Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Spiderwick Chronicles, the (Kroniki Spiderwick)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-05-2014 r.

Jak to się stało, że jeden z czołowych niegdyś twórców muzyki filmowej jest w chwili obecnej zupełnie na uboczu, praktycznie kompletnie nie interesując się kinem? Dyktowana artystycznymi pobudkami, daleko posunięta selektywność w projektach, doprowadziła go do prawie trzyletniej absencji w branży. Przyczyn odsunięcia się Jamesa Hornera należy szukać nie tylko w rosnących wymaganiach kompozytora. Z pewnością możemy mówić o pewnego rodzaju wypaleniu zawodowym, czego przykładem może być ucieczka w prace koncertowe. Zwiastunem nadchodzącego kryzysu było natomiast kilka z ostatnich jego projektów – rozciąganych w czasie, pisanych z wyraźnym dystansem i zazwyczaj powielających nakreślone wcześniej schematy. Owszem, zdarzały się wyjątki w postaci świetnie skonstruowanego Avatara i szalenie ciekawego w na tle innych ekranizacji komiksowych, Niesamowitego Spider-Mana. Przeważały jednak partytury o charakterze „retropsekcyjnym”, świetne pod względem technicznym, łatwo wpadającym w ucho, ale świadczące o odcięciu się kompozytora od jakichkolwiek prób urozmaicania swojego warsztatu. Jedną z takowych prac była oprawa muzyczna do Kronik Spiderwick.



W filmowym świecie fantasy robi się ostatnio bardzo ciasno. Hollywoodzcy decydenci dokładają wszelkich starań, by uwadze żądnej wrażeń widowni nie umknął praktycznie żaden książkowy bestseller. Narnia, Śródziemie, Hogwart – konkurencja w roku 2008 wydawała się bardzo duża. Mimo tego studio Paramount zdecydowało się na produkcję filmu opartego na mniej znanej serii opowiadań o niesamowitym świecie Artura Spiderwicka. Historia traktuje o młodym chłopcu, Jaredzie Grace, który przeprowadzając się wraz z rodziną do starego domu ciotki Lucindy, znajduje tam pewną księgę. Książka ta, jak się okazuje, jest przewodnikiem terenowym po wszystkich magicznych stworzeń, które zamieszkują ten świat. A jako, że jest również bogatym źródłem wiedzy ich temat, nie dziwne, że stanowi obiekt pożądania upiornego ogra Mulgartha. Od tej pory cała rodzina Jareda będzie musiała stanąć do nierównej walki ze złem. Film realizowany pod pieczą stacji Nickelodeon, to typowe familijne kino, trafiające zarówno do tego młodego jak i starszego odbiorcy. Niewątpliwym atutem obrazu, obok ładnych scenerii i dobrych jak na tamte czasy efektów specjalnych, jest również muzyka doskonale odnajdująca się w tym magicznym uniwersum.



Horner to jeden z nielicznych twórców „filmówki”, który w tematyce fantasy ma bardzo dużo do powiedzenia. Jego umiejętność kreowania niesamowitych muzycznych światów wystawiana była na próbę już po wielokroć, a filmografia z lat 80-tych i początku 90-tych obfituje w tytuły, które na stałe zapisały się w historii gatunku. Powrót do tego typu kina był zatem okazją do odświeżenia wielu zarysowanych wówczas koncepcji. Czy mimo upływu tak wielu lat warsztat Hornera się zestarzał? Nie, choć w kontekście obecnie tworzonych partytur filmowych może się wydawać nieco anachroniczny, oparty sztywno na klasycznych wzorcach i nie przystający do dynamiki tworzonych obecnie filmów. Daleki byłbym jednak do uważania tego za wadę, wręcz przeciwnie. W obecnych czasach mało kto potrafi pisać tak, jak Horner. Nie każdy kompozytor szuka inspiracji na kartach scenariusza zanim jeszcze nakręcone sceny trafią na stół monterski. Ponadto, od wielu lat zauważa się stopniowe upraszczanie muzyki – redukowanie jej funkcji dramatotwórczej do tła wypełniającego przestrzeń pozostawioną przez sferę wizualną. Odchodzi się również od przywiązywania wagi do kwestii tematycznych, tworząc coś na kształt antytematów – ukrytych motywów zlewających się z teksturą, progresji akordowych lub kontrapunktów pełniących funkcję melodii. I choć gatunek fantasy broni się przed tym jak może, kwestią czasu jest dostosowanie go do ogólnie panujących trendów. Przywiązanie Hornera do tradycji może być zatem jednym z ostatnich bastionów chroniących fantasy przed tak zwaną standaryzacją. Każdy kij ma jednak swoje dwa końce.

