Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates, Joel J. Richard

John Wick

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-02-2015 r.

Legendy głoszą, że prawdziwe męskie kino już dawno umarło. Zmiażdżone zostało przez ugrzecznione, kierowane do coraz młodszego odbiorcy widowiska. Widowiska nawet nie ocierające się o niegdysiejszą dosadność. Czyżby? No nie do końca. Choć kolejne sequele Niezniszczalnych raczej nie robią dobrej renomy temu gatunkowi, to z pewnością nie możemy narzekać na totalną absencję ociekających krwią obrazów. Przykładem niech będzie seria Raid uważana za współczesne mistrzostwo filmu akcji. Trochę mniejszą spektakularnością, choć nie mniejszą brutalnością poszczycić się może debiutancki wybryk duetu David Leitch / Chad Stahelski – John Wick. Widowisko z Keanu Reevesem w roli głównej, to klasyczny, bezpardonowy film akcji, gdzie od pierwszych właściwie minut wiadomo, co jest na rzeczy i jak to się wszystko skończy. Fabuła nie serwuje widzowi żadnych intelektualnych wyzwań, a dialogi nie wznoszą się ponad charakterystyczne dla tego typu kina standardy. Bowiem czegóż oczekiwać od filmu, gdzie bohater po stracie żony i jej pieska ubija z zimną krwią 76 chłopa? No właśnie… I gdyby nie świetna kreacja Keanu oraz specyficzny, mroczny klimat bijący z każdego filmowego kadru, zapewne niewiele osób zdecydowałoby się na poświęcenie Wickowi dwóch godzin swojego życia.



Do tego umiarkowanego zachwytu aż chciałoby się dorzucić uznanie w kierunku autorów oprawy muzycznej. Kompozycji, która co prawda nie zapisuje się grubą czcionką w historii muzyki filmowej, ale zdecydowanie unika ilustratorskiego blamażu. Odpowiedzialni za nią Tyler Bates oraz Joel J Richard nie należą do pupilów krytyki. Ten pierwszy jest wręcz na cenzurowanym, choć po ostatnim angażu do Strażników galaktyki dał do zrozumienia, że być może niesłusznie ocenia się go przez pryzmat projektów, w jakich się dotychczas dławił. Koniec końców, z epickiego, marvelowskiego uniwersum wskoczył z rozpędu do totalnie niszowej produkcji, gdzie nie trąby i bębny grać miały pierwsze skrzypce, ale gitarowy fuzz wspierany rytmicznymi samplami i perkusjami. Powrót do źródeł? Na to wygląda.



Mimo swojej toporności, chłodu i mroku spowijającego kolejne muzyczne frazy Johna Wicka, daleki byłbym od spychania go na boczny tor licznych porażek Batesa. Tym bardziej nie godziłbym w honor Richarda, gdyż z pracami tego kompozytora jestem po prostu na bakier. Jak już wspomniałem wyżej, ścieżka dźwiękowa do Wicka, to wierny i użyteczny sługa swojego wizualnego mistrza. Trochę nieśmiały w scenach o bardziej emocjonalnym zabarwieniu, ale za to drapieżny i charakterny, gdy główny bohater wciela w życie swoją vendettę. Od strony tematycznej nie powinniśmy oczekiwać żadnych fajerwerków. Kompozytorzy nie przywiązują większej wagi do kwestii melodyki, starając się tworzyć muzykę jak najbardziej plastyczną, uniwersalną, zdolną zaistnieć w określonej grupie scen. Oczywiście zanurzenie się w akcji odetnie nas niejako od wyprowadzanej na początku, skąpej tematyki, dając tym samym pole do większego zmęczenia rockowym brzmeniem. Niemniej początek filmu wydaje się bardzo obiecujący. Poczucie straty ilustrowane jest bowiem klimatycznym, świetnie korelującym z obrazem ambientem z wybijającą się gitarową i fortepianową linią melodyczną. W tle pojawiają się nawet samplowane chóry, ale prosty, odmierzony od linijki miks tłumi je skutecznie. Mimo że praktycznie cały underscore bazuje na tej formie muzycznego wyrazu, nie zawsze daje ona o sobie znać z taką siłą, jak w cenach pogrzebu i późniejszego rozpamiętywania żony. Swoistego rodzaju odskocznią wydają się piosenki wykorzystane do zilustrowania kilku filmowych scen. Zarówno tych utworów, jak i oryginalnej ilustracji duetu Bates / Richard możemy posłuchać na soundtracku wydanym nakładem wytwórni Varese Sarabande.


