Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michel Magne

Angélique, Marquise des Anges (Markiza Angelika)

(1964/1965/1966/1967/1968/2010)
5,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 24-04-2014 r.

Seria filmów kostiumowych o markizie Angelice to jeden z fenomenów kinowych i telewizyjnych swoich czasów. Nakręcony przez Bernarda Borderie cykl z Michèle Mercier w roli tytułowej to przede wszystkim ciekawe zjawisko, łączące kicz rodem ze szmatławych Harlequinów z barwną, przygodową fabułką. Znamienne jest, że seria zaczyna się formułą kostiumowego romansidła, by potem skierować się na tory korsarskiego kina marynistycznego (Angelika wśród piratów), a nawet egzotycznej fantazji (Angelika i sułtan). Nie trzeba być soundtrackowym weteranem, by wyobrazić sobie, jakie możliwości stwarza to w ręku utalentowanego kompozytora.

Muzyka napisana do serii przez Michela Magne to swego rodzaju europejska odpowiedź na hollywoodzką epikę: inspirowana przepychem amerykańskiej symfoniki, ale i polemizująca z tym brzmieniem. Francuski kompozytor na potrzeby Angeliki dostał bardzo duży budżet, który pozwolił mu pracować z orkiestrą liczącą od 80 do 100 osób oraz 200-osobowym chórem, co już samo w sobie gwarantowało odpowiedni rozmach ilustracji. Jego ścieżki pełne są znakomitych tematów, aranżacyjnej wirtuozerii oraz bogactwa kompozytorskiej wyobraźni – słuchacz rozpoczyna wraz z Magne podróż od arystokratycznej francuskiej prowincji, trafia na salony Luwru i Wersalu, daje się wciągnąć w wir politycznych intryg, namiętnych romansów, ląduje wreszcie na śródziemnomorskim okręcie, by finalnie podążyć za uwięzioną bohaterką do haremu arabskiego sułtana.

Przyjęta przez Magne konwencja jest na wskroś romantyczna, mimo że akcja filmów rozgrywa się w barokowym XVII. wieku. Stylistyczne założenie ma jednak sens; główną oś fabuły stanowi miłość między tytułową markizą a hrabią de Peyrac – uczucie totalne, namiętne, niedające się poskromić przeciwnościom losu. Romantyczny wątek filmu jest oczywiście mocno kiczowaty, niemniej Magne traktuje go z pełną powagą, próżno doszukiwać się u niego zakamuflowanej drwiny. W dzisiejszym, dość cynicznym kinie takie podejście ze strony kompozytora spotkałoby się zapewne z potępieniem – Angelika ma jednak w sobie niewinny, bezpretensjonalny muzyczny urok, który pozwala przymknąć oko na afektowane, odpustowe ekranowe emocje, i cieszyć się wyśmienitą techniką i melodiami Magne.

Europejska epika, reprezentowana przez ścieżki Francuza, wyraźnie jednak różni się od głośnych propozycji zza Oceanu. Słychać to już w sposobie aranżacji, który ma więcej oddechu aniżeli stylistyka Rózsy czy Steinera. Magne jest od nich bardziej konkretny, mniej dekoracyjny, nie wypełnia ozdobnymi frazami całej muzycznej przestrzeni. Jego środki są stosunkowo oszczędne, ale nie można odmówić im efektywności. Dla przykładu, cała śródziemnomorsko-orientalna sceneria obywa się bez bogatej muzycznej ornamentyki – Magne dość subtelnie akcentuje kulturowy przeskok, raczej na poziomie interwałów głównej linii melodycznej aniżeli przy pomocy egzotycznego instrumentarium. Nie ma tu ani pedantycznego akademizmu w stylu Miklósa Rózsy, ani orkiestracyjnych sensacji spod szyldu Maurice’a Jarre’a; zamiast wymyślnych etnicznych perkusji Magne zamyka orient w brzmieniu specyficznych fortepianowych akordów. Nie kwestionując żadnej z tych metod (wszystkie świadczą o indywidualności każdego z artystów) trzeba Michelowi Magne oddać, że jego koncept nadaje Angelice – w porównaniu z ówczesną hollywoodzką produkcją – całkiem oryginalnego sznytu.

