Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Memoirs of a Geisha (Wyznania gejszy)

(2005)
4,5
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Memoirs of a Geisha to najnowszy film Roba Marshalla, reżysera słynnego Chicago. Oparty na powieści Arthura Goldena dramat opowiada historię gejszy, która staje się jedną z najpopularniejszych w Kyoto. Projekt ten ma bardzo ciekawą historię. Przez dłuższy czas miał go zrealizować Steven Spielberg, ale w końcu reżyserem został Rob Marshall.

Gejsza to pierwsza od kliku lat praca Johna Williamsa, która nie jest ciśnięta presją wielkiego kina komercyjnego. Kompozytor wyjątkowo ceni książkę Goldena, dlatego wziął ten projekt kosztem czwartej części Harry’ego Pottera. Do współpracy zaangażował dwóch wybitnych solistów, z którymi zresztą wcześniej już pracował. Mowa tu o skrzypku Itzhaku Perlmanie (Lista Schindlera) i wiolonczeliście Yo-Yo Ma (Siedem lat w Tybecie). Co ciekawe, obaj soliści pracowali już przy dalekowschodnich ścieżkach z kompozytorem Tanem Dunem – Ma przy Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku, Perlman przy Hero.

Jeśli miałbym określić muzykę Williamsa w kilku słowach, powiedziałbym wyciszenie, prostota. Mimo wielu detali, dla których warto się z tą ścieżką zapoznać, przede wszystkim jest ona pełna dalekowschodniej filozofii medytacji. Słychać to już w rozpoczynającym płytę temacie Sayuri. Melodia jest przepiękna, ale krótka i nieskomplikowana. Po raz kolejny kompozytor odciął się od tak charakterystycznych dla niego wielkich fanfar. Ciekawą i ważną charakterystyką głównego tematu jest też to, że bardzo łatwo można go zintegrować z underscore, przez co muzyka zyskuje na spójności przy zachowaniu względnie niskiej intensywności emocjonalnej.

Główną rolę gra w całej ścieżce wiolonczela Yo-Yo Ma. Praktycznie nie ma (z wyjątkiem bardzo słabego Dr Crab’s Prize) utworu, w którym tego instrumentu nie słychać. Wykonanie jest, jak zwykle u tego klasowego solisty, na jak najwyższym poziomie. Bardzo ciekawym utworem jest As the Water, oparty na dialogu dwóch wiolonczel, wykonawcą drugiej partii jest znany z Ostatniego samuraja Steve Erdody.

W ciekawy sposób Williams wykorzystał brzmienia etniczne. Najlepsze są pełne ciepła Going to School i dość dramatyczne Brush on Silk, które Tomek Rokita ciekawie porównał do brutalnej ostatnio akcji Williamsa. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę na to, że w tym przypadku kompozytor dostosował się do japońskiej stylistyki i chociażby trzyma się odpowiedniej skali. Sam pomysł jest jednak bardzo ciekawy. W interesujący, i w odróżnieniu od Jamesa Hornera poprawny etnicznie, sposób używane jest shakuhachi, które odpowiada za materiał zarówno dramatyczny (porównywane do Hornera brutalne „ataki”, np. pod koniec Finding Satu), jak i melodyczny (czasem nawet wykonuje sam temat). Bardzo ciekawe są też partie perkusyjne, będące jednym z najciekawszych elementów ścieżki. Rytmika jest często po prostu świetna (Becoming a Geisha, Destiny’s Path, Brush on Silk czy End Credits).

Muzyka ma dość minimalistyczny charakter, nie w takim sensie, w jakim minimalistą jest Philip Glass. Ostinato często służą jednak tematowi za bazę. Ogólnie, orkiestracje są świetne. Pięknie łączone są smyczki z wiolonczelą i dętymi drewnianymi (głównie z obojem). Williams też wykorzystuje wibrafon jako instrument rytmiczny, co nadaje muzyce dramatyzmu (np. Destiny’s Path). Warto też wskazać na dość ciekawe użycie elektroniki w całej ścieżce, rzadko ale efektywnie. Kompozytor rzadko wychodzi poza określoną intensywność emocjonalną. Wyjątkami są przepiękne Confluence i Sayuri’s Theme and End Credits.

Co wielce interesujące rola Itzhaka Perlmana została w owej ścieżce silnie zmarginalizowana. Solista wykonuje przede wszystkim tzw. „temat prezesa” (Chairman’s Waltz), który może budzić (jak najbardziej słuszne zresztą) skojarzenia z wcześniejszą Listą Schindlera. O ile tamta muzyka jednak miała mocno melodramatyczny charakter, Geisha jest dużo bardziej chłodna, przez co Walc zyskuje nieco ironiczny, a może i trochę niepokojący charakter (tak jak Jewish Town z Listy Schindlera, tam jednak zdecydowanie bez ironii).

Muzyka jest dość oryginalna. Chyba po raz pierwszy John Williams zastosował azjatycką etnikę w tak dużym stopniu. Nie można jednak nie mówić o pewnych nawiązaniach do wcześniejszej twórczości zarówno samego kompozytora, jak i innych twórców. Najprostszym skojarzeniem jest przede wszystkim Seven Years in Tibet (partie Ma zdradzają pewne podobieństwo do tamtej ścieżki). Partie Itzhaka Perlmana budzą, słuszne zresztą, skojarzenia z, jak uważam, najwybitniejszą pracą legendarnego kompozytora, Listą Schindlera. W ogóle, sama filozofia partii solowych może się kojarzyć z Listą (np. dialog między orkiestrą a solistą, przeprowadzony jest na podobnych zasadach). Co do nawiązań do innych twórców, warto by zwrócić uwagę na podobieństwo drugiej części The Fire Scene and the Coming of War do słynnego Fratres estońskiego kompozytora Arvo Parta.

Najlepszym utworem obok Becoming a Geisha i Confluence jest Sayuri’s Theme and End Credits. Bardzo dynamiczny, ze świetnymi szybkimi smyczkami, niejako ponad którymi Ma wykonuje główny temat. Melodia zostaje potem przejęta przez skrzypce Perlmana, po bardzo emocjonalnym fragmencie, przechodzi w Becoming a Geisha.

W filmie muzyka wypada bardzo dobrze. Williams dobrze wspomina współpracę z Marshallem, który, jak mówi kompozytor, wskazał wiele miejsc, w którym muzyka mogła by pomóc. Jedynym fragmentem, który wydaje się niepotrzebny, jest Dr. Crab’s Prize, który właściwie nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Muzyka nigdy nie wychodzi na pierwszy plan, zawsze w dość subtelny sposób go wspomaga. Warto zwrócić uwagę na to, jak działa Confluence – jeden z najlepszych utworów Williamsa w filmie od paru lat.

Wydaje mi się, że Memoirs of a Geisha należą do czołowych osiągnięć tegorocznej muzyki filmowej. Osobiście uważam ten score za najlepszą partyturę Williamsa od czasu świetnego AI. Maestro pokazał, że mimo wieku wciąż ma coś do powiedzenia i potrafi stworzyć piękną i bardzo poruszającą muzykę. Wykonanie orkiestrowe jest doskonałe, tak samo jak techniczna wartość muzyki. Tak samo jak przy Liście Schindlera kompozytor, któremu niesłusznie przyszyto łatkę monumentalnego tapeciarza, po raz kolejny pokazał, że prostota może znaczyć więcej niż wielkie fanfary. Niestety, album jest o kilka minut za długi. Po rozczarowującym Epizodzie III i bardzo trudnej Wojnie światów powrót mistrza do formy.

Najnowsze recenzje

Komentarze