Sięgając po ten krążek nie łudziłem się, że zmieni on w sposób znaczący moją opinię o ścieżce Batesa i Richarda. Nie uniknąłem jednak pewnego zaskoczenia zarówno przystępnością proponowanego tam materiału, jak i układem albumu. Nie jest to soundtrack, który porywa uwagę i duszę odbiorcy, aczkolwiek z grona proponowanych ostatnimi czasy przez branżę akcyjniaków, zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Recepta na sukces tkwiła nie tyle w zgrabnej selekcji materiału wyjściowego, co w specyficznej, energetycznej atmosferze udzielającej się podczas wertowania zawartości krążka. Pulsujący bit wprowadzający nas w historię Johna Wicka spogląda jakby z dystansem na postać zawodowego asasyna. Jego umiejętności i możliwości poznajemy dopiero w trakcie zawiązywania się akcji, więc naturalnym jest, że wraz z rozkręcaniem się głównego bohatera rozkręca się również i muzyka. I tak oto licznym scenom strzelanin towarzyszyć będzie rytmiczna, rockowa wiązanka nie stroniąca od wielu elektronicznych „wypełniaczy”. Kompozytorzy nie omieszkają otrzeć się również o iście heavy metalowe granie. Ociężałe, gitarowe riffy doskonale odnajdą się w obrazkach sprzątania po masakrze urządzonej w mieszkaniu tytułowego bohatera. I choć po pewnym czasie ma prawo znużyć nas to mocne, trochę tworzone na jedno kopyto granie, to nie ulega wątpliwości, że taka właśnie forma muzycznego wyrazu najlepiej sprawdza się w filmowej rzeczywistości Wicka. Zupełnie nie dziwi zatem sięgnięcie po gotowe utwory odnajdujące się w tym gatunku. W filmie usłyszymy między innymi piosenkę formacji Ciscandra Nostalghia – Who You Talkin’ to Man Dziwi natomiast absencja na krążku jednego z highlightów – Killing Strangers w wykonaniu Marylina Mansona.

Nie mniejszą poprawnością ilustracyjną wykazują się utwory przygotowane przez Dylana Eilanda aka Le Castle Vania. Na płycie Varese usłyszy ich aż trzy. Są to zazwyczaj elektroniczne bity balansujące stylistycznie pomiędzy dubstepem, r’n’b, a funkiem. Osobiście wolę jednak powracać do dwóch piosenek zdobiących sceny rozgrywające się w nocnym klubie. Są nimi In My Mind autorstwa M86 i Susie Q oraz Think w wykonaniu Kaleidy. Spokojne, chilloutowe kawałki całkiem fajnie kontrastują z tą na ogół drapieżną ilustracją. Ten drugi szczególnie interesująco odnajduje się w filmowej rzeczywistości, tworząc ciekawy kontrapunkt pomiędzy brutalnymi scenami strzelanin, a narkotycznym, miękkim wokalem słyszanym w piosence. W jeszcze większej sprzeczności z resztą materiału muzycznego umieszczonego na krążku stoi bluesowy utwór od formacji Thee Candy Shop Boys – Evil Man Blues. Choć w warunkach filmowych ma on rację bytu, na soundtracku kłóci się stylistycznie z resztą materiału.



John Wick na pewno nie trafi w gusta każdego odbiorcy. Miłośnicy oryginalnych, nietypowych form muzycznego wyrazu wspartych jakąś większą koncepcją ilustracyjną przejdą zupełnie obojętnie obok tego quasi-rockowego potworka. Dla wielu może się jednak okazać całkiem solidną porcją rozrywki, ale przede wszystkim miłym dopełnieniem wrażeń wyniesionych z filmowego seansu. Krążek odstawiam na półkę z obietnicą, że kiedyś jeszcze do niego wrócę.

Inne recenzje z serii:

  • John Wick: Chapter 2
  • John Wick: Chapter 3 – Parabellum
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze