Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Abel Korzeniowski

Romeo & Juliet (Romeo i Julia) 2

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 19-02-2014 r.

Po co światu do szczęścia potrzebna była kolejna filmowa adaptacja Romeo i Julii Szekspira? To pytanie nasuwało mi się podczas oglądania najnowszej, zeszłorocznej wersji, która zapamiętana będzie chyba głównie z uwagi na kręcenie jej w autentycznych, włoskich lokacjach (Verona, Mantua, Rzym), nadających filmowi potrzebnego ‘historycznego’ splendoru. Owa nowa wersja zdecydowanie nastawiona jest na nastoletnią widownię (łącznie z „ugładzeniem” oryginalnych szekspirowskich dialogów), między słynnymi kochankami po prostu nie iskrzy a z okowów przeciętności (także realizacyjnej) ratuje ją jak zawsze bardzo dobry Paul Giamatti i kilku innych, starszych aktorów drugiego planu. Być może jednak zostanie zapamiętana również ze względu na oprawę muzyczną, za którą odpowiada nasz eksportowy rodak Abel Korzeniowski. Zwycięzca naszej Filmmuzy za rok ubiegły, ledwie kilka tygodni przed premierą na stanowisku kompozytora zastąpił wielkiego tuza gatunku jakim jest niewątpliwie James Horner. Powody odrzucenia partytury Hornera oficjalnie są nieznane, ale nie trudno stwierdzić, iż obecna forma Polaka a obecna forma Amerykanina (wtórność, muzyczna anonimowość) zdecydowanie przemawiają na korzyść tego pierwszego… I trudno tą tezę obalić, ponieważ Romeo i Julia a la Korzeniowski to poziom dziś raczej nieosiągalny tak dla Hornera jak i większości kompozytorów filmowych.

Mając taki a nie inny materiał filmowy do pracy, Polak popełnił tak naprawdę wręcz bezwstydnie melodramatyczną w duchu ścieżkę dźwiękową, która łączy europejską wrażliwość emocjonalną i przywiązanie do detalu z amerykańskim splendorem muzycznym oraz chwilowym brakiem zahamowań. Polak gra stuprocentowo symfonicznie, choć jego muzyka w większości pozostaje dość kameralna w wyrazie. Ma do dyspozycji bardzo silny temat główny, ponownie (ale czy to zarzut?) czerpiący z estetyki polskiej muzyki filmowej (Kilar, Dębski), dużo bardziej złożony niż większość dzisiejszych prostackich melodii, które można spotkać w filmówce. To taki temat, który bardzo szybko zagnieżdża się w głowie i za chwilę przyłapujemy się na jego nuceniu. Poza tym, muzyka jest na wskroś melodyjna, żywa, „kinetyczna” i okraszona wieloma technicznym fajerwerkami, z których dość dobrze jest już znany Korzeniowski. Jej wytworność i blichtr wskazuje na renesansowy charakter umiejscowienia akcji filmu a w wielu utworach u podstaw kompozycji leży minimalizm i zapętlające się formy, zbliżające tą pracę do twórczości Michaela Nymana. Polak nie wstydzi się w swojej muzyce kontrapunktu, muzyka ma złożoną techniczną strukturę a orkiestracje stoją na wysokim poziomie. Atrakcyjność płytowego odsłuchu podnosi także sposób konstrukcji utworów. Mimo, że w kilku z nich wkrada się pewna powtarzalność, prawie każdy fragment jest zamkniętą muzyczną konstrukcją, którą można odtworzyć w dowolnym momencie nie bojąc się o utratę pewnej narracyjnej ciągłości podczas słuchania całości.

Muzykę Korzeniowskiego określa także pewna nad ekspresja, która przede wszystkim pomaga być jej zauważoną podczas seansu, a po drugie powoduje, iż jej odsłuch poza filmem nie może równać się nudzie. W partyturze znajdują się również momenty wyciszenia oraz subtelności, jednak w większości panuje tu intensywny melodramatyzm, zbliżając tą pozycję tak do poprzednich dokonań twórcy (Escape From Tomorrow, W.E. ) jak i prac takich jak Angel, Pachnidło, Portet damy czy nawet twórczości Hornera z lat 90-ych na polu romansu oraz dramatu. Muzyce często przewodzi fortepian, tak pomagający rozwinąć się tematom, jak i w bardziej dynamicznej formie specyficznych „zjazdów” i mocno anonsowanych akordów, znanej już z twórczości Korzeniowskiego i w jakimś stopniu pogłębiających ekscytację (np. From Ancient Grudge). Wydatna jest też oczywiście rola sekcji smyczkowej, która uczestniczy oczywiście w akcentowaniu muzyki romantycznej, pełno-orkiestrowych uniesieniach jak i ekspresowym rajdom, które podkreślają bardziej dynamiczne sceny obrazu (pogonie, pojedynki). Jest miejsce także na piękne skrzypcowe solówki (A Thousand Times Good Night), harfę, flety, antycznie brzmiące bębny i inne orkiestrowe ubarwiacze. Intrygujące są elementy wokalne score’u Korzeniowskiego. Stylizowany na muzykę źródłową z okresu The Cheek of the Night z śliczną wokalizą oraz tanecznym rytmem jest pomysłem na muzykę do sceny balu, bardzo udanym zresztą, przywołując choćby pracę Jamesa Newtona Howarda pt. Restoration. Ujmuje piękna wokaliza Wedding Wovs, bardzo ładnie poprowadzony jest eteryczny, subtelny chór z finału.

