Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Carpenter

Escape From New York (Ucieczka z Nowego Jorku)

(1981/2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 14-03-2014 r.

John Carpenter, mistrz niskobudżetowego kina horroru oraz science-fiction, przejdzie do historii prawdopodobnie również jako jeden z nielicznych (min. obok Charlie Chaplina czy Clinta Eastwooda) reżyserów, którzy tworzyli do swoich filmów muzykę. Nie pisał on jedynie funkcjonalnej „tapety”, ale zaznaczył się w świadomości widzów oraz słuchaczy muzyki filmowej przede wszystkim zapadającymi w pamięci tematami głównymi ze swoich filmów. Jednym z ulubionych tematów Hansa Zimmera jest ten pochodzący z Ataku na posterunek 13, nie mniej sugestywne są jego dokonania w horrorach Halloween, Mgła, Wampiry, przygodowej Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy czy też s-fowych Oni żyją. Chyba najlepszy z nich pochodzi jednak z innego kultowego filmu tego reżysera, czyli zrealizowanej w 1981 roku Ucieczki z Nowego Jorku (w rzeczywistości udaje go St. Louis oraz miniatury i efekty optyczne). To tu Carpenter do życia powołał więzienny Nowy Jork, hordy zdziczałych bandytów i jednego z najsłynniejszych antybohaterów kina akcji – Snake’a Plisskena w kreacji Kurta Russella.

Ów podłożony pod napisy początkowe temat jest oczywiście największą atrakcją i wizytówką ścieżki dźwiękowej z Ucieczki. Wykonywana na syntezatorach melodia ma w sobie coś z elegancji westernowych kompozycji Ennio Morricone, brzmienie wskazujące na element science-fiction, acz silnie zanurzone w specyficznym klimacie lat 80-ych. W pierwszym momencie wydaje się dość banalny, ale jego konstrukcja składa się tak z głównej melodii, która w pewien sposób wyraża nie dbającą o nic, cyniczną osobowość głównego bohatera jak i z drugiej linii melodycznej, pełniącej tu rolę swoistego refrenu, która oddaje bardziej heroiczne jego przymioty. Mimo „swoich lat” ten świetnie wpadający w ucho temat nic nie stracił na swojej atrakcyjności, był przedmiotem re-recordingów czy też umieszczany na różnych kompilacjach. Słuchając go na usta ciśnie się jedno słowo: cool. I to na długo przed erą choćby Hansa Zimmera i jego wyluzowanych anthemów. Co ciekawe, Carpenter nie szafuje tematem głównym – nie licząc podkładu pod napisy końcowe pojawia się na ścieżce tylko jeszcze raz.

Escape From New York na szczęście to nie tylko temat główny. Carpenter wraz ze współpracującym z nim przy muzyce do tego obrazu Alanem Howarthem stworzyli szereg bardziej lub mniej interesujących elektronicznych brzmień. Ilustrację można właściwie podzielić na dwa rodzaje kompozycji. Pierwsze odnoszą się do scen akcji lub też walki z czasem (Snake Plissken musi uratować prezydenta z rąk skazańców w ściśle ustalonym czasie – inaczej umrze) i podkreśla je dynamiczna, progresywna elektronika. Sporo jest w tym zabawy z klawiszami, z rytmem, z niezbyt poważną stylistyką odwołującą się do muzyki funkowej czy też dyskotekowej tamtego czasu – szczególnie do scen związanych z postacią Księcia (Isaac Hayes). Pewne sekwencje zapowiadają muzyczną zabawę, którą kilka lat później będzie uprawiał choćby Harold Faltermeyer a potężne akordy Arrival at the Library przypominają dokonania Daft Punk z sequela TRONu/ Czasami ich brzmienie wskazuje na dużą wyobraźnię muzyczną twórców („pląsające” Air Force One, energetyczne 69th Street Bridge), niektóre jednak brzmią nieco archaicznie i banalnie. W pewnych momentach czuć również pseudo-rockowe ciągoty, które tak bardzo lubiał Carpenter (ścieżki z Oni żyją, Wampirów czy Duchów Marsa).

