Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clint Mansell

Filth

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-01-2014 r.

Jak najskuteczniej zapomnieć o tragicznej przeszłości? Najprostszym rozwiązaniem będzie wyparcie się jej poprzez skoncentrowanie uwagi na celach, które przed nami. W takim pędzie zdaje się żyć główny bohater najnowszego obrazu Jona Bairda, Bruce Robertson. Filth to jednak coś więcej niż ukazanie chorobliwych, niszczących wszystko i wszystkich, ambicji szkockiego policjanta, który rozrywkę znajduje w zaliczaniu żon swoich kolegów po fachu. To zarysowana w tragikomicznych barwach metafora, że póki nie rozliczymy się z przeszłością, nie osiągniemy spokoju ducha. I choć obraz Bairda ma prawo bulwersować swoją ordynarnością i groteskowym wyolbrzymianiem pewnych zjawisk, to jednak ociera się o wiele uniwersalnych prawd, ot chociażby takich, że oszukując siebie zatracamy tożsamość.



Niewątpliwym atutem filmu Filth jest jego dynamika wyrażana specyficznym montażem, bardzo często zresztą spotykanym w brytyjskich komediach. Obok sfery wizualnej istotna wydaje się również muzyka Clinta Mansella operująca na wielu płaszczyznach – począwszy od dramatycznego smyczkowego underscoreingu, aż po gitarowe riffy wypełniające te mocniejsze sceny zapijania się głównego bohatera, ćpania i popadania w obłęd. Nie jest to pierwszy tego typu film, nad którym pracował Mansell. Jeżeli sięgniemy pamięcią wstecz, to przypomnimy sobie niewątpliwy klasyk, który ugruntował pozycję Brytyjczyka w środowisku filmowym. Tym filmem było dzieło Aronofsky’ego, Requiem dla snu. Nieco inna tematycznie, ale podobna w stylistyce ścieżka dźwiękowa do Asa w rękawie również dawała nam rozeznanie w preferowanych przez niego środkach muzycznego wyrazu. I tak jak w przytaczanych tutaj przykładach, także i w Filth ilustracja Mansella to tylko jeden z dwóch elementów całej ścieżki dźwiękowej. Uwagę zwracają również piosenki artystów takich jak Billy Ocean czy Tom Jones. Możemy ich posłuchać na specjalnym albumie soundtrackowym wydanym nakładem Island Records, gdzie ponadto znalazły się również trzy utwory, do których muzykę skomponował sam Mansell. Co zaś się tyczy ilustracji sensu stricto… Tą nakładem Milan Records wydano na osobnym krążku i to właśnie niemu poświęcona będzie niniejsza recenzja.



Na kompakcie znajdziemy 11 utworów, których łączy czas prezentacji zamyka się w trzech kwadransach. Jest to większość materiału jaki zarejestrowano na potrzeby filmu. I zanim przejdziemy do jego oceny, może zatrzymajmy się na chwilę przy kwestii samej stylistyki i formy wykonania. Mansell nie jest symfonikiem z krwi i kości. W przeszłości specjalizował się w brzmieniu rockowym i elektronice, co daje się odczuć słuchając jego filmowych prac. Bezpardonowe kino Bairda dało mu wspaniałą okazję do wyśrubowania tak lubianej przez siebie alternatywy, do licznych eksperymentów z gitarowym brzmieniem i klasyczną symfoniczną ilustracją. Nie zawsze takie eksperymenty w wykonaniu Brytyjczyka przynosiły pożądane efekty. Jeżeli przypomnimy sobie ścieżkę dźwiękową do ekranizacji gry Doom, przekonamy się, że sam pomysł nie załatwił sprawy. Do tego potrzebna jest obszerna wiedza w dziedzinie aranżacji, a nade wszystko spore wyczucie estetyczne. Wydawać się mogło, że przez tych kilka minionych lat Clint Mansell zdołał odrobić swoją pracę domową. I faktycznie, słuchając Filth nie przeżywamy aż takiej irytacji prostotą aranży, a balansowanie pomiędzy tradycyjnymi, a współczesnymi środkami muzycznego wyrazu wydaje się tutaj bardziej naturalne. Oczywiście punktem docelowym, do którego zmierza ilustracja jest budowanie specyficznego klimatu pod duszną wizualizację popapranego życia głównego bohatera. Pod tym względem muzyka Mansella wydaje się spełniać swoją funkcję. Niestety kosztem szeroko pojętej oryginalności, bowiem ścieżka dźwiękowa do Filth to kompilacja wielu pomysłów znanych nam już z poprzednich prac Brytyjczyka.


