Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harry Gregson-Williams

Deja Vu

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 03-12-2013 r.

Kiedy na promie w Nowym Orleanie wybucha bomba, agent ATF Doug Carlin szybko się orientuje, że był to zamach terrorystyczny. Jedynym tropem do rozwiązania sprawy stają się zwłoki młodej kobiety, która, jak się okazuje, została zamordowana jeszcze przed eksplozją. Na prośbę agenta FBI, który dowodzi nową jednostką, Carlin dołącza do niej i obserwując przeszłe wydarzenia, próbuje rozwiązać sprawę, jednocześnie ratując młodą Claire… Tak przedstawia się fabuła thrillera science-fiction Deja Vu. Film oryginalnie miał być kręcony w okolicach Nowego Jorku, jednak reżyser Tony Scott zdecydował się na Nowy Orlean. Na tydzień przed planowanym rozpoczęciem zdjęć w miasto uderzył huragan Katrina. Po paromiesięcznych rozważaniach zdecydowano się wrócić do miasta tuż po katastrofie i wpisać Katrinę w scenariusz. Główne role zagrali Denzel Washington (w trzecim z pięciu filmów z reżyserem), Jim Caviezel, Val Kilmer i Paula Patton. Producentem był Jerry Bruckheimer, który dał reżyserowi szansę po porażce, jaką było udziwnione Domino, pod warunkiem, że trochę uspokoi swe stylistyczne zapędy. Niezbyt logiczny (ku wściekłości scenarzystów) film jest całkiem porządnie zrobionym thrillerem, który trzyma w napięciu do końca.

W tym momencie Tony Scott miał już nowego (po Hansie Zimmerze, a wcześniej Haroldzie Faltermeyerze) stałego współpracownika, którym był od Wroga publicznego i Zawodu szpiega Harry Gregson-Williams. Po wysoce kontrowersyjnych Człowieku w ogniu i niewydanym Domino, gdzie Anglik doskonale dostosował się do dość specyficznej stylistyki reżysera, przyszedł czas na Deja Vu. Film ten wymagał trochę innego podejścia, choć oczywiście kompozytor nie mógł się zupełnie odciąć od przyjętej wcześniej konwencji. Album ze ścieżką wydano niestety wyłącznie w wersji cyfrowej, a podjęło się tego Hollywood Records – znane ze współpracy z Bruckheimerem i wytwórnią Touchstone Pictures, która była wtedy wraz z Hollywood Pictures „dorosłą” odnogą Disneya.

Płytę rozpoczyna tajemniczy motyw na fortepian, powiązany z dziejącym się w porcie Algiers prologiem filmu. Wkrótce dołącza solowy wokal Macy Gray. Utwór ten, jak przystało na sekwencję napisów początkowych (można o nim sądzić, co się chce, ale Tony Scott był chyba jedynym współczesnym i popularnym reżyserem, który do końca wykorzystywał klasyczną formułę napisów), zapowiada konwencję całej ścieżki, a nawet, delikatnie, jej główny temat. Następujące po tym Aftermath rozpoczyna się pełnym subtelnego tragizmu motywem w stylu Arvo Pärta, po którym wracamy na właściwe tory.

Wiele się mówi o elektronicznych ścieżkach, jakie Harry Gregson-Williams pisał dla reżysera Deja Vu, często twierdząc przy tym, że jest to totalny upadek utalentowanego kompozytora, że jest to także jako taki upadek muzyki filmowej. Młodszy brat słynnego Ridleya na pewno miał dość specyficzne preferencje, które w pełni chyba wykrystalizowały się przy okazji prac nad Fanem. Już tam dominowała elektronika, a orkiestra została sprowadzona do sekcji smyczkowej. Konwencję, jakiej Scott wymagał od kompozytorów, można oczywiście zdefiniować, zwłaszcza, że od momentu, w którym wybrał na swojego stałego współpracownika Anglika, ścieżki te zaczęły brzmieć podobnie, nawet tematy z nich. Można oczywiście psioczyć, co czyni bardzo wielu recenzentów, ale sądzę, że warto by było spojrzeć na tę stylistykę sine ira et studio.

Przede wszystkim tematyka, a tematy w tej ścieżce mamy dwa . Pierwszy pojawia się w pełnej krasie w Dazzle Me, choć Algiers Ferry i Aftermath poniekąd go zapowiadają. Drugi z tematów słyszymy zaś w Claire’s Apartment. Wykonywane często przez wspomagane przez elektronikę smyczki z fortepianem (moim zdaniem żywym), są, w przypadku tej ścieżki bardzo ładne, ale charakteryzują się wielką prostotą. Należy także zwrócić uwagę na intensywność emocjonalną ich aranżacji, zwykle wyciszoną. Z jednej więc strony melodyka oczywiście istnieje, choć, trzeba powiedzieć, nie zawsze przekonuje, o czym świadczy przede wszystkim nieszczęsne Metro strachu i częściowo Niepowstrzymany, z drugiej jest aranżowana i wykonywana niejako po cichu. Nie znaczy to, o czym jeszcze powiem, że ścieżki te są pozbawione dramatyzmu. W przypadku Deja Vu trzeba powiedzieć, że – obok tematów, które dla reżysera pisał wcześniej Hans Zimmer – ścieżka ta zawiera chyba najładniejszy z lejtmotywów stworzonych dla filmów Scotta, mimo pięknego wprost motywu miłosnego z Zawodu: szpiega. Najpiękniejszą jego aranżację dostajemy w Tell Me the Truth.