Amerykański kompozytor lubi popadać w skrajności. Niejednokrotnie był już ganiony za swoją przykrą tendencję do przepisywania żywcem całych fraz. Najwyraźniej artysta żyje w przekonaniu, że odbiorca jego muzyki ma krótką pamięć. Fakt, statystyczny „Kowalski” prawdopodobnie puści to mimo uszu, ale na pewno nie fan twórczości Hornera, który po raz wtóry zmuszony będzie powracać do tych samych melodii. I tak jest niestety w Kronikach Spiderwick. Na tapetę brane jest dosłownie wszystko – od Willow aż po Władcę Księgi, Kacpra, a skończywszy na temacie do filmu W cieniu przeszłości. Przymykając oko na te nawiązania (jakkolwiek ciężkie by to nie było), trzeba przyznać, że Horner umiejętnie obchodzi się z warstwą melodyjną. W przeciwieństwie do ilustrowanych przez niego dramatów, nie są one zamykane w długich, progresywnie rozwijanych monumentalnych quasi-symfoniach. Najważniejsze staje się uchwycenie baśniowości poprzez skupienie się na budowaniu nastrojów. A to niestety związane są z zepchnięciem partytury na bardziej ilustracyjne, funkcjonalne tory. Pod tym względem Kroniki sprawują się wręcz wzorcowo. James Horner czaruje nas bowiem bogactwem brzmienia, niezwykłą dynamiką pozwalającą balansować między skrajnie różnymi stanami emocjonalnymi w ciągu zaledwie kilku sekund… Nie brakuje też charakterystycznych dla gatunku zabaw dźwiękonaśladowczych, a wszystko to spięte w solidnie dopracowanych orkiestracjach. Niestety szeroko pojęta funkcjonalność odbija się czkawką na indywidualnym doświadczeniu muzycznym. Kroniki Spiderwick są bowiem pracą dosyć ciężką, wymagającą sporej uwagi odbiorcy. Takowa odpłaci się jednak bardzo intensywnymi wrażeniami, jakich dostarcza niemalże każdy słyszany na albumie soundtrackowym utwór.

Płyta wydana nakładem Lakeshore Records zawiera około 70 minut materiału muzycznego. Jest to ponad 3/4 całości jaka zarejestrowana została na potrzeby filmu. Ciekawym wydaje się fakt, że album w większej mierze trzyma się chronologii wydarzeń, a i montaż utworów jest prawie identyczny do tego słyszanego w obrazie. Wyjątek stanowią So Many Worlds Revealed oraz Discovering Spiderwick’s Secret Workshop przybierające formę suit sklejonych z kilku drobniejszych fragmentów.



Początek partytury to w głównej mierze budowanie atmosfery mistycyzmu, a nawet grozy. W otwierającym album Writting The Chronicles kompozytor bawi się modulacją – skacze po skalach dając nam przy tym do zrozumienia, że za chwilę będziemy świadkami niesamowitych, niewytłumaczalnych w realnym świecie wydarzeń. Przypomina to trochę podobne zabiegi jakie stosował Williams w ścieżce dźwiękowej do Hooka. Muzyczny niepokój rozpościera się również nad pierwszymi taktami So Many Worlds Revealed. Utwór ten towarzyszy scenie zapoznawania się głównego bohatera z treścią tytułowej kroniki. W miarę wertowania kolejnych stron, Jared pogrąża się w coraz większej fascynacji lekturą, czego wyrazem jest wychodzący na pierwszy plan temat przewodni partytury – ciepła, liryczna melodia żywo kojarząca się z analogicznym motywem stworzonym na potrzeby filmu W cieniu przeszłości. Paradoksalnie jest to jeden z nielicznych momentów, kiedy Horner ma okazję prezentować go w tak miłym dla ucha wydaniu.

Gdy okazuje się, że księga budzi złe moce chcące za wszelką cenę ją pozyskać, wtedy baśniowy, idylliczny wręcz klimat ustępuje miejsca siermiężnemu underscore’owi. Zanim jednak na stałe zagościmy w świecie złego Mulgartha, będziemy mieli przyjemność poznać szereg postaci ożywiających paletę stylistyczną kompozycji. Mowa o Thimbletacku – domowym chochliku, który w opowieści pełni rolę strażnika księgi. Aby opisać tego stworka Horner sięga po klawesyn. Nie jest to bynajmniej odwoływanie się do barokowych tradycji, a raczej podkreślanie slapstickowych gagów towarzyszących tej postaci – dosyć efektowne i wpisujące się w szereg innych zabiegów Mickey Mousingowych. Podobny wydźwięk ma zresztą temat dedykowany Hobgoblinowi – towarzyszowi Jareda podczas jego podróży w głąb lasu. Specyficzne „ociężałe” dęciakami wpisują się w wieloletni standard ilustrowania komediowych postaci. Końcówki utworów Thimbletack And The Goblins oraz Hogsqueal’s Warning Of A Bargain With Mulgarath, to już natomiast ukierunkowanie nastrojów na bardziej poważne tory. Kiedy wraz z Jaredem odnajdujemy siedzibę goblinów, w partyturę zaczyna wdzierać się większy ferment. Sprawcą takowego jest oczywiście Mulgarath, który otrzymuje od Hornera stosunkowo anonimowy temat. Kompozytor skupia się tu na budowaniu atmosfery grozy i regulowaniu tempa poprzez zabawę dynamiką. Pod tym względem muzyk raczej nie zawodzi.

