Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Nightcrawler (Wolny strzelec)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 16-12-2014 r.

Dobrej passy ciąg dalszy. Jamesa Newton Howard wydaje się wracać do wyścigu o laur pierwszoligowego kompozytora, co zbiega się z równie pozytywnymi nawrotami weny twórczej jego kolegów po fachu. Interesującym wydaje się fakt, że obok tak szalenie ciekawych i polifonicznych prac, jak Czarownica, Howard zagląda również na podwórko niskobudżetowych, ale ambitnych tworów, dających mu możliwość poeksperymentowania z brzmieniem. Takową produkcją był Wolny strzelec w reżyserii debiutującego w tej roli Dana Gilroya. Film traktuje o desperacko poszukującym pracy mężczyźnie, który swoją szansę dostrzega w byciu tytułowym wolnym strzelcem – kamerzystą dokumentującym tragiczne wydarzenia rozgrywające się na ulicach Los Angeles. Psychopatyczna natura Lou Blooma szybko zaciera w nim granicę między czysto reporterską działalnością, a chęcią ingerowania w przekazywane obrazy. Zapewne nie byłoby to tak uderzające, gdyby nie kreacja aktorska Jake’a Gyllenhaala, który świetnie odnalazł się w dusznej, noirowej wręcz scenerii nocnego, skąpanego w setkach świateł Los Angeles.



Wejście w tak specyficzny pod względem wizualnym i tematycznym film z góry odcięło Jamesa Newtona Howarda od możliwości operowania aż nazbyt bogatym instrumentarium. Oparcie kompozycji na samej orkiestrze również mijało się z celem. Sięgając pamięcią wstecz łatwo przypomnieć sobie szereg analogicznych projektów, gdzie ścieżka dźwiękowa stawała się dosłownie częścią otaczającej nas rzeczywistości, świetnie wtapiając się w odgłosy syren i refleksach świateł. Nie czyniła tego silna sekcja dęta, czy rytmiczne perkusje. Raczej mroczny ambient z subtelnymi smyczkami i stojącymi w kontraście instrumentami solowymi (fortepian, gitary). Podobną strategię przyjął James Newton Howard.



Wolny strzelec jest pod względem muzycznym bardzo organiczny. Troszkę bardziej aniżeli podobny w wymowie Zakładnik czy chociażby twór Jablonskyego, Pain & Gain odwołujący się do tych samych stylistycznych wzorców. Niekwestionowanym liderem jest tutaj gitara elektryczna, która rozmywając się w leniwym ambiencie tworzy niesamowitą, trochę melancholijną atmosferę. Jest ona kojarzona głównie z nocną działalnością Lou. Z drugiej strony otrzymujemy również ciepłe brzmienie fortepianu osadzone na tle smyczkowego ostinato. Ten element ilustracji pojawia się najczęściej w scenach „dziennych”. I właśnie taki sposób interpretowania obrazu stworzył ciekawy dysonans w odniesieniu do psychiki głównego bohatera. Żelazna dyscyplina bardzo ambitnego i inteligentnego człowieka rozpierana jest przez niedorozwinięta inteligencję emocjonalną popychającą Lou do wielu tragicznych w skutkach czynów. Kompozycja Howarda nie jest bierna zarówno wobec tych stanów emocjonalnych, jak i dynamiki akcji. Choć większość filmu wydaje się statyczna, rozkładająca na czynniki pierwsze postępowanie Lou, są momenty, w których tempo zostaje zdecydowanie podkręcone. James Newton Howard nie boi się wtedy sięgać po sprawdzone rozwiązania elektroniczne. Pulsujący bit z towarzyszącymi mu samplami i dźwiękami pianina Fendera nie uzurpują sobie zbyt wiele przestrzeni w sferze audytywnej. Wystarczającej natomiast, by dotrzymać kroku wizualizacji pogrążonej w śnie miejskiej dżungli. Ten dwudrożny przekaz dobrze wtapia się w melancholijną wymowę obrazu Gilroya, który kręcąc panoramę ulic L.A. zapewne z nostalgią wspominał klasyk Michaela Manna, Gorączka. Najwyraźniej i James Newton Howard z łezką w oku przysłuchiwał się muzyce Goldenthala, przy okazji odświeżając w pamięci również i to, co dokładnie dekadę temu popełnił na rzecz Zakładnika. Zatem mierzący się z obrazem widz nie powinien przejść obojętnie obok tak wyraźnie akcentującego swoją obecność czynnika muzycznego.


