Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paul Hertzog

Bloodsport (Krwawy sport)

(1988/2007)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 23-12-2014 r.

Koniec lat 80-tych był kluczowy dla rozwoju kariery niekwestionowanej gwiazdy kina akcji, Jean Claude’a Van Damme’a. Po kilku mały rolach w pierwszej połowie tego dziesięciolecia (pojawił się epizodycznie min. w Zaginionym w akcji), wystąpił, w roli czarnego charakteru, w filmie Bez powrotu (1986). Od tego momentu Van Damme został dostrzeżony w Hollywood, choć na swój pierwszy sukces musiał jeszcze trochę poczekać. Rok później miał zagrać tytułową postać w słynnym Predatorze, lecz ze względu na swoją posturę, rolę otrzymał, mierzący 220 cm wzrostu, Kevin Peter Hall. Wreszcie, w 1988 roku, otrzymał angaż do filmu „Bloodsport” („Krwawy sport”). Obraz ten utorował mu drogę do wielkiej sławy.

„Krwawy sport” w reżyserii Newta Arnolda to dziś absolutna klasyka kina kopanego (film doczekał się trzech sequeli) i zarazem jeden z najsłynniejszych obrazów w filmografii Van Damme’a. Produkcja stała się inspiracją dla wielu innych filmów, w tym tych, w których zagrał Belg (Kickboxer), a także zagrał i wyreżyserował (Quest). Produkcja Arnolda opowiada o Franku Duxie (postać autentyczna), dezerterze, który postanawia wziąć udział w organizowanym raz na pięć lat nielegalnym turnieju kumite. Po pokonaniu kolejnych rywali ma zmierzyć się z niepokonanym Chong Li. Fabuła jest zatem prosta jak konstrukcja cepa i przewidywalna, co jednak nie powinno przeszkadzać amatorom kina akcji lat 80-tych.

Film Arnolda zebrał od krytyki bardzo słabe recenzje, ale mimo to, publiczność przyjęła go bardzo dobrze. Koszty produkcji zwróciły się ponad dziesięciokrotnie, a najsłynniejszego, belgijskiego aktora uczynił jedną z najbardziej obiecujących gwiazd Hollywoodu. Nie dziwne zatem, że Krwawy sport zyskał z czasem rangę dzieła niemalże kultowego. Co ciekawe, sukces filmu zdziwił nawet samych producentów. Wszak w powstanie obrazu zaangażowani zostali ludzie nie mający, jak dotąd, większego doświadczenia w branży. Zaczynając od początkującego Van Damme’a, przez reżysera, Newta Arnolda, który dotychczas pracował głównie jako asystent Sama Peckinpaha, na autorze ścieżki dźwiękowej kończąc. Napisał ją Paul Hertzog, również debiutujący w większej produkcji, skądinąd, jedna z najbardziej specyficznych i zarazem zagadkowych postaci muzyki filmowej.

O urodzonym w Ameryce kompozytorze można powiedzieć tyle, że jego kariera skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Zanim napisał score do Krwawego sportu był autorem muzyki do zaledwie trzech innych, i to w dodatku bardzo niszowych, filmów. Zebranie dobrych recenzji za obraz Arnolda zagwarantowało mu w następnym roku angaż do kolejnej produkcji z Van Damme’m tym razem zatytułowanej Kickboxer. Dwa lata później zilustrował jeszcze Breathing Fire, również dotyczący tematyki sztuk walki i po tym obrazie słuch o nim zaginął. Hertzog, jak sam twierdził, całkowicie wycofał się z biznesu muzycznego ze względu na różnice artystyczne z producentami. Być może Amerykanin, jak wielu twórców komponujących w latach 80., nie mógł się odnaleźć w następnej dekadzie, kiedy to typowa dla tamtego okresu elektronika zaczęła odchodzić do lamusa. To oczywiście tylko gdybanie, niemniej jednak widząc jak bardzo zakorzeniona jest omawiana ścieżka w stylistyce lat 80., to powyższy argument wcale nie wydaje się taki głupi.

Hertzog czerpie inspiracje z tuzów muzyki elektronicznej, z których należałoby wymienić przede wszystkim Giorgio Morodera, Jana Hammera czy nawet, o dziwo, Kitaro. Kompozytor łączy muzyczne trendy lat 80. z elementami charakterystycznymi dla Dalekiego Wchodu, co jest rzecz jasna podyktowane miejscem akcji filmu. W ten sposób partyturę Hertzoga można określić, być może niezbyt precyzyjnie, jako mieszankę synth-popu, rock-popu i new age’u, do tego wspartą nieodzownymi orientalizmami. Już pierwszy utwór score’u, Kumite, gromadzi te elementy dając nam pobieżny obraz reszty albumu. Subtelne syntezatory są tutaj wtórem dla partii rozpisanych na guzheng, czyli 18-sto lub 21-jedno strunowy instrument, nazywany niekiedy potocznie chińską harfą. Następnie ustępują one miejsca iście „moroderowskiemu” rytmowi, na którym będzie bazować ilustracja niemałej części scen akcji. W początkowych ścieżkach Amerykanin dorzuca do niego etniczne flety, ale z czasem staje się on rytmicznym fundamentem dla tematu przewodniego.

