Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clint Mansell

Noah (Noe: Wybrany przez Boga)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 24-05-2014 r.

Każdy z poprzednich filmów Darrena Aronofsky’ego naznaczony był piętnem kontrowersji, dzieląc tak widzów jak i krytyków. Nie inaczej stało się udziałem Noe: Wybranego przez Boga, autorskiej interpretacji opowieści o wielkim, biblijnym potopie, która w jego wykonaniu oczywiście odchodzi od staro-testamentowego kanonu. Biblijne niedopowiedzenia reżyser zamienia w swoją własną opowieść, w której religijny fanatyzm miesza się z kinem katastroficznym, fantasy z moralitetem nad kondycją psychiki człowieka (stały element twórczości reżysera), w końcu elementy horroru z rasowym dramatem. Innowacyjna wersja Aronosfky’ego, okraszona wyszukaną warstwą wizualną i mocnym aktorstwem nie wydała mi się ani obrazoburcza, ciekawie podejmując wątek dialogu człowiek kontra Stwórca, ani anty-chrześcijańska, momentami mocno pociągając za sznurki związane z emocjami. W tym wydawałoby się chaotycznym misz-maszu stylów i tematyk, które podejmuje Noe, musiała odnaleźć się oczywiście również ścieżka dźwiękowa nie kogo innego jak Clinta Mansella, którego to już szósta współpraca z Aronofskym. Z pewnością duże zaufanie do siebie obu twórców oraz wieloletnia współpraca spowodowała, iż nowy twór Brytyjczyka jest równie eklektyczny i nie łatwo dający się sklasyfikować jak sam film a Clint Mansell po kilku ciekawych pracach ostatnich lat (Stoker, Moon, Czarny łabędź) udowadnia, iż jest jednym z bardziej oryginalnych twórców współczesnej muzyki filmowej.

Naiwnym byłoby sądzić, iż kompozytor tego formatu pójdzie w kierunku szablonowej ilustracji kojarzącej się filmem religijnym czy też biblijnym i usłyszymy wysoce symfoniczne granie, które będzie podnosiło na duchu i inspirowało. Chociaż i takie tonacje można odnaleźć w Noem, Mansella interesują inne muzyczne ścieżki. Po raz kolejny do współpracy zaprosił słynny kwartet Kronos, którego rola jednak nie jest tak znacząca jak przy Requiem dla snu czy Źródle. Zespół ów ma swoje momenty na ścieżce, ale tym razem stanowią raczej tylko dopełnienie muzyki Brytyjczyka. Ich wykonania nie są sensacją, nie generują takiego zachwytu estetycznego jak w wyżej wymienionych pracach. Kompozytor w muzyce do fabuły sprzed paru tysięcy lat nie rezygnuje również ze swoich modernistycznych ciągot – są tu momenty, gdy ciężar grania przenosi się na tonacje pseudo-rockowe czy też ogólnie rzecz biorąc industrialne. Trzecią wytyczną Wybrańca Boga jest muzyka stylizowana na muzykę okresu, mająca zabarwienie etniczne, wręcz starożytne, co jest oczywiście jak najbardziej na miejscu. Toteż te elementy ścieżki chyba najbardziej frapują i zmuszają do głębszego jej smakowania. Ostatnia warstwa Noego to muzyka najbardziej stereotypowa w wyrazie, związana tak ze scenami akcji, napięcia czy też mająca pobudzić epicki wydźwięk filmowych zdarzeń. Tutaj Mansell nie do końca sobie radzi, tak będąc bliżej wtórnej stylistyki współczesnej muzyki filmowej z obszaru tego rodzaju brzmień, jak i czasami charakteryzując się dość topornym, niezbyt wyrafinowanym technicznie brzmieniem, ponieważ tutaj najmocniej zaangażowane są klasyczne środki orkiestrowe.

Najbardziej chyba charakterystycznym tematem Noego jest 2-nutowa „syrena”, podkreślająca zazwyczaj wydarzenia decydujące, dramatyczne w wyrazie a będącą również muzyczną sygnaturą dla zagrożenia i potopu, który ma nadejść. Ten gwałtowny w wyrazie element jest dość typowy dla twórczości Mansella (w nieco podobnej wariacji można go znaleźć np. w Źródle). Kreuje dramatyczne, alarmujące poczucie niebezpieczeństwa, choć dla niektórych słuchaczy będzie nieco irytującym elementem muzycznego języka tego soundtracka. W asyście do niego kompozytor używa podobnie niezbyt przyjemne sygnatury muzyczne, jak pseudo-rockowy, opadający riff, skwierczące efekty elektroniczne, przesterowane gitary, wyjęte z horroru smyczki. Inny, wyróżniający się element quasi-tematyczny tej ścieżki dźwiękowej to eteryczny, wyciszony, nieco archaiczny w wymowie temat (przeważnie grany przez Kronos lub instrumenty drewniane) związany z wątkiem wiary czy też Boga (w filmie nazywanego ‘Stwórcą’), anonsowany często na soundtracku i będącym dobrym przeciwieństwem dla wyżej wymienionych brzmień. W tym miejscy warto wyróżnić muzykę etniczną, która dzięki frapującym wyborom instrumentalnym interesująco kreśli starożytny klimat, podobnie jak Debney w Pasji, choć brzmienie jest nieco inne. Mansell skupia się na instrumentach strunowych, gitarach (utwór 6-ty mile przypomina 1492 Vangelisa), min. na instrumencie o nazwie guitar viol czy fletach. To w tych momentach score nabiera nieco więcej przestrzeni i oddechu, pokazując, iż kompozytor odrobił lekcję z historii i starał się nadać muzyce niejednoznacznego charakteru. Trudno powiedzieć, by Noah brzmiał pastoralnie czy liturgicznie, biorąc pod uwagę także iż sam reżyser uważa się za ateistę i pewnie takie brzmienia nie były w obszarze jego zainteresowań, ale Mansell z pewnością dotknął tu jakiejś duchowej, archaicznej cząstki. Rola Kronos Qurtet jak już wspomniałem jest bardziej stonowana, introwertyczna, refleksyjna, ale są też i momenty nad przeciętne, tak jak przejmujące, ciągnące się smyczkowe pasaże w In Sorrow Thou.