Przykładem jest pierwszy poważniejszy utwór akcji, jaki słyszymy na albumie soundtrackowym – Dark Armies From The Forest. Action score w wykonaniu Hornera nie wymaga chyba większego komentarza. Znajduje się tu bowiem prawie wszystko, co kształtuje warsztat Amerykanina od dobrych dwudziestu lat. Mamy więc potężne dęciaki z dyktującymi rytm kotłami, a wszystko to punktowane metalicznymi uderzeniami. Nie brakuje również syntetycznej tekstury znanej chociażby z Titanica lub Troi, a stojącej niejako w kontrapunkcie do rytmicznych uderzeń kotłów i fortepianowych akordów. Przedłużeniem tych wrażeń jest nieco bardziej dramatyczne w wymowie Burning The Book oraz A Desperate Run Through The Tunnels.



W Kronikach Spiderwick, obok wielu typowych dla Hornera zabiegów dramatotwórczych, daje się odnotować większe bogactwo w zakresie orkiestracji. Analizując metodologię pracy nad poszczególnymi gatunkami filmów, można dostrzec, że w kinie fantasy Amerykański kompozytor stara się wypełniać przestrzeń najbardziej jak tylko się da. Tworzy to czasami poczucie pozornego chaosu, które stosunkowo szybko rozwiewają liczne kulminacje w postaci potężnych heroicznych fanfar. Taką samą szkołę prezentują utwory towarzyszące finalnej konfrontacji w Kronikach, a są nimi The Protective Circle Is Broken oraz Jared And Mulgarath Fight For The Chronicles. Warto tylko nadmienić, że ten pierwszy jest alternatywną, albumową wersją fragmentu ilustrującego scenę walki z goblinami.

Akcja w Kronikach Spiderwick nie zamyka się tylko w ciężkich frazach pędzącej na zabój orkiestry. Pamiętajmy, że jest to kino oscylujące wokół baśniowych klimatów, naturalne jest więc pojawianie się pełnych ciepła melodii budujących podniosłą atmosferę. Nośnikiem takowej jest piękny aranż tematu przewodniego w The Flight Of The Griffin, który zdobi scenę lotu Jareda na grzbiecie gryfa. Co jak co, ale Horner potrafi rozpościerać ducha przygody nad kadrami ukazującymi jakaś bajeczną scenerię. Ten sam heroiczny wydźwięk towarzyszy nam w odsłuchiwaniu następnego utworu – Escapre From The Glade. Dużą porcję magii dostarcza również temat Lucindy – córki Artura Spiderwicka, której dramatyczna przeszłość krzyżuje się z przygodami Jareda. Na płcie słyszymy go w utworze Lucinda’s Story. I o ile sama melodia świetnie sprawdza się jako narzędzie ilustracyjne, to nie sposób przejść obojętnie obok jej wtórności. Jeżeli bowiem sięgniemy pamięcią wstecz i przypomnimy sobie oprawę muzyczną do Kacpra, na jaw wyjdą wszystkie zbieżności z analogicznym motywem kołysanki, jaki powstał na potrzeby tego filmu.

Zdaję sobie sprawę, że Kroniki Spiderwick mogą być na dłuższą metę kompozycją męczącą. Bogactwo brzmienia, nastrojów oraz mnogość proponowanych tu tematów (często żywcem kopiowanych z poprzednich prac) tworzą po jakimś czasie uczucie przesytu i tęsknoty za prostą, progresywnie rozwijaną liryką. I tutaj na horyzoncie pojawia się prawie 15-minutowy finał, który w hornerowskim zwyczaju prezentuje nam idylliczną podróż przez całą paletę tematyczną. Na pierwszy plan wychodzi rzecz jasna temat przewodni oraz Lucindy – świetnie korespondujący z wymownymi, nieco rzewnymi scenami pożegnań. Ostatnie osiem minut zdobiące napisy końcowe, to już pełna przepychu interpretacja tych dwóch podstawowych motywów. Zdecydowanie jest to jeden z najmocniejszych atutów partytury.

Niemniej jednak obiektywna ocena tej kompozycji, to dla fana twórczości Hornera wyczyn porównywalny ze zdobyciem Mount Everestu. Z jednej strony Amerykanin po raz kolejny udowadnia, że w kinie fantasy mało kto może z nim konkurować. Z drugiej natomiast przejawia totalny brak zaangażowania w rozwijanie swojego warsztatu i odcinania się od zużytych już po wielokroć melodii. Jeżeli zatem jesteś w stanie przymknąć oko na te ciągłe rozpamiętywanie przeszłości, z pewnością Kroniki Spiderwick będą dla ciebie interesującą przygodą. Przygodą pełną zarówno artystycznych jak i estetycznych wrażeń.


Najnowsze recenzje

Komentarze