Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Monsterz

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 28-01-2015 r.

Od pewnego czasu japoński horror przeżywa pewien kryzys. Przez kilka ostatnich lat w Kraju Kwitnącej Wiśni nie powstał żaden film w tym gatunku, który, podobnie jak jeszcze kilkanaście lat temu Krąg czy Nieodebrane połączenie, odniósłby międzynarodowy sukces. Ten twórczy impas wydaje się potwierdzać fakt, że czołowy, japoński twórca kina grozy, Hideo Nakata (Krąg, Dark Water, Kaidan) nakręcił film Monsterz bazujący na południowokoreańskiej produkcji Choneungryeokja (Prześladowcy) z 2010 roku, łączącej elementy thrillera, horroru i science-fiction. Czyżby Japończykom skończyły się pomysły na rasowe straszaki? Trudno powiedzieć, choć martwi także to, że na poletku remakowania zagranicznych filmów również nie odnoszą oni artystycznych sukcesów, albowiem Monsterz został zmiażdżony prze krytykę, skądinąd słusznie. Miejmy jednak nadzieję, że to pierwszy i ostatni przypadek, kiedy to Nakata sięga po obce scenariusze i jeszcze nieraz będziemy mieli okazję podziwiać autorski projekt tego utalentowanego reżysera.

Fabuła remaku jest bardzo podobna do tej z oryginalnego filmu. Główny bohater posiada niezwykłą zdolność. Za pomocą oczu jest w stanie manipulować ludzkimi zachowaniami i wykorzystywać to do swoich niecnych zamiarów. W końcu natrafia jednak na osobę, której nie potrafi kontrolować. Wkrótce między obydwoma bohaterami rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Pomimo całkiem ciekawej koncepcji, ciężko uznać film Nakaty za udany. Niestety dziury fabularne rzucają się w oczy, akcja pozostawia wiele do życzenia, a niektóre sceny zamiast straszyć potrafią wywołać u widza sarkastyczny uśmiech pod nosem. Monsterz ratuje przede wszystkim ścieżka dźwiękowa skomponowana przez stałego współpracownika Nakaty, Kenjiego Kawai’a.

Japończyk rozpoczyna swoją partyturę od tego co potrafi najlepiej, czyli od tworzenia gęstych, elektronicznych faktur ocierających się o dark ambient. Trzeba jednak powiedzieć, że jest to muzyka wysokiej próby zbudowana na różnorakich imitacjach dzwonów i pomrukach. Za pomocą tych tekstur kompozytor ilustruje sceny, w których bohater przejmuje kontrolę nad ludźmi. Porzucenie melodyki na rzecz syntezatorowych brzmień nie powinniśmy potraktować jako pójście na łatwiznę przez Kawai’a. Myślę, że wyrazisty, łatwy do zanucenia temat nie pasowałby do czarnego charakteru. W zamian za to, „darkambientowy” motyw doskonale nadaje filmowi Nakaty aury tajemnicy, buduje suspens i podkreśla paranormalne zdolności głównego antagonisty.

Zresztą jeśli nawet kogoś nie usatysfakcjonuje motyw opisywany w poprzednim akapicie, to Kawai zaprezentuje, również w otwierającej album kompozycji, tym razem już rasowy temat przewodni, z pewnością jeden z najlepszych jaki napisał w ciągu ostatnich kilku lat. Tę prostą, ale pełną emocji, liryczną melodię przeznacza pod wszelkie maści sceny dramatyczne. Z kolei na albumie usłyszymy go wielokrotnie, dla niektórych być może zbyt często. W opozycji do darkambientowego motywu, melodia ta pojawia się zawsze grana przez „żywe” instrumenty. Trzeba przyznać Japończykowi, że temat wypada świetnie zarówno zinstrumentalizowany na gitarę, jak i solową wiolonczelę. Wszystkim miłośnikom muzyki filmowej powinna przypaść do gustu zwłaszcza aranżacja z ostatniego utworu na płycie Kaibutsu, w którym usłyszymy najbardziej rozbudowaną wariację tematu przewodniego, nasuwającą na myśl najlepsze fragmenty Dark Water czy Gantz.

