Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Exorcism Of Emily Rose, the (Egzorcyzmy Emily Rose)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 07-10-2014 r.

Mało kto w branży radzi sobie z kinem grozy tak, jak Christopher Young. Jego umiejętność odnajdywania się tym gatunku docenialiśmy już po wielokroć, a kolejne prace tylko to potwierdzają. Fakt, większość jego partytur brzmi podobnie, ale nie można nie docenić tego, że w ciągu ostatnich kilku lat bardzo duży nacisk położył na eksperymentowanie z brzmieniem i proces postprodukcji, co często spotykało się z niezrozumieniem słuchaczy. Zanim jednak nastały czasy Sinister i jego pochodnych, Christopher Young bardzo mocno przywiązany był do brzmienia orkiestrowego z licznymi wokalizami podkreślającymi mistykę i grozę opisywanych scen. Jedną z ciekawszych moim zdaniem prac budowanych właśnie za pomocą tych klasycznych środków muzycznego wyrazu była ścieżka dźwiękowa do Egzorcyzmów Emily Rose.


Film Scotta Derricksona to oparta na faktach autentycznych opowieść o księdzu, który zostaje postawiony przed sądem za nieumyślne spowodowanie śmierci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie okoliczności tego zgonu. A były nimi egzorcyzmy dokonywane na opętanej Emily Rose. Całość przedstawiona jest w formie śledztwa ukazującego w retrospekcji niejako ostatnie dni z życia młodej dziewczyny. I choć obraz nie wnosi nic nowego do gatunku, jest świetnie trzymającym w napięciu kinem, które najbardziej przemawia swoim cierpkim, choć przepełnionym religijną mistyką klimatem. Być może to przesądziło o wielkim kasowym sukcesie tego filmu. Na pewno nie bez znaczenia pozostawała również kwestia świetnie odnajdującej się w tym widowisku ścieżki dźwiękowej.



Dla Chtistophera Younga wejście w świat egzorcyzmów, opętań i nadprzyrodzonych zjawisk nie było żadnym novum. Praktycznie cała jego kariera koncentrowała się wokół podobnych tematycznie produkcji. Warto tylko przypomnieć, że niespełna rok wcześniej popełnił wyśmienitą oprawę do kasowego remakeu kultowego japońskiego obrazu, Klątwa. Egzorcyzmy wychodziły jednak o wiele dalej poza sztampowe „straszydło” nastawione na szokowanie widza serią niewybrednych, mocnych scen. Derrickson jest wymagającym reżyserem, który podchodzi do swoich filmów bardziej problemowo i może właśnie to nietuzinkowe podejście sprawiło, że kompozytor zawiązał z nim współpracę trwającą aż po dzień dzisiejszy.



Podejście Christophera Younga do ilustracji nie wydaje się wielce zaskakujące. Śledczy charakter filmu postawił wyraźny mur odgradzający główną bohaterkę (jako ducha przeszłości) od całego procesu starającego się wyjaśnić okoliczności jej śmierci. Sceptycyzm oskarżycieli skutecznie zabija mistykę i grozę tego wypadku, sprowadzając go do zwykłego kryminalnego zdarzenia. Dlatego też oprawa muzyczna odcina się od wszelkich scen rozgrywających się na sali sądowej, w celi i tam, gdzie Emily Rose traktowana jest jako ofiarę zbrodni. Ciekawym jest fakt, że nawet metamorfoza początkowo zdystansowanej obrończyni księdza Moore’a, Erin Bruner, nie zostaje tu w żadnym większym stopniu uwypuklona. Kompozytor rozpatruje jej zmianę przez pryzmat osobistego dramatu Emily, co w świetle ogólnie przyjętej koncepcji wydaje się całkiem słuszne.



Oprawa do Egzorcyzmów na pewno nie narzuca się odbiorcy. Nie pozostaje też zupełnie niezauważona. Otwierająca film scena, gdzie w odgłosy krzyków wkomponowana jest minorowa tekstura z żeńskim wokalem, to mistrzostwo w swoim gatunku. Dopełnieniem tego są ujęcia depresyjnej zimowej scenerii domykającej klamrą napisy początkowe. Owszem, nie jest to spektakularny popis bogactwa brzmienia… właściwie żaden utwór, który pojawia się w filmie nie pretenduje do miana majstersztyku posługiwania się orkiestrą. Fascynuje natomiast to, jak za pomocą dosłownie kilku instrumentów, kilku fraz, kompozytor ten jest w stanie wejść w realia filmowe wyciągając z nich autentyczny strach przed nieznanymi nam siłami. Film Derricksona nie epatuje mocnymi scenami, brzydotą, krwią, a mimo tego potrafi przyprawić o gęsią skórkę. To właśnie umiejętne posługiwanie się dźwiękiem budzi podskórny strach, zasiewa w umyśle odbiorcy niepokój i oddaje respekt przed eksponowanym tutaj złem. I choć sceny opętań i egzorcyzmów angażują większy aparat wykonawczy, to jednak cała kompozycja pozostaje takim demonem ukrywającym się w cieniu głównej bohaterki filmu.


