Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Antonio Pinto

Lord of the War (Pan życia i śmierci)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Pan Życia i Śmierci to najnowszy film nowozelandzkiego reżysera Andrew Niccol (Gattaca, Simone) poruszający aktualny w ostatnich latach problem światowego handlu bronią. Yuri Orlov – główny bohater opowieści serwuje nam niezapomnianą wycieczkę wgłąb szerokiego światka ludzi, którzy w wojnach i wszelkiego rodzaju konfliktach zbrojnych nie widzą cierpienia niewinnych lecz… czysty zysk. Nie bez powodu postać ta nazywana jest przez swoich klientów “panem życia i śmieci”. Oglądając ten film z minuty na minutę utwierdzamy się w przekonaniu, że to nie uczestnicy konfliktów decydują o życiu lub śmierci, tylko ludzie stwarzający im warunki do walk. Mówiąc o postaci Orlova należy pochwalić od razu aktora który się w nią wcielił. Nicolas Cage po kilkuletniej wegetacji w niewymagającym kinie (Gone in 60 Seconds, National Treasure) udowadnia, że potrafi dobrze grać. Grzechem byłoby nie wspomnieć o wizualnej stronie tegoż dzieła. Nie chodzi mi bynajmniej o efekty specjalne (amatorzy takowych nie są rozpieszczani w LoW), ale o znakomite zdjęcia Amira Mokriego (Bad Boys 2, Taking Lives). Na tym nie kończy się jednak wieniec pochwał dla twórców filmu. Szczególne słowa uznania należy skierować w stronę autora ścieżki dźwiękowej – Antonio Pinto. Ten młody, brazylijski kompozytor doskonale poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Jego muzyka perfekcyjnie wtapia się w obraz filmowy, nadając jego scenom więcej dramatyzmu, lub (w zależności od potrzeby) dynamiki.

Dawno minęły czasy, gdy miernikiem “wielkości” filmowej partytury była gęstość dźwięku wydobywającego się z orkiestry w danym momencie. Choć i dzisiaj takowych nie brakuje, kompozytorzy coraz częściej (zwłaszcza tego młodego pokolenia) uciekają się do innych form urzeczywistniania swoich koncepcji. Twórcy europejscy udowodniają non stop, że skromne minimalistyczne “plumkanie” i lekki, solowy wokal nierzadko wnoszą więcej do obrazu niż najpotężniejsze symfoniczne ściany dźwiękowe. Współczesna technologia stwarza dodatkowo nieograniczone możliwości w “urozmaicaniu” i edycji audio, z czego korzystają ochoczo zarówno pierwsi jak i drudzy. Antonio Pinto, choć do wielkich symfoników nie należy, z operowaniem dźwiękiem nie ma najmniejszych problemów, co zresztą doskonale słychać w jego partyturze do Pana Życia i Śmierci. Opierając swoją melodykę na skromnym instrumentarium dodał do niej elektronikę, która w przeciwieństwie do licznych “przekombinowanych” ścieżek z kuźni Media Ventures i jej naśladowców, nie bombarduje nas niezliczoną ilością efektów i sampli. Z drugiej strony nie jest to żadna innowacja, gdyż we wcześniejszej pracy Pinto – Behind The Sun spotkamy się z prawie identycznym schematem budowy ścieżki. Zabierzmy się zatem od razu za jej stronę techniczą…

Jak już wspomniałem wcześniej instrumentarium Pana Życia… jest raczej skromne. Orkiestrę okrojonao tu do sekcji smyczkowej tworzącej background dla licznych solówek na przykład fortepianowych (Consequences And Loss), lub gitar, które udzielają się w partyturze bardzo silnie. Na równi z nimi pod względem ważności postawić należy sample syntezatorowe i etnikę. Wśród palety “obcych instrumentów” wyszczególnić możemy: chilijskie mandoliny (Little Odessa), brazylijskie skrzypce rabeca (By Sea) i portugalski instrument cavaquinhos (Ava’s Arms). Nie trudno dostrzec tu znaczącą przewagę południowoamerykańskich instrumentów. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oglądając film przewijają nam się przed oczami głównie krajobrazy wschodnie i afrykańskie. Pinto nie rozminął się jednak z celem. Za pomocą tych niepozornych instrumentów nadłożył nam bardzo klimatyczną muzykę, może nieco przywodzącą na myśl Black Hawk Down Zimmera (szczególnie w kwestii relacji elektronika-etnika), ale jak najbardziej poprawną i co najważniejsze łatwo wpadającą w ucho. Warto również zwrócić uwagę na track Yakar Damm. Doświadczamy tam bowiem ciekawego żeńskiego wokalu z bębnami i gitarami w tle.

W partyturze funkcjonują dwa podstawowe tematy. Pierwszy, to temat główny kompozycji. Usłyszeć możemy go na płycie w dwóch utworach-suitach Lord Of War i Warlord. Dominują w nim gitary, które od czasu do czasu “dekorowane” są krótkimi wstawkami smyczkowymi i samplami elektronicznymi. Drugi, zdecydowanie bardziej etniczny, ilustruje wschodnie korzenie Orlova. Choć w filmie pojawia się rzadko na płycie posłuchać możemy go w utworach Little Odessa i Ak-47 Love. Poza tymi wyżej wymienionymi po całej ścieżce rozsianych jest jeszcze kilka innych mniejszych motywów.

Lord Of War to jedna z niewielu tegorocznych ścieżek dźwiękowych, które potrafią wzbudzić u słuchacza głębokie zainteresowanie, a nawet pochłonąć go całkowicie. W połączeniu z filmem brzmi znakomicie, oderwana od niego radzi sobie równie dobrze, czego przykładem jest płyta wydana przez Lakeshore Records. Krótko, ale treściwie – oto jak scharakteryzowałbym materiał nań zawarty. Czas spędzony przy niej mija jak z bicza strzelił, a jedyną refleksją jaka finalizuje odsłuch, to myśl by jeszcze raz doń wrócić. “Bracia broni”, porzućcie więc wszyscy ciemne idee obrotu pieniądza na rynku “krzywd i ludzkiego cierpienia” i zainwestujcie na to konto w płytę z muzyką do Lord Of War – tak będzie lepiej dla was i reszty świata. 😉

Najnowsze recenzje

Komentarze