Kolejna odmienność przejawia się we wdrożonej przez Francuza filozofii filmowej ilustracji. Magne nie stawia sobie za cel napisania dziesięciu godzin muzyki oryginalnej – zamiast tego konsekwentnie buduje bazę charyzmatycznych tematów (i całych utworów), które następnie wielokrotnie będzie przywoływał na potrzeby analogicznych sekwencji ekranowych. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wyśmienity temat akcji/konspiracji z utworu Angélique apprend que Peyrac a été arręté (bodaj jedyne w całej serii stylistyczne nawiązanie do barokowej formy) towarzyszyć będzie widzom aż do ostatniego filmu w najróżniejszych formach, przy okazji każdej ważniejszej sekwencji dramatycznej (kulminację stanowi chóralna aranżacja z Le bûcher). W podobny sposób sceny morskich batalii ilustrować będzie absolutnie fenomenalna, brawurowa sekwencja A l’abordage !, prawdziwe arcydzieło epickiej przygody Michela Magne. Wirtuozerski utwór opiera się na kontraście nieśpiesznego, jednostajnego rytmu perkusji oraz ekspresowych partii smyczkowych – widz obserwuje zbliżające się do siebie powoli ociężałe i masywne galeony, na których pokładzie kotłują się żołdacy gotowi do krwawego abordażu. Błyskotliwa ilustracja Magne to niezwykle udany, ale i zupełnie autorski hołd złożony klasykom amerykańskiego kina marynistycznego.

Angelika to jednak przede wszystkim pamiętne tematy liryczne. Całą tematykę serii łączy charakterystyczny akompaniament fortepianowych kaskad, inspirowanych zapewne Czajkowskim i Rachmaninowem, nadających muzyce bujnego emocjonalnego rozmachu. Temat główny to śliczna, nawet jeśli nieco przesłodzona melodia przypisana głównej bohaterce, muzyczna kreacja typowa dla kina kostiumowego tamtych czasów. Pièce de résistance ścieżki stanowi jednak temat hrabiego de Peyraca, tułającego się po wodach Morza Śródziemnego jako wyjęty spod prawa wyzwoliciel niewolników (Le Rescator) – fantastyczna melodia tchnąca romantyzmem, wolnością i dostojeństwem oceanicznej żeglugi, która niczym subtelny powiew morskiej bryzy transformuje zachodnioeuropejskie, salonowe brzmienie serii w okazałą bliskowschodnią przygodę.

Przekracza ramy niniejszego tekstu szczegółowa ocena muzyki w każdym z pięciu filmów Bernarda Borderie. Skrótowo wskazać jedynie można, że pierwszą część (Markiza Angelika) cechuje jeszcze pewne ilustracyjna nieporadność, zbyt dosłowne traktowanie ekranowych wydarzeń. Magne szybko się jednak uczy; w dwóch kolejnych francuskich epizodach (Piękna Angelika, Angelika i król) eliminuje dotychczasowe błędy i poszerza ilustracyjną paletę, zaś podwójny orientalny finał to symfoniczna przygoda pełną gębą – malownicza i ekscytująca.

Ocena muzyki w filmach:

Angélique, Marquise des Anges:

Merveilleuse Angélique:

Angélique et le Roi:

Indomptable Angélique:

Angélique et le Sultan:

Przed premierą recenzowanego albumu dostępne w autonomicznej formie były fragmenty jedynie trzech pierwszych ścieżek. Szczęśliwe odkrycie zapasowych taśm-matek po 40 latach pozwoliło ujrzeć światło dzienne muzyce do dwóch finałowych części, co samo w sobie uzasadnia zakup opisywanej płytki. Lista utworów ucieka od filmowej chronologii, stanowi raczej próbę całościowego objęcia zrealizowanej przez kompozytora koncepcji i ułożenia jej w logiczną (muzycznie, ale nie fabularnie) opowieść. Puryści mogą kręcić głową, ale w mojej ocenie końcowy efekt jest bardzo udany: płytę cechuje wysoka płynność, a utrzymać koncentrację pomaga inteligentne przemieszanie sekwencji lirycznych oraz przygodowych.

Trzeba oczywiście pamiętać, że opisywany krążek jest swego rodzaju samplerem, streszczeniem muzycznego dorobku serii. Ideałem byłaby publikacja kompletnego materiału z wszystkich pięciu filmów. Album Universalu jest jednak muzycznym „brykiem” z najwyższej półki, z perspektywy zwykłego słuchacza wyczerpująco przedstawiającym zamysł Michela Magne oraz koncepcyjny rozmach serii. Na pierwszej połowie płyty znakomitość goni znakomitość, odbiorca rozmiłowany w tematycznej ekstrawagancji powinien przygotować się na prawdziwe tour de force. Siłą rzeczy po tak spektakularnej introdukcji tempo drugiej części albumu nieco siada, choć niesprawiedliwym byłoby stwierdzenie, że finałowe utwory nie zawierają wartościowego materiału. Szczególnie interesujące są kameralne miniaturki: gitarowe (Angélique au clair de lune), fortepianowe (Retrouvailles orientales), czy oparte o solową trąbkę (klimatyczny Harem).

W ostatecznym rozrachunku Angélique, Marquise des Anges to fenomenalna płyta, prawdziwa perełka europejskiej symfoniki, tradycyjna i oryginalna zarazem, ekscytująca i pełna emocji – prawdziwy Wersal pośród francuskiej muzyki filmowej lat 60-tych. Polecam jako nabytek do kolekcji każdego miłośnika pełnoorkiestrowego przepychu.

Najnowsze recenzje

Komentarze