Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Howard Shore

History of Violence, A (Historia Przemocy)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

David Cronenberg należy do grona artystów, na których czas nie ma większego wpływu. Od prawie 40 lat reżyser ten tworzy ciągle te same filmy. Nie chodzi bynajmniej o wtórne wykorzystywanie pomysłów, ale o pewien styl pracy twórczej jaki przez ten już długi okres czasu mu towarzyszył i ciągle towarzyszy. Niewielu jak on jest w stanie przeciwstawić się tendencji do pogoni za sukcesem realizując swoje wizje, nieskażone zbytnio producenckimi zabiegami “uatrakcyjniającymi” i usprawniającymi sprzedaż “produktu”. Najnowszy jego obraz, Historia Przemocy (ekranizacja powieści graficznej Johna Wagnera i Vince’a Locke’a) jest tego kolejnym dowodem. Tak jak poprzednie filmy, ten także trzymany jest w mrocznym klimacie, ocieka licznymi scenami nieskrępowanej przemocy i seksu, ale co najważniejsze zaskakuje i zmusza do refleksji. Filmowa kariera Cronenberga zbiega się z karierą Howarda Shore’a. Mniej więcej od końcówki lat siedemdziesiątych (a dokładnie filmem Potomstwo) rozpoczęli oni wzajemną współpracę trwającą aż po dziś dzień. Najnowszym ich wspólnym projektem jest właśnie Historia Przemocy. Patrząc na wcześniejsze partytury Shore’a do obrazów Davida zauważyć możemy pewną tendencyjność. Prawie wszystkie są ciężkie w odbiorze, pozbawione atrakcyjnej w słuchaniu melodyki, mroczne co najważniejsze i na pewien sposób oryginalne. O ile ten ostatni przymiot był stałym towarzyszem partytur w przeciągu tych niemalże 30 lat współpracy, o tyle Historia Przemocy zdaje się wyłamywać spod tej reguły. Oryginalność, która tak cechowała Howarda została odepchnięta jakby na ubocze, ustępując pierwszeństwa wtórnym, sprawdzonym pomysłom na zagospodarowanie sfery melodycznej i brzmeniowej.

Pojawienie się w filmografii Shore’a partytur do Władcy Pierścieni zmusiło mnie do refleksji nad tym jak przekładać się one będą na kolejne jego prace. Przyznam szczerze, że obawiałem się licznych powrotów i nawiązań do tego muzycznego dzieła. Aviator co prawda uspokoił mnie na trochę, niestety Historia Przemocy pokazała, że takowych zabiegów jednak możemy się spodziewać. Głupotą było by porównywać tą partyturę całościowo do którejkolwiek spod szyldu Władcy Pierścieni, gdyż nie pozwalały by na to chociażby różnice na tle tematycznym, czy też klimatycznym. Filmy Cronenberga rządzą się własnymi prawami, wiernym którym co jak co Shore pozostał. Niemniej jednak przysłuchując się muzyce na płycie nie unikniemy choćby raz wrażenia, że “gdzieś to już kiedyś słyszeliśmy”.

Do takowego wniosku dojdziemy, gdy na warsztat weźmiemy sferę stylistyczną tegoż dzieła. Z łatwością dostrzeżemy, że kompozytor nie waha się korzystać z gotowych wzorców melodycznych i orkiestracyjnych jakie stosował we Władcy. Przykładem mogą być dęciaki, ich wzajemne dysonowanie ze smyczkami, tak charakterystyczne dla scen opiewających niszczycielską działalność orków lub Uruk-Hai, a towarzyszące również w podobnej formie scenom przemocy HoV (Dinner, Run, Violence). Najwyraźniej nie tylko LOTR wpłynął na Shore’a podczas pisania tej partytury. Zagadkowe są utwory The Staircase i The Return, które z technicznego punktu widzenia z rdzennym stylem Kanadyjczyka mają niewiele wspólnego. Zbliżone są one bardziej do underscore’u Barrego, charakteryzującego się pewnego rodzaju monotonnością w ciągłym powtarzaniu tych samych fraz.

Nie stawiam jednak krzyżyka na tej partyturze. Posiada ona bowiem kilka cech, które ją bronią. Jedną z nich niech będzie na przykład tematyka. Rzadko zdarza się, by w kompozycjach Howarda do filmów Cronenberga znaleźć można tak bogatą paletę tematyczną. W całej partyturze znajdziemy ich w sumie 3: lekki i swobodny temat Toma (Tom, Hero), pełen niespokoju i dysharmonii w orkiestrze motyw przemocy (Diner, Porch) i bardzo liryczny motyw dramatyczny (The Staircase, The Return). Dodatkową atrakcją jest ogólna melodyjność ścieżki, która jak na tego typu kompozycje Shore’a jest swoistym ewenementem godnym uwagi.

Podsumowując. Nie jest źle, aczkolwiek gdyby nie liczne “zapożyczenia” z Władcy było by znacznie lepiej. Chodzi tu między innymi o efekt towarzyszący przesłuchiwaniu płyty, bo w połączeniu z obrazem partytura radzi sobie całkiem dobrze, a zapożyczenia te rozmywają się gdzieś pomiędzy potokiem akcji i dramatów. Niemniej jednak Shore przyzwyczaił nas na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat do tego, że z każdą partyturą stara się pokazać coś nowego, nie zawsze słuchalnego aczkolwiek ciekawego z punktu widzenia poszukującego nowych doznań muzycznych melomana. Tym razem dostajemy coś jakby na odwrót. Więcej organizacji w orkiestrze, kosztem zmniejszenia innowacji brzmieniowych. Na krótką metę może to i dobrze. Na pewno dla rzeszy niewybrednych słuchaczy będzie to atrakcyjniejsza forma muzycznego wyrazu niż niezrozumiały dlań “splot” dźwiękowy prezentowany na przykład w Videodrome. Tak czy owak kompozytor w przyszłości będzie musiał stanąć przed poważnym wyborem, czy kroczyć deptaną przez te kilkadziesiąt lat jego pracy ścieżką, czy też reorganizować swój warsztat na nowo.

Najnowsze recenzje

Komentarze