Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Philomena (Tajemnica Filomeny)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Jarek Zawadzki | 24-02-2014 r.

Alexandre Desplat przyzwyczaił nas w ciągu ostatnich kilku lat do nieustannego dostarczania nowego materiału muzycznego swoim słuchaczom. Niekiedy liczba prac dochodziła do siedmiu czy nawet ośmiu rocznie. Wydaje się, że w roku 2013 postanowił nieco zwolnić – dopiero jesienią mieliśmy okazję wsłuchać się w oniryczne dźwięki muzyki stworzonej do filmu Wenus w futrze Romana Polańskiego, natomiast wydania ścieżek dźwiękowych do dwóch części tzw. „trylogii marsyliańskiej” (Fanny i Marius) Daniela Auteuila oraz thrillera politycznego Jérôme’a Salle Zulu dotychczas nie ujrzały światła dziennego. Jedynym tytułem, któremu udało się podbić rynek międzynarodowy i sięgnąć po nominacje do prestiżowych nagród jest Philomena. Nie ulegnijmy jednak złudzeniu, że Francuza dopadł w końcu syndrom wypalenia zawodowego – w tym czasie artysta zdążył wziąć udział w trzech koncertach poświęconych swojej twórczości (Paryż, Gandawa), a także skomponować i nagrać muzykę do filmów The Monuments Men George’a Clooneya oraz The Grand Budapest Hotel Wesa Andersona, które swoją premierę mają już w roku 2014. Być może to właśnie zgłoszenie tylko jednego tytułu do walki o nagrody w połączeniu z uznanym nazwiskiem kompozytora, popularnością filmu oraz przedstawioną w nim wzruszającą „historią z życia wziętą” sprawiły, że Desplat otrzymał już szóstą w ciągu ostatnich ośmiu lat nominację do Oscara.

Film Stephena Frearsa, będący czwartym spotkaniem reżysera z kompozytorem, jest oparty na książce The Lost Child of Philomena Lee autorstwa brytyjskiego reportera Martina Sixsmitha. Przedstawia ona historię nastoletniej Irlandki, która zachodzi w nieślubną ciążę i trafia do klasztoru, gdzie „upadłe kobiety”, odizolowane od „normalnego” społeczeństwa, opiekują się swoimi dziećmi i odpokutowują swój grzech ciężką pracą pod czujnym okiem surowych sióstr zakonnych. Następnie szczegółowo opisane są losy syna Philomeny, który zostaje odebrany matce i oddany do adopcji amerykańskiemu małżeństwu za odpowiednią opłatą na rzecz Kościoła. W odróżnieniu od literackiego pierwowzoru, dzieło brytyjskiego reżysera skupia się na postaci starszej już kobiety, która w końcu decyduje się ujawnić najbliższym skrywaną przez przeszło 50 lat tajemnicę i razem z cynicznym dziennikarzem Martinem stara się po latach odnaleźć swoje dziecko. Scenariusz podkreśla różnice klasowe dzielące dwójkę bohaterów, widoczne w ich indywidualnych zachowaniach oraz zabawnych niekiedy interakcjach. Ukazuje także siłę chrześcijańskiego miłosierdzia i zdolność wybaczania, w opozycji do złości, oburzenia i chęci ukarania winnych.

Mogłoby się wydawać, że tę tragiczną w gruncie rzeczy historię wystarczy okrasić smutną, ckliwą melodią. Nic bardziej mylnego. Obraz Frearsa zręcznie balansuje między matczynym bólem Philomeny a jej wesołym usposobieniem. Sam kompozytor przyznaje, że jest to jeden z najtrudniejszych projektów w jego karierze. Jak za pomocą muzyki oddać skrywane przez tyle lat w głębi serca emocje? Jak pogodzić to ze sporą dawką humoru, którą serwuje nam duet Dench-Coogan? Desplat w dosyć przewrotny sposób wprowadza do filmu główny motyw oparty na rytmie walca, przypisany postaci tytułowej bohaterki. Przypomina on muzykę z wesołego miasteczka i w takiej aranżacji (Fairground Carousel) pojawia się w scenie spotkania młodej Philomeny z przystojnym młodzieńcem. Ten moment zdefiniuje dalsze losy dziewczyny, więc i muzyczny temat będzie podążał za nią przez cały film w aranżacjach na klarnet basowy i wysokie partie smyczków, imitujących dźwięki organów karuzeli (utwory Philomena, Laundry, Airport, Memories). Drugi motyw należy do poszukiwanego syna i pojawia się on w dwóch formach – optymistycznej, odzwierciedlającej pozytywne wspomnienia wspólnie spędzonych chwil oraz nadzieję na odnalezienie (Drives to Roscrea, Landing in USA, Mary, Anthony’s Story), a także tajemniczej, nostalgicznej, towarzyszącej odkrywaniu kolejnych informacji na temat jego życia, granej subtelnie na harfie (Discovering Michael; Confession; Quiet Time, To Pete’s; Anthony’s Story).