Pojawia się on po raz pierwszy w czwartej ścieżce, będącej nie do końca przemyślanym, ponad 10-minutowym zbiorem kilku kompozycji – rozczłonkowanie tej ścieżki z pewnością nie byłoby złym posunięciem. Z początku pojawia się w wyciszającej, stonowanej wersji, która może nasuwać skojarzenia ze wspomnianym wyżej Kitaro. Pod koniec rzeczonego utworu, powraca w bardzo relaksującej, a także jednej ze swoich najlepszych aranżacji. Uwidacznia ona ponadto, że ten temat świetnie brzmi jeśli odpowiednio nadamy mu orientalny koloryt. Staje się on także podstawą, choć w nieco zmienionej aranżacji, dla ilustracji finałowej walki pochodzącej z utworu Finals/Powder/Triumph. Ścieżka ta jest bez dwóch zdań najlepszą na płycie, i pewnie podczas jej odsłuchu, niejednemu miłośnikowi lat 80-tych zakręci się oku łezka za tym bezpowrotnie utraconym okresem. Zastanawiające jest podobieństwo underscore’owego motywu z połowy tej kompozycji, do płyty Randez-Vous, autorstwa mistrza muzyki elektronicznej, Jean Michela Jarre’a. Być może to podobieństwo jest przypadkowe, aczkolwiek ilekroć słyszałem ten utwór, to zawsze przychodziło mi do głowy słynne dzieło Francuza.

Krwawy sport to oczywiście nie tylko brutalne bijatyki, choć te, co by nie powiedzieć, są zasadniczą częścią filmu. Niemałą płaszczyznę partytury stanowią nawiązania do orientu. Pojedyncze partie na guzheng i etniczne flety to nie wszystko, co ma do powiedzenia w ten materii Hertzog. Niekiedy stara się on niemalże imitować muzykę źródłową, jak chociażby w In Hong Kong czy na samym początku First Day: Ceremony/ First Fight/Good, Bad, Ugly/Dux vs Arab. W dodatku niektóre melodie próbuje aranżować na dalekowschodnią modłę, co generalnie daje ciekawy efekt fuzji dwóch różnych kultur muzycznych. Poza odwoływaniem się do chińskich tradycji, na płycie odnajdziemy też niemało underscore’u (w sporej mierze ilustrującego poczynania głównego antagonisty, Chun Li). Jego obecność może nie przypaść do gustu większości słuchaczom, ale też nie można powiedzieć, aby gryzł się on zresztą albumu. W niewielkim stopniu Hertzog ilustruje także relacje międzyludzkie (z lekka tandetna liryka w Morning After), które jednak, ze względu na charakter filmu, są raczej zmarginalizowane.

Wypada poświęcić nieco miejsca trzem piosenkom zawartym na albumie – Steal the Night, On My Own – Alone oraz Fight to Survive. Pierwszą z nich skomponował i wykonał mało znany piosenkarz Michael Bishop. Druga z nich, to natomiast dzieło Paula Hertzoga oraz jego przyjaciela Shandi Sinnamonna. Obydwie kompozycje wpisują się w trendy okresu, z którego pochodzi film, a także stanowią przyjemne, choć niezbyt zobowiązujące przerywniki pomiędzy zasadniczym scorem. Z kolei Fight to survive jest prawdopodobnie najlepszą piosenką napisaną do Kickboxera. Obdarzona jest dobrym aranżem (pomysłowe wokale imitujące trenujących karateków) i chwytliwym refrenem, choć podobnie jak poprzedniczki nie wychyla się poza stylistykę muzyki rozrywkowej tamtych czasów. Pojawia się ona najpierw w połowie albumu, a później także na samym końcu krążka, towarzysząc napisom końcowym, co pozwala traktować ją jako główną piosenkę. Obydwa songi duetu Hertzog-Sinnamonn wykonuje ta sama osoba, Stan Bush.

Recenzowany tutaj album pojawił się na rynku w 2007 roku, dzięki wytwórni Perseverance Records, która zainteresowana twórczością Hertzoga wydała również inną jego pracę – rok późniejszego Kickboxera. Było to rozszerzenie edycji z 1990 roku. W stosunku do niej, nowe wydanie zawiera prawie 20 minut więcej, na co składa się kilka pominiętych wcześniej utworów oraz dodatkowe piosenki. Zapewne niektórzy słuchacze woleliby to bardziej okrojone wydanie, niemniej należy pochwalić decydentów z Perseverance Records za rzeczony soundtrack. Materiał został zremasterowany, a ponadto bogata poligrafia zawiera obszerną wypowiedź samego kompozytora, w której wylewnie opowiada on o kulisach pracy nad muzyką do Krwawego sportu. Na uwagę zasługuje również fakt, iż na edycję Perseverance Records trafiły piosenki w oryginalnym wykonaniu. Nie byłoby to niczym szczególnym, gdy nie to, że poprzednie wydania zawierały te same utwory, ale ze śpiewem Paula Deplha, który, jak wiemy, nie miał nic wspólnego z powstaniem muzyki do filmu Arnolda.

Krwawy sport Paula Hertzoga to niewątpliwie pozycja warta uwagi. Mimo to, z dużą ostrożnością należałoby ją polecać osobom, którym muzyczna stylistyka lat 80., mówiąc kolokwialnie, nie do końca leży. Hertzog, czerpiąc od innych twórców, tworzy tutaj całkiem ciekawą wizję, nie pozbawioną oldschoolowego, nawet jeśli nieco kiczowatego, klimatu. Można by dywagować, czy umieszczenie tylu ścieżek na płycie było rozsądnym posunięciem, aczkolwiek można także śmiało stwierdzić, że Perseverance Records skonstruowało całkiem jednorodny album, pomimo kilku piosenkowych wstawek. Nie wszyscy będą kontent z tej ścieżki, ale też i sam film był adresowany do specyficznego grona odbiorców. Po latach, być może, zarówno do muzyki, jak do i obrazu Arnolda będziemy wracać głównie ze względu na ich wartość nostalgiczną. A ta, co jak co, jest niepodważalna.

Najnowsze recenzje

Komentarze