Tego wyobrażenia w żaden sposób nie zniekształci doświadczenie albumu soundtrackowego. Wręcz przeciwnie. Ugruntuje nas w przekonaniu, że choć oprawa do filmu Filth jest wtórna aż do bólu, to jednak ma swoje mocne strony chociażby w postaci wspomnianego wcześniej dusznego klimatu. A przecież naszą przygodę z płytą rozpoczynamy od niewinnie brzmiącej parafrazy świątecznej melodii White Christmas. Po tym krótkim, aczkolwiek niepozornym wstępie przechodzimy do konkretu, czyli do tematu Bruce’a Robertsona. Jest to zdecydowanie najsłabsze ogniwo ścieżki dźwiękowej. Mansell powraca bowiem do nieco uciążliwego heavy metalowego grania osadzonego na mało wymyślnej perkusyjnej rytmice. Jakby tego było mało w tle słyszymy czteronutowy motyw znany nam już z oprawy do Źródła. Na szczęście szybko zapominamy o tej trwającej niewiele ponad dwie minuty irytacji.



Jako że pierwsze minuty filmu to w większej mierze luźna, komediowa wręcz narracja, w takim klimacie zachowana jest również muzyka. Dostojne smyczkowe szarpnięcia oraz pizzicato tworzą ciekawy kontrast z groteskowymi scenami ukazującymi Robertsona wykonującego swoją policyjną robotę.



Zagłębiając się w fabułę, dostrzegamy, że zapał i szczęście głównego bohatera jest tylko pozorne, a jego psychika znajduje się w głębokiej rozsypce. Ilustracja Mansella dobrze radzi sobie z tymi obrazami serwując nam agresywne, choć nie pozbawione sensu frazy. W tym miejscu pojawia się również jeden z kluczowych tematów kompozycji – motyw szaleństwa. Zbudowany w formie piramidy, sześcionutowy temat, świetnie sprawdza się w bardziej stonowanych aranżacjach. Wykonywany na fortepianie otrzymuje bardzo skromny akompaniament w postaci elektronicznych sampli. Uzupełnieniem tej melodii jest smyczkowy motyw, często prezentowany w formie ostinata lub jako tło do innych elementów aranżacji. Należy docenić starania kompozytora w „przemycaniu” różnych ciekawych rozwiązań brzmieniowych, jak chociażby wkomponowanie w fakturę szkockich dud, mających nawiązywać do miejsca toczącej się akcji. W ujęciu całościowym nie zwracają one uwagi i nie robią większego wrażenia, ale każdy meloman znający kontekst filmowy z pewnością powinien wyłapać te subtelne smaczki.



Płytę kończy piętnastominutowy kawałek, który nawiązuje do niepisanej tradycji Clinta Mansella w zamykaniu swoich kompozycji długimi wariacjami na tematy przewodnie. Tak jak w przypadku Death Is The Road To Awe ze Źródła, utwór rozpoczyna się delikatnym naszkicowaniem głównej linii melodycznej, która powtarzana jest systematycznie aż do samego końca. W miarę upływu czasu zwiększa się dynamika wykonania, dochodzą kolejne elementy faktury muzycznej – wszystko po to, by w ostatnich minutach zakończyć podniosłym crescendo… Niestety w tym przypadku „wielki finał” wydaje się jakiś beznamiętny. Nie pozostaje w pamięci odbiorcy na długo po zakończeniu odsłuchu.

Ścieżka dźwiękowa do Filth nie jest ucieleśnieniem tego, co najlepsze w warsztacie Mansella. Czerpie ona pełnymi garściami z doświadczenia Brytyjczyka, ale zupełnie nic nowego doń nie wnosi. W filmie sprawdza się po prostu całkiem dobrze, a na płycie zdaje się żyć swoim życiem. Nie zmienia to faktu, że w filmografii kompozytora znajdziemy wiele ciekawszych prac i tego się trzymajmy rozważając ewentualny zakup owego krążka.


Najnowsze recenzje

Komentarze