Dziennikarz nie doczekał się oddzielnego tematu, ponieważ (jak podkreśla kompozytor) to Philomena jest osią całego filmu. Utwór Martin ilustruje jedynie dwie sceny biegania. Na albumie nie uświadczymy również żadnych typowo irlandzkich instrumentów, gdyż historia jest uniwersalna i mogłaby mieć miejsce w każdym zakątku naszego globu. Pozostała część materiału pozostaje nieco anonimowa, jednak stanowi istotne, emocjonalne tło wydarzeń prezentowanych na ekranie, zwłaszcza retrospekcji porodu czy adopcji. Warto zaznaczyć, że choć muzyka na albumie wydaje się dość subtelna, to w filmie jest dobrze wyeksponowana i spełnia swoją rolę. Na pochwałę zasługuje końcowy fragment utworu Anthony’s Story, który doskonale komponuje się z emocjami odgrywanymi przez Judi Dench, gdy Philomena ostatecznie dowiaduje się, gdzie znajduje się jej dziecko. Zbliżeniu na twarz aktorki towarzyszą zapętlone dźwięki fortepianu oraz rzewne partie smyczków, domykając tak jakby krąg poszukiwań i dając ukojenie.

Niestety, moim zdaniem, Desplatowi nie zawsze udaje się wpasować w klimat sceny. W kilku momentach muzyka płynie gdzieś obok obrazu, wydaje się być z nim niezwiązana, oderwana od kontekstu. Irytuje też nadmierne użycie „radosnej” wersji motywu syna; pod koniec filmu ma się wrażenie, że kompozytor zbyt banalnie i zbyt ckliwie zilustrował sceny z jego udziałem. Kolejny zarzut można skierować w stosunku do oryginalności score’u – ile razy mieliśmy już okazję słuchać prac Francuza opartych o podobne instrumentarium, podobne środki? Z drugiej jednak strony kameralny dramat nie oferuje zbyt wielu rozwiązań kompozycyjnych. To nie jest alternatywny, dziwaczny świat Wesa Andersona ani wymagająca stworzenia od podstaw za pomocą bogactwa dźwięków kraina z filmu fantasy. Tutaj w centrum uwagi jest aktor, którego nie można przyćmić muzyczną tapetą. Trzeba z niebywałą precyzją wyważyć środki, delikatnie uwypuklić kreację aktorską oraz dopowiedzieć to, czego jeszcze filmowi brakuje. Ta filozofia towarzyszy Desplatowi od wielu lat i jest charakterystycznym elementem jego stylu.

Stephen Frears zgotował swojemu współpracownikowi nie lada wyzwanie. Nie jestem przekonany, czy Francuz aż tak dobrze sobie z nim poradził, ale mimo wielu pułapek, które czekały po drodze, udało mu się przynajmniej uniknąć rażącego powielania klisz; podszedł też do tematu w dość niespodziewany sposób. Płytę poleciłbym miłośnikom subtelnych prac kompozytora i poszukiwaczom emocji odzwierciedlanych za pomocą najdrobniejszych niuansów. Czy Desplat dostanie Oscara? Mam nadzieję, że kiedyś tak, nawet kilka. W tym roku mogłoby się to wydarzyć tylko na skutek solidnej kampanii promocyjnej filmu. Wolałbym jednak, żeby uznanie dostawały prace, które na to w pełni zasługują. Philomena mimo swoich walorów należy do przeciętniaków.

Najnowsze recenzje

Komentarze