Najnowszy score Abla Korzeniowskiego jest bardzo romantyczny w wyrazie, dla niektórych być może aż za bardzo. Cóż, przyznam, że zawsze byłem frajerem na tego rodzaju ścieżki z melodramą w ekspresyjnych tonach. Jak sam kompozytor przyznaje „Mój score jest o tej historii miłosnej. Starałem się jak mogłem, żeby zapomnieć jak to się kończy i skupić się mocno na słodyczy i udręce, które do niego prowadzą”. Elementy stricte dramatyczne, dominują w późniejszej fazie albumu i pozwalają trochę zbalansować poprzedzającą ją sacharynę. Ciekawa jest konstrukcja utworu (oraz montaż w filmie) wspomnianego Wedding Vows, w którym twórca naprzemiennie przechodzi z materiału romantycznego w mroczne tony, kiedy do zemsty nad Romeo przygotowuje się Tybalt. Jest też i specyficzna muzyka akcji jak utwór From Ancient Grudge, w którym Polak wykorzystuje przeciągłe frazy na dęte połączone z ekspresowym fortepianem. Podobnież Fortune’s Fool, w którym intensywne smyczkowe rajdy i chór kontrapunktuje wiolonczelowa solówka. Dzięki tym fragmentom, muzyka całościowa nie jest aż tak zdominowana romantyzmem, jak można byłoby się spodziewać na pierwszy rzut ucha. I dlatego score ten ma tak mocny efekt melodramatyczny. Podobać się mogą również wspomniane powyżej aspekty minimalistyczne, szczególnie w Tempt Not a Desparate Man, w którym jesteśmy świadkami potężnych uniesień orkiestry, przypominających najlepsze momenty Nędzników Basila Poledourisa. Przejmujący dramatyzm wypełnia finałowym tandem The Crypt, min. z wiolonczelą, która asystuje smutnym tonom orkiestry, wywołując specyficzne poczucie muzycznej ‘tęsknoty’, którą stworzyć mogą chyba tylko twórcy dużego kalibru.

Ciekawie jest spojrzeć na tą nową muzyczną propozycję w kontekście jej bardzo głośnych poprzedników. Więcej wspólnego ma oczywiście z podobnie klasyczną w wyrazie adaptacją do filmu Zeffirelliego z 1968 roku, tak w osobie mocnego tematu głównego jak i specyficznych tonacji, które odwołują się do muzyki z epoki. Genialny temat Roty i saltarello przebić trudno, ale myślę, że Korzeniowski był blisko… Dużo trudniej porównywać ją natomiast z modernistyczną na wskroś wersją sprzed 17 lat, ale w kontekście samego tylko klasycznego score’u Craiga Armstronga, Polak osiąga podobne rezultaty. Jakby nie patrzeć i nie analizować, w ogólnym rozrachunku, wszystkie trzy prezentują bardzo wysoki poziom.

Wydaje się, iż Romeo i Julia została przyćmiona w końcówce sezonu przez Escape From Tomorrow, ale jest z pewnością muzyką filmową wysokiej próby (jak i muzyką w ogóle). Być może ci malkontenci, którzy narzekali na króciutki czas trwania Escape, tym razem będą bardziej obiektywni w swych ocenach, jako że pozycja ta jest dwukrotnie dłuższa a według mnie jest to w zasadzie ten sam poziom kompozytorski i wykonawczy (ponownie znakomite prowadzenie Hollywood Studio Symphony). Te 50 minut to długość optymalna, poparta mądrze zmontowanym albumem, co w aspekcie słuchalności ścieżki daje również bardzo wysoką ocenę. Słabsze momenty albumu to z pewnością powtarzalność w obszarze głównego tematu, lecz głównie tylko w pierwszej fazie partytury, w której dominuje romans. Później pałeczkę w coraz większym stopniu przejmuje dramat. Główną przeszkodą dla szerszego docenienia (nawet wśród fanów muzyki filmowej) tej pozycji będzie niestety całkowita wręcz niszowość filmu. Jedno jest pewne – forma naszego rodaka jest obecnie bardzo wysoka a oceny dla Romeo & Juliet na zachodnich portalach nie są ani trochę przesadzone. Oby ten stan rzeczy potrwał jak najdłużej, bowiem nawiązuje on wspaniale do największych osiągnięć polskich kompozytorów muzyki filmowej. Abel Korzeniowski przejął na siebie znowu obowiązki dyrygenta i orkiestratora, czym mi osobiście bardzo imponuje, idąc w ślady wielkich indywidualistów gatunku jak Morricone, Shore czy…Horner. Może kiedyś do nich dołączy?

Najnowsze recenzje

Komentarze