Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Nyman

Gattaca

(1997)
4,0
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 22-07-2014 r.

Michael Nyman wielkim minimalistą jest, parafrazując utarte polskie porzekadło. Schowany za okrągłymi oprawkami, w ciemnym garniturze, Nyman sprawia wrażenie człowieka skrytego i niezwykle opanowanego w tym co robi. A robi muzykę, muzykę od dawna podziwianą, doceniana, ale stojącą jakby gdzieś z boku. Bo ile razy można przerabiać pianino; jak dużo cierpliwości potrzeba do instrumentów smyczkowych? Nieskończenie, powie muzyczny zapaleniec. Sporo w tym prawdy. Brytyjczyk nie schodzi z afisza, a jego konsekwencja w podążaniu mocno przecież utartą drogą przyniosła mu dziesiątki nagród z trzema nominacjami do Złotego Globu na czele.



Równie stanowczy jest Nyman we współpracach jakie podejmuje. Kilkanaście razy komponował dla Petera Greenwaya. Wspomógł parę projektów Michaela Winterbottoma, lubi uczestniczyć na filmowym planie Neila Jordana. Jak dobrze jednak wiemy, jego najgłośniejsza praca na potrzeby srebrnego ekranu to ta wyprodukowana dla Jane Campion przy okazji niezapomnianego Fortepianu. W 1997 roku brytyjski kompozytor tylko raz postanowił wykazać się w branży filmowej komponując muzykę do filmu Gattaca. Ten reżyserski debiut Andrew Niccola to w pewnym sensie rekompensata jaką ów artysta otrzymał po nie zgodzeniu się studia na reżyserowanie przez niego droższego i wymagającego większego nakładu pracy Truman Show. W rezultacie projekt przejął Peter Weir, przy czym autor scenariusza Andrew Niccol nie protestował. Mając w zanadrzu jeszcze jeden projekt, reżyser skupił się na Gattace. Do współpracy zaprosił autora muzyki do Fortepianu.



W niedalekiej przyszłości ludzkość podzielona jest na dwa gatunki. Tych, którzy zostali poczęci naturalną drogą, z góry skazuje się na niepowodzenie. Drugich, spłodzonych po wyeliminowaniu wszelkich wad z kodu DNA, stawia się na piedestał i to oni otrzymują szansę na dostatnie i szczęśliwe życie. W tej pierwszej grupie znajduje się Vincent, pracownik olbrzymiej korporacji. Bohater marzy o pozbyciu się wszelkich defektów i przekroczeniu szklanego sufitu, jaki oddziela go od lepszego gatunku ludzi. Pomóc ma mu w tym oszustwo polegające na zastąpieniu swojego DNA kodem niepełnosprawnego Jerome – w tej roli perfekcyjny Jude Law.


Nyman dostał za zadanie skonfrontowania się z przyszłością przestylizowaną, w której ciężko odróżnić dzień od nocy. Rzeczywistość oblana jest ponuro-żółtym światłem, jakby Słońce ciągle wschodziło i raziło swoimi promieniami wszystko w około. W szarym otoczeniu na wzór lat 50-tych mieszkańcy planety snują się bez celu, każdy z głową przerzutą myślami o sobie w lepszym jutrze. Nadrzędnym celem staje się lot w kosmos, wejście do rakiety, która wyrwie pasażerów z bylejakości przyszłości. Obudowana architekturą w stylu Franka Lloyda Wrighta, wizja Niccola jest przerażająca, bo sztuczna, a jednak w jakimś stopniu korespondująca z ogólnym wyobrażeniem kolejnych dekad.



Muzyka, która przebija się przez tę zimność, tak jak jej bohaterowie, nie może stanowić indywiduum. Stąd Nyman stawia wszystkie swoje karty na minimalizm w ujęciu instrumentalnym i narracyjnym. Bo Gattaca to głównie pianino idące za rękę z instrumentami smyczkowymi, którymi w iście jarmarczny sposób posługiwał się kompozytor przy okazji na przykład Drowning by Numbers, ale nie tylko. Tu jest inaczej. Album otwierają niepokojące dźwięki kontrabasu, na które nakłada się melancholijny temat na skrzypce. Ten utwór zatytułowany The Morrow nijak sugeruje z czym przyjdzie nam się zmierzyć w filmie osadzonym w przyszłości. I oto właściwie chodzi. Zarówno ten temat jak i dwa następujące po nim – God’s Hand i The One Moment to wizytówka Nymana nie zmierzająca w stronę obrazu, a próbująca opowiedzieć co się za nim kryje.



