy zupełnie odtwórczej. Jest raczej wypadkową nabieranego przez lata doświadczenia. W przeciwieństwie do wielu hałaśliwych, opartych na nieustannym ostinato kompozycjach, to właśnie Outlander wydaje się oazą spokoju i wyciągnięciem wniosków z wielu popełnianych wcześniej błędów. Jest to bardziej organiczna, tradycyjna w wymowie oprawa muzyczna, która z jednej strony dobrze wywiązuje się z ilustratorskich powinności. Z drugiej natomiast zarzuca ciekawy pomost pomiędzy tradycją, a nowoczesnością w muzyce. O ile bowiem oparte na dudach, fiddlach i lirze korbowej frazy nie mają prawa dziwić, o tyle subtelna elektronika spinająca mocne akcenty perkusyjne jest już przejawem współczesnych fanaberii kompozytora. W ogólnym rozrachunku nie można jednak wiele zarzucić tej pracy. No może zabrakło jakiegoś nowego, mocnego akcentu tematycznego pozwalającego na systematyczne nucenie sobie melodii po zakończeniu cotygodniowego seansu. Ale także i tutaj Bear McCreary wyszedł niejako obronną ręką sięgając po tradycyjne szkockie przyśpiewki. Metodą kompromisów dało się zatem wypracować dobrą oprawę muzyczną, która z pewnością ma szanse zaistnieć w świadomości nie tylko fanów serialu, ale i miłośników muzyki filmowej.

Zwłaszcza tych drugich Brear McCreary traktuje bardzo poważnie. Świadczyć może o tym nie tylko bardzo rozbudowany blog racjonalizujący etapy prac nad poszczególnymi odcinkami seriali, ale i jego szeroko pojęta polityka wydawnicza. By przyspieszyć proces publikowania jego soundtracków stworzył nawet prywatną wytwórnię muzyczną, dzięki czemu już podczas emisji danego serialu możemy cieszyć się przynajmniej próbkami twórczości Beara. Outlander jest niejako kontynuacją tych starań. Wydana nakładem Sparks & Shadows oraz Sony Music ścieżka dźwiękowa, to selekcja materiału, który w ten, czy inny sposób wybijał się z premierowych odcinków pierwszego sezonu. Umieszczony na okładce Vol 1 sugeruje, że należy się spodziewać kolejnych krążków rozwijających opublikowaną do tej pory bazę tematyczną. Ciekawostką jest fakt, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu serialowy album McCreary’ego nie straszy długością i nadmiarem materiału. Zamknięty w przystępnych 50-minutach czas prezentacji, to idealna opcja dla tych, którzy chcą zasmakować tematyki i języka stylistycznego Outlandera bez zbędnego rozmieniania się na drobne. Trzeba też zwrócić uwagę na charakter muzyki, która raczej nie powala swoją dynamiką i stroni od tak lubianych przez miłośników Beara perkusyjnych utworów akcji.

Krążek rozpoczyna fragment z otwierajacej serial sceny. Jest to monolog, w którym doświadczona już bohaterka patrzy wstecz na wydarzenia, które doprowadziły ją do obecnego momentu. Liryczna, oparta na etnicznych wzorcach muzyka nie daje wielkiej sposobności do zachwytu. Jest raczej dobrze skonstruowanym i wpasowanym rzemiosłem, które utożsamia się z co najmniej tuzinem podobnych w wymowie prac. Ciekawostką jest natomiast wspomniana wyżej czołówka oparta na tradycyjnej pieśni The Sky Boat Song. I nie chodzi bynajmniej o wykorzystany tu wokal Rayi Yarbrough. Wielokrotnie wspominałem już, że ta wokalistka (a prywatnie żona Beara) zdążyła już znudzić swoją manierą śpiewania w niemalże każdej kolejnej kompozycji Amerykanina. Ciekawe wydaje się natomiast outro czołówki, które w każdym odcinku aranżowane jest inaczej. McCreary wspominał na swoim blogu, że był to jego pomysł, który choć utrudnił mu troszkę pracę, to z pewnością stworzył ciekawy efekt nietuzinkowości każdego rozdziału tegoż opowiadania.

Snujące się w tle wokale Rayi bardziej fascynują w zderzeniu z obrazem, aniżeli na płycie. Zupełnie inaczej jest z szeroko pojętym elementem etnicznym – rytmicznymi przygrywkami (Clean Pease Strae) i lirycznymi, smutnymi troszkę melodiami, których w całym serialu nie brakuje (Castle Leoch, The Wedding). Na wielu płaszczyznach zazębia się to z manierą ilustrowania wątku kulturowego 12 Kolonii z Battlestar Galactica. Gdy dorzucimy do tego jeszcze militarystyczne werble, wtedy nie sposób odróżnić od siebie tych dwóch partytur. Historyczny aspekt kompozycji wspierany jest obecnością instrumentów dętych drewnianych, harfy i wielu innych środków muzycznego wyrazu, których nie brakowało również w napisanych dwa lata wcześniej Demonach Da Vinci.

Skoro już w renesansowo-barokowych czasach brodzimy, to warto zwrócić uwagę na pewną pieśń wykonywaną w trzecim epizodzie przez barda Gwyllyna. Tekst zaczerpnięty z oryginalnej powieści Gabaldon dostał tutaj bardzo subtelną, ale wpadającą w ucho oprawę muzyczną. Trochę szkoda, że w samym serialu nie ma aż tak dużo podobnych wynurzeń. Z kolei w otoczeniu quasi-tradycjonalnych brzmień na płycie prezentuje się to wybornie.

Tradycyjnie już w serialach stacji STARZ osadzonych na tle historycznym, Bear McCreary serwuje nam suitę z epizodu wieńczącego sezon. W przeciwieństwie do świetnego Easter Mass z Demonów Da Vinci, The Veil Of Time to tylko poprawny, ładnie zaaranżowany epilog operujący nieco większą dramaturgią.

W ostatecznym rozrachunku jest to zatem całkiem porządna, dobrze wpasowana w serialowe realia oprawa muzyczna. Bear McCreary po raz kolejny stworzył kompozycję, która choć nie grzeszy oryginalnością, to jednak odznacza się funkcjonalnością, ale i całkiem dobrze radzi sobie jako autonomiczny twór. Nie zapewniający solidnej rozrywki, jak wspominany wyżej Battlestar, ale dający niewątpliwą satysfakcję z odsłuchu. Atutem wydaje się również optymalny czas trwania albumu. Zapewne niejeden miłośnik brodzącej w historii i etnice muzyki filmowej znajdzie tu coś dla siebie. Polecam i czekam na kolejne albumy z Outlandera.

Inne recenzje z serii:

  • Outlander (season 1, vol 2)
  • Outlander (season 2)
  • Outlander (season 3)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze