Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Martin Kratochvíl & Jazz Q

Temné slunce (Ciemne słońce)

(1980/2014)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 10-01-2015 r.

Dla większości słuchaczy muzyka filmowa naszych południowych sąsiadów stanowi zapewne coś w rodzaju ziemi nieznanej. Nawet dzisiaj, w dobie wydawniczego boomu na rynku ścieżek dźwiękowych, twórczość kompozytorów czeskich i słowackich przechodzi jakby bez echa – podczas gdy Polacy od kilku lat konsekwentnie zaznaczają swoją obecność w zachodnich plebiscytach. W ubiegłym roku rzadką okazję do zapoznania się z tamtejszą myślą soundtrackową sprezentowała polskim fanom wytwórnia GAD Records, a ocalonym z niebytu tytułem okazało się Temné slunce (Ciemne słońce) praskiego jazzmana i frontmana grupy Jazz Q, Martina Kratochvíla.

Zapomniany już dziś – przynajmniej na polskim poletku – obraz Otakara Vávry balansuje na pograniczu kina sensacyjnego oraz SF. Otóż główny bohater filmu, utalentowany fizyk Prokop, odkrywa Krakatit – nieznany dotąd materiał wybuchowy o potężnej mocy, zdolny zamienić w gruzy całą naszą planetę. Trwa zimna wojna, więc wynalazkiem interesują się złowieszczy agenci obcych mocarstw. Prokop usiłuje ocalić świat przed ich zakusami; przy okazji zdobywa kobiety, mierzy się z bezlitosnymi zakapiorami, a nawet dołącza w pewnym momencie do hippisowskiej manifestacji rodem z Hair Formana. Dzisiaj trudno oglądać film Vávry na poważnie: obrazuje on co najwyżej, jak gigantyczny dystans jakościowy dzielił kino gatunkowe Zachodu oraz krajów zza żelaznej kurtyny. Jak to często w takich sytuacjach bywa, ostatnią deską ratunku okazuje się być ilustracja muzyczna. Eksperymentalna ścieżka Kratochvíla wymyka się jednak jednoznacznej ocenie…

Większość czytelników zapewne nigdy nie zetknie się z filmem Vávry, a zatem więcej uwagi wypada poświęcić temu, jak score wypada w formie płytowej. Kratochvíl podszedł do ilustracji dwutorowo: przeważającą część ścieżki opiera na syntezatorach (m.in. Minimoog), ale w bardziej konwencjonalnych wątkach posiłkuje się brzmieniami funkowymi i bluesowymi (do głosu dochodzą wówczas muzycy formacji Jazz Q). Mimo tej stylistycznej rozpiętości, rezultat końcowy jest zdumiewająco spójny. Kompozytor metodycznie tworzy ciekawy i przekonujący muzyczny świat. Szczególnie satysfakcjonujące są fragmenty, w których Kratochvíl miesza obie konwencje, jak chociażby utwory Obalka pro Tomese oraz Kris. Jak na kino rozrywkowe, Temné slunce może też pochwalić się solidną porcją ambitnej muzyki eksperymentalnej. Takie są w szczególności abstrakcyjne syntezatorowe pejzaże Atonalni motiv oraz Mrtve Mesto, będące prawdziwym popisem sonicznego designu. Kratochvíl wytrwale szuka, bawi się materiałem wyjściowym; po chwili nie dziwią więc już tak ekscentryczne sztuczki, jak zsamplowane bicie serca i tykanie zegara (Exploze vasne), dźwiękonaśladowczy efekt eksplozji (Exploze Alfa) czy jęk syreny ostrzegawczej (Sileny beh).