Nie licząc dwóch zasadniczych motywów, na albumie znajdziemy także kilka innych, mniej lub bardziej, interesujących elementów. Do tych drugich, niewątpliwie, zalicza się muzyka akcji z utworów Taiji oraz Gunshuu, gdzie wykorzystywany jest motyw, który wydaje się być pochodną tematu przewodniego. Oparta jest ona o typowy dla Japończyka przepis na dynamiczne utwory. Trudno odmówić jej intensywności i dramatyzmu, aczkolwiek można odnieść wrażenie, że te żywsze fragmenty pojawią się na krążku jednak nieco zbyt rzadko. Partyturę uzupełnia także złowrogi, celowo podszyty fałszem, utwór Kioku. W tej kompozycji, Kawai, sięga po fortepian, który jest kolejnym, obok wiolonczeli i gitary, instrumentem odgrywającym większą rolę w recenzowanej partyturze. Skądinąd patrząc na inne scory Japończyka możemy dojść do wniosku, że dość rzadko możemy go usłyszeć. Jakkolwiek w Monsterz uświadczymy go w kilku utworach, w których głównie przeznaczony jest do budowania napięcia lub delikatnego podkreślania lirycznej warstwy recenzowanej partytury. Niestety nie obeszło się bez nieciekawego, czysto funkcjonalnego underscore’u. Naturalnie w filmach z tego gatunku niemal zawsze pojawiają się takie muzyczne fragmenty, to jednak umieszczenie ich na krążkach, należy poddać w wątpliwość. Zwłaszcza, gdy tak jak w przypadku Monsterz, mówimy tu o bardzo krótkich ścieżkach (Bouhatsu), które zwyczajnie mogą psuć odbiór muzyki.

Wydany przez VAP krążek może jednak budzić pewne kontrowersje. Nie mam tutaj na myśli problemów z długością poszczególnych kompozycji, co przecież nierzadko doskwiera wielu japońskim wydawnictwom. Wszak Monsterz oferuje słuchaczowi stosunkowo długie utwory, względnie pozbawione ilustracyjności, tylko czasem popadające w pozbawiony większych walorów artystycznych underscore. Sęk tkwi jednak w nadmiernej powtarzalności materiału, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę temat przewodni. Dla jednych może być to spory minus, albowiem słuchacz po pewnym czasie może doświadczyć pewnego znużenia prezentowanym materiałem. Jednak dla drugich, np. dla mnie, właśnie owa repetytywność jest jedną z cech, które będą warunkować doznawanie pozytywnych wrażeń podczas odsłuchu. Kawai tworzy bowiem bardzo spójną, muzyczną wizję bogatą w ciekawe (choć może nieprzełomowe) eksperymenty. Odbiorca, jeśli wczuje się w te, elektroniczne faktury powinien z satysfakcją zakończyć odsłuch tego albumu. Tym bardziej, że Kawai podsumowuje krążek, wspomnianym wyżej, utworem Kaibutsu, który pozostawia po sobie, bez dwóch zdań, jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Od paru lat, w środowisku miłośników filmowej, mówi się, że ostatnie prace Kenjiego Kawai’a nie dorastają do pięt jego wcześniejszym dziełom. Niewątpliwie wśród najnowszych dokonań japońskiego kompozytora, i mowa tutaj także o Monsterz, próżno szukać klasyków na miarę Avalonu czy Ghost In The Shell, a także spoglądając na jego przyszłe projekty, niełatwo wypatrzeć takie, które mogłoby zyskać sobie status dzieła kultowego. Przyczyn niewątpliwie jest kilka. Swoją rolą odgrywa swego rodzaju wypalenie zawodowe, które dotyka przecież większość kompozytorów. Inna sprawa, że w ostatnich latach, Kawai, narzucił sobie zabójcze tempo, gdyż jego filmografia, dla przykładu w roku powstania Monsterz (2014), obejmowała kilkanaście tytułów, a to nie mogło pozostać bez wpływu na jakość skomponowanych partytur. Jednak nie wypisuję tych czynników, aby usprawiedliwiać Japończyka. Monsterz Kenjiego Kawai’a reprezentuje bowiem bardzo solidny poziom. Zatem odnosząc się do powyższych słów, można stwierdzić, że Japończyka, pomimo wielu lat w branży i natłoku projektów, materiał filmowy wciąż jest w stanie zainspirować do napisania dobrej muzyki. A to pozwala obdarzyć go kredytem zaufania na kolejne lata.

Najnowsze recenzje

Komentarze