Z zupełną obojętnością nie powinniśmy również przejść wobec albumu soundtrackowego wydanego nakładem Lakeshore Records. Z drugiej strony, ta refleksyjna, czasami zaskakująco żywiołowa muzyka, nie otwiera przed słuchaczem bram do głębokiej fascynacji. Kompozycja Howarda jest prosta w swojej konstrukcji, bazująca na wielu sprawdzonych schematach, ale przez to potencjalnie łatwo akceptowalna przez szerokie grono odbiorców. Konstrukcja albumu również nie pozostawia wielu wątpliwości. Niewiele ponad 50-minutowy materiał muzyczny stroniący od filmowej chronologii nie przeciąża neuronów w większym stopniu. Nie tworzy poczucia bezsensownego marnowania czasu na powielanie tych samych melodii, choć czasami daje się we znaki ciężarem gatunkowym. Soundtrack jest po prostu ciekawym, choć niezobowiązującym słuchowiskiem, do którego zapewnie nie raz będzie się wracać. Bynajmniej nie przez wzgląd na porażającą słuchalność proponowanego tu zestawu. Zupełnie jak w przypadku większości tego typu kompozycji, tak i Wolny strzelec bazuje w głównej mierze na konsekwentnym budowaniu i utrzymywaniu pewnego klimatu, nastroju. Owa konsekwencja może (choć nie musi) rozgrzeszyć kompozytora z wielu underscoreowych, ciężkich w odbiorze utworów. W takiej konfiguracji nie wydają się one zbędnym półproduktem. Raczej wartością dodaną do treści odznaczającego się tematu przewodniego.



A z takowym zapoznajemy się już w tytułowym Nightcrawler. Gitarowy motyw osadzony na charakterystycznym ambiencie nie bez przyczyny kojarzył nam się będzie ze wspomnianym wyżej Zakładnikiem, czy Pain & Gain. Warto raz jeszcze podkreślić, że James Newton Howard nie zamyka się tylko i wyłącznie w tej sprawdzonej formule. Kolejne minuty filmu przynoszą znaczne urozmaicenie warsztatu. Miotają nas od melancholii, poprzez lirykę ilustrującą bardziej ludzkie oblicze bohatera (Sell the Bike, Lou’s Philisohpy), a na dynamicznych, perkusyjnych oraz elektronicznych frazach skończywszy (Leader Crashes, The First Night). W przeciwieństwie do wielu poprzednich prac Howarda daje się tu wyczuć niesamowity „flow” z jakim autor ścieżki podchodzi do zagadnień ilustracyjnych. Jak bowiem wytłumaczyć fakt kojarzenia ze sobą tak wielu form muzycznego wyrazu? Mroczny ambient stojący w kontraście z ciepłym brzmieniem instrumentów dętych drewnianych i radosnych, smyczkowych ostinat, to nie jedyny przykład. Samplowany, refleksyjny chór wykorzystany w scenie finałowej (The Shootout) bardzo mocno wyróżnia się spośród tego, co mieliśmy okazję usłyszeć przez minione trzy kwadranse. Zupełnie zresztą jak heavy metalowe If It Bleed It Leeds stanowiące epilog do opowiadanej przez Dana Gilroya historii.



Zdaję sobie sprawę, że nie do każdego może trafiać tego typu granie. Specyfika gatunkowa Wolnego strzelca ma prawo zniechęcić słuchacza oczekującego po muzyce filmowej mocnego tąpnięcia. Mnie osobiście kupił niesamowity klimat udzielający się już podczas seansu kinowego. Niespełna godzinny soundtrack stosunkowo dobrze oddał te nastroje, choć jako indywidualne doświadczenie muzyczne przekonywał już w nieco mniejszym stopniu. Dał natomiast do zrozumienia, że James Newton Howard powoli budzi się z wieloletniego letargu i bezproduktywnego odgrzewania starych pomysłów. Jeżeli Nightcrawler miałby być małym kroczkiem w poszukiwaniu nowej muzycznej tożsamości Howarda, to ja jestem na tak.

Najnowsze recenzje

Komentarze