Działa to na zasadzie – miejsce akcji Gattaki ma być po prostu widać. Muzyka w tym czasie ma za zadanie gdzieś tam sobie pogrywać sugerując widzowi, kiedy wypada się wzruszyć, a kiedy uśmiechnąć. Trzy pierwsze utwory, do których śmiało można jeszcze dołączyć utwór The Arrival, to muzyka podobnej konstrukcji, gdzie powolne i dramatyczne smyczki zgarniają całą muzyczną pulę filmu. Nie jest to nic złego. Same w sobie to kompozycje cudowne, niezwykle intensywne i pozostające ze słuchaczem długo po seansie. Powodem tego jest ich występowanie w filmie. Początek i koniec to właśnie te tematy. Bliższe sceny pomiędzy Vincentem oraz Irene również. Uderza siła z jaką Nyman je prowadzi. Nie ma mowy o subtelnym graniu; partie wygrywane są mocno i stanowczo, jakby podporządkowane poczynaniom głównego bohatera. Jest on świadomy swoich niedoskonałości, przez które nie jest w stanie przekroczyć reguł nałożonych przez zbiurokratyzowane społeczeństwo. A jednak wola walki pomaga mu przeciwstawić się systemowi, co w romantyczny i dobitny sposób stara się przekazać Nyman w obranych tematach.


Jak dalej wypada omawiana muzyczna ilustracja? Podobnie jak jej bohaterowie. Nostalgiczny repertuar snuje się zarówno po albumie, ale i w filmie – nie jest zdecydowany, którą drogę obrać. Czy podążać subtelnym szlakiem tematów głównych, gdzie każde pociągnięcie smyczka pozostawia ślad u słuchacza, czy może przecisnąć się niezauważalnie, momentami tylko wybijając się negatywnym „plumkaniem”? Wypada na to drugie, gdzie hermetycznie ujęcia filmu Niccola odnajdują odzwierciedlenie na krążku. Środek albumy jest nudny i mdły, a uwagę zwracają jedynie epizodyczne nawiązania do motywów głównych. Pośród niepokojącej tapety solidnie trzymającej się na smyczkach i sporadycznych instrumentach perkusyjnych, wyróżnić można trzy, góra cztery utwory. Further and Further wieńczy krótkie, acz treściwe ostinato rodem z thrilleru Hitchcoka. The Crossing – kolejny złowrogi kawałek bardzo dobrze ilustrujący scenę w której bohater przechodzi przez ruchliwą ulicę pomimo poważnej wady wzroku. Now That You’re Here to powolne tym razem ostinato, sprytnie przemycone przez utwór wraz z nostalgicznym fletem – duet charakterystyczny dla stylu kompozytora. Na zakończenie albumu otrzymujemy nic innego jak rozwinięcie początkowych melodii w formie suity podzielonej na trzy utworu. Bez wątpienia w kontekście filmowo-albumowym kolejne dźwięki robią niesłychane wrażenie, lecz w ujęciu całości udowadniają, że tak naprawdę tylko one świadczą o sile tego albumu.



Gattaca potwierdza dwie, stare jak świat, zasadnicze reguły. Minimalizm w muzyce może być bronią, którą możemy pokonać, ale którą równie dobrze sami możemy zostać pokonani. Gdyby nie naprawdę mocna tematyczność pracy Nymana – wyeksploatowana do granic możliwości, słuchalibyśmy instrumentalnej plamy nieprzystosowanej za bardzo ani do obrazu, ani do filmu. O ile udało się Brytyjczykowi skomponować melodie zapadające w pamięć (niech najlepszym dowodem tego będzie cudowne wykonanie partytury podczas niedawnego koncertu w Wiedniu), o tyle cała reszta albumu popada w pułapkę środków, na których najprościej zaoszczędzono, czyli smyczków i pianina. W jednym z wywiadów na temat filmu reżyser przekonywał, że życie nie jest czarno-białe, tylko szare i przez to frustrujące. Niccol najwyraźniej nie przypuszczał, że jego słowa odzwierciedlą muzykę skomponowaną na potrzeby jego filmu.

Najnowsze recenzje

Komentarze