Druga grupa utworów skupia się zasadniczo na budowaniu dziwaczej atmosfery, potęgowanej przez nocne zdjęcia opuszczonego miasta, jego zaułków i mieszkańców. Tutaj obaj twórcy są bliżej dokonań Carpentera z jego atmosferycznych horrorów. Pojawia się min. specyficzny, przeciągły dźwięk mający wskazywać na zagrożenie (używany choćby w Halloween). Interesującym odkryciem będzie 2-nutowy motyw z He’s Still Alive/Romero, jak żywo przypominający słynny elektroniczny beat z Coś. I coś mi mówi, choć John Carpenter zarzeka się, iż Ennio Morricone jest jedynym twórcą muzyki z słynnego horroru z 1982 roku, iż to on sam stoi za pomysłem tej muzycznej sygnatury. Hordy zdziczałych bandytów ilustrowane są przeszywającymi elektronicznymi „piskami” połączonymi z samplem bardzo podobnym do odgłosu syreny policyjnej, natomiast niektóre sekwencje w brzmieniu przypominają muzykę Wendy Carlos, co podkreśla jeszcze bardziej dziwaczność całości. Fragmenty te oczywiście bardzo dobrze działają w filmie, na płycie jednak ich obecność sprowadza się raczej do roli czysto funkcjonalnej. Cóż, zawsze gdy nam się to znudzi lub opatrzy, możemy powrócić do muzyki dla wspomnianego Księcia, co pokazuje, iż mimo otoczki grozy, która jest żelaznym punktem większości jego produkcji, Carpenter nie bierze siebie ani swego filmu zbyt poważnie. Co znając jego osobowość, jest wręcz oczywiste.

Z pewnością ta już dziś nieco historyczna pozycja to muzyka dość eklektyczna i zróżnicowana. Nie mamy stylistycznej jednolitości – jest trochę mroku, trochę akcji i trochę zabawy. Misz-maszu dodają takie fragmenty jak cytat z Debussy’ego oraz piosenka Everyone’s Coming to New York. Soundtrack z Ucieczki na CD miał w zasadzie dwa główne wydania. Pod koniec lat 80-ych Varese Sarabande wypuściło ponad 40 minutowy album, natomiast w 2000 roku Silva Screen wydała rozszerzoną i zremasterowaną (pod okiem Alana Howartha) edycję, która trwa 20 minut dłużej i jest przedmiotem tej recenzji. Pewną atrakcją nowej odsłony są z pewnością fragmenty ze scen, które nie trafiły to ostatecznej wersji filmu, jak np. dyskotekowy w wyrazie The Bank Robbery i oryginalnie skomponowana muzyka pod napisy końcowe (rock’n rollowe Snake Shake). Dyskusyjnie jednak przedstawia się sprawa wrzucenia na płytę filmowych dialogów. Z jednej strony pokazuje to ukierunkowanie tego wydania w stronę wielkich fanów tej produkcji (i jest miłym suwenirem), z drugiej burzy nieco odsłuch całości, niemile przypominając tego rodzaju „pomysły” naszych krajowych producentów soundtracków. Chociaż, każde posłuchanie głosu Snake’a Plisskena odbieram jako miły suwenir. Na pewno ta zremasterowana edycja wygrywa z krótszym, podstawowym wydaniem w kwestii produkcji i jakości dźwięku. Do stworzonej przez Johna Carpentera i Alana Howartha muzyki z pewnością można podczepić łatki z nazwą „cool” i „kultowa”. Jest to niewątpliwie dziecko swoich czasów, ale swoim retro-urokiem sprawi na pewno sporo przyjemności tym którzy cenią sobie nostalgię brzmień lat 80-ych, a także oczywiście fanom tej produkcji oraz Johna Carpentera.

Najnowsze recenzje

Komentarze