Mansell w kinie Aronofsky’ego przeprowadzał już różne eksperymenty i powszechnie wiadomo, że nie obce jest mu też mocniejsze „granie”. Z tego względu Noe charakteryzuje się przede wszystkim podskórnym, muzycznym napięciem, które można usłyszeć w większości utworów (czego oczywiście ukoronowaniem jest wspominany alarmujący temat…). Poważne brzmienie całości uzyskane jest za pomocą środków symfonicznych, potężnych perkusji oraz chórów. Dobrym przykładem jest tu duet utworów The Wickedness of Man oraz The Judgement of Men, w których Mansell sięga do ostrego brzmienia wspomnianych gitar, dramatycznej kakofonii dźwięku, zawieszonych w przestrzeni chórów i naturalnie intensywnie prezentowanego 2-nutowego tematu. Ale też sceneria wymagała takiej ilustracji – scena kanibalizmu i przerażenia głównego bohatera, jak i sekwencja powodziowej zagłady ludzkości. Jest też kilka utworów, które pozostają dłużej w pamięci, ilustrując znaczące dla filmu sekwencję. Takim jest na pewno Make Thee An Ark, czyli wezwanie Noego do budowy Arki – mocno inspirujące, nieco w stylu Źródła, z perkusją oraz echo-ującym chórem, podkreślającym też nadprzyrodzone aspekty fabuły (Strażnicy). Z kolei scena przybycia inwentarza zwierzęcego do Arki z antycznie brzmiących instrumentów strunowego i skrzypiec przeradza się w żywy, perkusyjno-chóralny rajd. Dość patetyczny wydźwięk ma też optymistyczne zakończenie filmu z inspirującą melodią okraszoną uderzeniami talerzy i bębnów. Mansell sięga tu do elementów ilustracji epickiej, jakiej można byłoby się spodziewać po Miklosu Rozsie czy Alfredzie Newmanie, ale jest to przerobione na jego własną, charakterystyczną modłę. Muzyka, w sumie jak w każdym obrazie Aronofsky’ego, wypada dość znacząco, będąc jego żywym komentarzem. Warto tu wspomnieć kulminacyjną scenę, w której główny bohater musi dokonać brzemiennego wyboru – dramatyzm grających w wysokich rejestrach, apokaliptycznie zawieszonych smyczek, ponurego tematu głównego i szorstkiej elektroniki przynajmniej u mnie spowodowały wystąpienie gęsiej skórki.

Noe na pewno nie jest łatwo przyswajalną, dającą prostą rozrywkę oraz łatwą do oceny muzyką. Clint Mansell stworzył dzieło dość niejednoznaczne, idące bardziej w kierunku eksperymentu i mimo, że czerpiące nieco z jego poprzednich dokonań (głównie wspomniane Źródło), to na swój sposób nadal oryginalne, z językiem muzycznym właściwym właśnie dla tego twórcy. Docenić należy również niebanalną piosenkę, opartą na instrumentalnej bazie score’u, wykonywaną w nastroju zadumy i religijnej wręcz refleksji przez Patti Smith. Niektórych słuchaczy może zrazić surowy, nieco chłodny wydźwięk całości, a w momentach wręcz brutalna rola muzyki, ale według mnie trafnie uwypukla ona wizję Aronofsky’ego – barbarzyńskiego, nieokrzesanego świata na początku czasów. Nieco za długi jest czas trwania albumu (bite 80 minut) i z kilku fragmentów można było spokojnie zrezygnować na rzecz lepszego odsłuchu. Mały problem mam również z nazwami utworów, które solennie wykorzystują starotestamentowe cytaty, przez co trochę trudno odnaleźć na płycie fragmenty odnoszące się do konkretnych scen z filmu. Odstawiając na bok te pomniejsze wady, Noah to z pewnością jeden z ciekawszych soundracków, które w ostatnim czasie wydała amerykańska muzyka filmowa. Eklektyczny miks brzmień niekoniecznie do siebie od razu pasujących, co jednak zważywszy na postać kompozytora nie dziwi. Nie jest to jego największego dokonanie w karierze (to nadal pozostawiam dla The Fountain), ale jest to ścisła czołówka jego prac, poruszająca się od brzmień współczesnych, po orkiestrowo-chóralną klasykę, world music oraz etnikę. Nie łatwe, nie idące na kompromisy, ale na pewno jedno z ciekawszych filmowo-muzycznych przedsięwzięć 2014 roku.

Najnowsze recenzje

Komentarze