W dołączonym do płyty booklecie podkreślane są stylistyczne analogie z tuzami sceny rockowej, jazzu i funku (m.in. Pink Floyd, Herbie Hancock). Skojarzenia tego rodzaju można jednak wyprowadzić również na gruncie muzyki filmowej. Atmosferyczne, syntezatorowe tekstury przywodzą na myśl soundtrackową twórczość Tangerine Dream, eksperymenty rosyjskiego kompozytora Edwarda Artemiewa (na swój sposób reprezentatywne dla kinematografii SF krajów komunistycznych), czy elektroniczną ilustrację do nakręconej przez Piotra Szulkina rok później Wojny światów – następne stulecie. Tu i ówdzie przewijają się również podobne chwyty co u kanonicznych twórców giallo (grupy Goblin, Fabio Frizziego). Z kolei funkowa muzyka akcji to nieco unowocześniona odpowiedź na popularną w amerykańskim kinie sensacyjnym lat 70. stylistykę Lalo Schifrina czy Isaaca Hayesa. Powyższe konteksty sprawiają, że Temné slunce ma dzisiaj wręcz dokumentalny charakter: gromadzi brzmienia, które we współczesnej muzyce filmowej praktycznie już się nie ostały.

Powstaje pytanie, czemu kino tych brzmień się wyrzekło? Temné slunce stanowi w tej mierze odpowiedź połowiczną. Otóż score Kratochvíla jest dobrą muzyką, ale zarazem dość słabą muzyką filmową. Wprawdzie aspekt SF wypada w jej wykonaniu przekonująco (przeszywające, niewygodne brzmienia syntezatorów są wręcz stworzone dla ponurej rzeczywistości sterroryzowanej przez groźbę nuklearnej zagłady), ale niestety nie można tego samego powiedzieć o wątkach lirycznych czy sensacyjnych – tutaj bowiem Kratochvíl przechodzi zupełnie obok filmu. Owszem, funkowa muzyka akcji ma energetycznego kopa, którego można byłoby oczekiwać po sekwencjach pojedynków czy pościgów, ale wyprana jest całkowicie z dramatyzmu i napięcia; brzmi jak klubowa przygrywka, w której za grosz nie czuć stawki ekranowych wydarzeń. Analogicznie ma sie sprawa ze skądinąd ładnym i wpadającym w ucho motywem lirycznym, który zupełnie beznamiętnie ilustruje filmowe wątki miłosne, a wręcz rozmija się z ich osobliwym emocjonalizmem. Jest po prostu zbyt abstrakcyjny. Stąd też Temné slunce lepiej radzi sobie w roli concept-albumu aniżeli muzyki napisanej z myślą o potrzebach obrazu. Jedynym zaprzeczeniem tej tezy jest wspaniały hippisowski protest song Valku Valce – pięknie podłożony w kontrze do dramatycznych, ekranowych wydarzeń, choć wzięty jakby z innej bajki.

Podobnie jak drugi ubiegłoroczny tytuł GAD Records, Zapach psiej sierści, także i Temné slunce pod względem poligrafii oraz zawartości bookletu jest wydaniem na światowym poziomie. Stonowana kolorystyka książeczki prezentuje się bardzo gustownie, a specyficznego klimatu dodaje jej ciekawy materiał zdjęciowy z sesji nagraniowej oraz fotokopie współczesnych wycinków prasowych. Oczekiwania wymagającego kolekcjonera spełni również tekst poświęcony samej muzyce (w trzech językach: po polsku, czesku i angielsku): znakomicie napisany, szczegółowy i przenikliwy, wzbogacony wypowiedziami oraz anegdotami samego Kratochvíla. Ponadto cieszy obecność takich informacji, jak chociażby miejsce i data nagrania, nieraz pomijanych przez zachodnie wytwórnie specjalistyczne – dla wielu być może nieistotny detal, lecz dla konesera dowód skrupulatności i kompleksowego podejścia do tematu.

Ciemne słońce jest więc pracą o dwóch obliczach. Jako ilustracja filmowa roi się od dyskwalifikujących błędów i w tym zakresie cisną się na usta słowa „ambitna porażka”. Na płycie jednak wszystkie te niedoskonałości przestają się liczyć – muzyka ma unikalne, intrygujące brzmienie, a w swoich najbardziej dynamicznych momentach daje równie dużo przyjemności, co porządny funkowy album. Eksperymentalne brzmienie przypadnie do gustu zapewne tylko wąskiemu gronu miłośników filmówki, ale z drugiej strony… czy po czechosłowackie soundtracki sprzed trzech dekad sięga na co dzień zupełnie przypadkowy słuchacz?

Najnowsze recenzje

Komentarze