Przyznam szczerze, że samo doświadczenie filmowe średnio zachęca do zapoznania się z albumem soundtrackowym. Muzyka do Egzorcyzmów jest ciężka i daleka od szeroko pojętej atrakcyjności brzmieniowej. To partytura koncentrująca się głównie na podtrzymaniu klimatu, wywołaniu w widzu poczucia zagubienia w demonicznym świecie głównej bohaterki i taki też wydaje się pierwszy kontakt ze ścieżka dźwiękową wydaną nakładem Lakeshore Records. Całość zachowuje jako taką chronologię filmową i podzielona jest na kilka rozdziałów przerywanych interludiami. Krążek rozpoczyna wspominany wyżej Prologue, gdzie poznajemy główny temat kompozycji. Jest to melancholijna, smutna melodia wyrażona w formie wokalizy z akompaniującym jej „rozmytym w tle” fortepianem. To jeden z dwóch tematów przypisanych Emily Rose. W tej formie opisuje główną bohaterkę przez pryzmat jej żarliwej wiary. Wiary naznaczonej wieloletnim cierpieniem, otrzymywaniem stygmatów oraz wizji, jakich ponoć doświadczała. Świadczy o tym odpowiednio zaakcentowana tym tematem scena objawienia się Maryi. Po raz kolejny reżyser nie ucieka się do dosłownego przekazywania tych treści. Kamera zwrócona jest tylko w kierunku Emily, więc widz tak na dobrą sprawę nie wie, czy wizja była autentycznym religijnym doświadczeniem, czy też kolejną hochsztaplerską sztuczką tkwiącego w niej demona. W tym niedopowiedzeniu pozostawia nas utwór A Vision Of Virgin Mary kontrastujący mroczną teksturę z kojącym, choć smutnym tematem przewodnim. Rzeczony motyw stanowi również bazę do interludiów przynoszących chwilę muzycznego odprężenia pomiędzy wizualizacjami opętania.



Melodia ta stoi w kontrapunkcie z mroczną snującą się frazą słyszaną w utworze Emily Rose. Jest to nic innego jak drugi temat, tym razem opętanej już Emily. Nawet ciężko tu mówić o jakimkolwiek temacie. Nie pojawia się bowiem żadna konkretna melodia spajająca materię muzyczną w ramach pewnego programu. Kompozytor skupia się na budowaniu specyficznego nastroju. Dosyć posępnego, dającego podskórnie odczuć, że nad tytułową bohaterką rozpościera się pewna demoniczna siła. Ale i nawet w tym ciemnym, mrocznym tunelu daje się dostrzec małe światełko w postaci nieśmiałych, jakby wycofanych w tło, żeńskich wokaliz. Tym samym kompozytor nie traci kontaktu z duchowością głównej bohaterki. Nie odrywa jej od głębokiej wiary i poczucia, że to, co staje się jej udziałem jest elementem Bożego planu.



Mniej „uduchowione” pod względem muzycznym wydają się sceny opętań. Jest to przestrzeń na której Christopher Young operuje najbardziej charakterystycznym dla siebie warsztatem. Nie brakuje więc mocnego thrillingu uzyskiwanego za pomocą dynamicznych fraz na instrumenty dęte, atonalnych „świdrujących” smyczków operujących na wysokich rejestrach i częstych zmian w zakresie dynamiki. Od strony technicznej stoi to rzecz jasna na wysokim poziomie, choć w żadnym stopniu nie wyróżnia się z grona wielu podobnych w wymowie prac Younga.



Na płycie usłyszymy kilka utworów odnajdujących się w tym niespokojnym, quasi-chaotycznym graniu. Nie atakują one słuchacza od razu. Atmosfera podkręcana jest w miarę pogłębiania się „stanu” głównej bohaterki. Wyrazem tego jest coraz większe napięcie dające się odczuć w trzech następujących po sobie utworach: First Possession, Secondo Possession i Third Possession. Kulminacją jest natomiast scena egzorcyzmów, gdzie wizualny spektakl przeplata się z potężnym w brzmieniu argumentem muzycznym. Trzęsąca się kamera, bardzo dynamiczne cięcia i zbliżenia oraz całe tło efektów dźwiękowych świetnie komponują z partyturą Younga. The Exorcism kończy tę niejako demoniczną część albumu, skupiając się od tej chwili na aspekcie duchowym i emocjonalnym głównej bohaterki. Zamykający krążek For Anneliese Michel to elegia napisana na cześć kobiety stanowiącej inspiracjąę do nakręcenia filmu.



Porównując materiał umieszczony na krążku, z tym, co usłyszeć możemy w filmie, nie trudno zauważyć, że mimo wielu analogii otrzymujemy jakby dwa zupełnie różne produkty. Część materiału słyszanego w filmie nie znalazła się na albumie soundtrackowym. Z kolei to, co możemy tam usłyszeć poddane zostało drobnym kosmetycznym korektom. Jednakże nie deprecjonuje to w większym stopniu płytowego doświadczenia muzycznego. Owszem, nie należy ono do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych w gatunku, ale znajomość obrazu daje całkiem spore pole do zachwytu nad tym, co popełnił Christoper Young. Tym samym jest to jedna z kilku prac tego kompozytora, do których powracam systematycznie…Najczęściej właśnie tą jesienną, trochę nostalgiczną porą roku.

Najnowsze recenzje

Komentarze