Oprócz małej i systematycznie zmniejszanej przy każdym projekcie, orkiestry, mamy chyba to, co wywołuje największe kontrowersje, czyli elektronikę, która jest szczególnie ostra. Nie jest to wyłącznie wpływ reżysera, Gregson-Williams zawsze preferował ostrzejsze brzmienia niż jego mentor Hans Zimmer. Poprzez syntezatory i nowoczesne rytmy Anglik odwołuje się do specyficznego stylu nieżyjącego reżysera, który preferował ciągły ruch i bardzo szybki, wręcz chropowaty montaż. Skróty narracyjne, jak na przykład sprowadzanie reakcji postaci na dialog lub sytuację do dosłownie sekundowych zbliżeń było dla Scotta bardzo charakterystyczne. By dostosować się do takiego sposobu tworzenia kina, kompozytor musiał stworzyć przede wszystkim specyficzną motorykę, czasem uspójniającą obraz. Ponieważ najbardziej dramatyczne zdarzenia, także w scenach akcji, pokazywane są bardzo krótko, Gregson-Williams musiał sprowadzić cały dramatyzm do krótkich wybuchów, przy których wykorzystywał sekcję smyczkową. Wyjątkiem są wybuchy, ponieważ do ostatniego filmu twórca Top Gun pokazywał je z kilku ujęć, tak jak to było w tradycji kina lat 80-tych, o czym niech świadczy np. Explosion & Aftermath z Zawodu: szpiega, niedalekie od Zimmerowskiej metody budowania dramatyzmu. Głównie jednak te wybuchy są dość krótkie i sprowadzające się do crescenda na całą sekcję smyczkową (np. You Can Save Her – tytuły tego utworu i Humvee Chase zostały z niewiadomych powodów pomylone), ze specyficznym i bardzo precyzyjnym zwiększeniem ekspresji. Pod tym względem jego własny styl świetnie wpisywał się w muzyczne gusta i potrzeby Tony’ego Scotta.

W jaki sposób łączą się te elementy? Warto spróbować uspójnić zarówno konwencję ścieżki, jak i proponowany przez reżysera Deja Vu wizualny język. Ładny temat oczywiście doskonale wpisuje się w historię – jest to nie tylko połączenie thrillera z filmem akcji, ale także, a może i przede wszystkim, historia miłosna. Melodia Dazzle Me służy przede wszystkim jako motyw miłości między obserwującym Dougiem Carlinem i nieżyjącą Claire Kuchever. Słychać to przede wszystkim w Tell Me the Truth, opartym zarówno na bardzo oszczędnej ekspresji, jak i aranżacji. Wyciszone emocje podkreślają to, co przedstawia gra aktorska Washingtona i Patton – Tony Scott preferował bowiem, podobnie jak jego brat, grę na wyciszeniu, którą wizualnie wspomagał poprzez wspomniane już krótkie zbliżenia. Mimo wielkiego rozmachu i różnych realizacyjnych udziwnień (które jednak na prośbę producenta wycięto z tego filmu), starał się on być subtelnym narratorem, co może dziwić w kontekście jego, powiedzmy, dziwnego gustu odnośnie scenariuszy. Deja Vu pozwoliło także na dłuższy fragment dramatyczny – bardzo Zimmerowski w formie, który usłyszymy na końcu filmu (Claire’s Rescue).

Album kończą piękna piosenka Coming Back to You i zbędny remix Humvee Chase, który stworzyła zaprzyjaźniona z Gregsonem-Williamsem grupa Hybrid. W jaki sposób ocenić tę płytę? Delikatnie mówiąc nie należy ona do najpopularniejszych wśród recenzentów muzyki filmowej. Jest to zrozumiałe, gdyż bardzo daleko jej do geniuszu. Muzyka akcji jest naprawdę ostra pod względem zarówno aranżacyjnym, jak i stworzonych brzmień elektronicznych i można ją lubić albo nie. Jest to na pewno ścieżka charakterystyczna dla kina późnego Tony’ego Scotta, oparta na ekstremach – z jednej strony pięknej liryce, z drugiej ostrej akcji (jak wspominał kilka lat temu Gregson-Williams, Tony nie lubi, gdy się subtelnie trafia w punkty synchronizacyjne). Nie jest to wybitna muzyka, ale nie jest to najgorszy score w historii gatunku. Ekstremalnie negatywna ocena tej ścieżki jest moim zdaniem niesprawiedliwa. Stoi to o poziom wyżej od Metra strachu. Jednak, co trzeba powiedzieć, na powierzchni tę ścieżkę trzyma głównie temat miłosny.

Najnowsze recenzje

Komentarze