Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Naoki Sato

Gaku (Peak: The Rescuers)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-12-2013 r.

Góry to bez dwóch zdań wdzięczny temat dla kompozytora muzyki filmowej. Ich piękno i majestat są same w sobie na tyle fascynujące i inspirujące, że nie trzeba wybitnego filmu, by skłonić kompozytora do napisania czegoś równie zapierającego dech w piersiach. Wystarczy zresztą wspomnieć znakomity temat z Na krawędzi Trevora Jonesa, czy – szukając na krajowym podwórku – Prowokatora Michała Lorenca na potwierdzenie tej tezy. Z filmami, w których ważną rolę odgrywały góry stykało się wielu kompozytorów i dla niejednego była to okazja do stworzenia jednego ze swych najbardziej pamiętnych score’ów a przynajmniej main theme’ów. Nie inaczej było z Naokim Sato. Już w 2008 roku zilustrował The Silver Season – miks dramatu, komedii i romansu opowiadający o niedoszłym mistrzu akrobacji narciarskich, który pod wpływem nowopoznanej dziewczyny raz jeszcze postanawia wrócić do dawnego fachu. Sato obdarzył ten film znakomitą ścieżką dźwiękową ze znakomitym tematem głównym na czele (co do szczegółów, to odsyłam do osobnej recenzji), ale jak się mieszka w tak górzystym kraju jak Japonia to nie trudno oczekiwać, by było to jednorazowe spotkanie z górami. W 2011 roku twórca z Kraju Kwitnącej Wiśni ponownie miał okazję być zainspirowany ośnieżonymi szczytami, skalistymi ścianami, czy pięknymi kotlinami, przy okazji pisania muzyki do ekranizacji mangi zatytułowanej Gaku („Szczyt”).

Przeniesienia na duży ekran popularnego w Japonii komiksu o górskich ratownikach podjął się nieznany poza tym krajem reżyser Osamu Kitayama, specjalizujący się głównie w telewizyjnych serialach. Trudno mi ocenić, jak ekranizacja ma się do pierwowzoru, niemniej trudno ją zaliczyć do arcydzieł kinematografii. W typowy dla japońskiego kina sposób lawiruje gdzieś pomiędzy dramatem, komedią, kinem familijnym, akcji a przygodowym, z mało fascynującą fabułą, na którą jednak można przymknąć oko ze względu na bardzo dobrą stronę realizacyjną. Sam nie wiem, czy wybierając najciekawszy element filmu wskazać powinienem pięknie filmowane Alpy Japońskie, czy też dopełniającą te kadry ścieżkę dźwiękową Naokiego Sato.

Na to, że muzyka Sato stanowi jednym z ciekawszych pozycji na rynku ścieżek dźwiękowych roku 2011, wskazywaliśmy już przy okazji wewnątrzredakcyjnego plebiscytu na Filmmuzy. Sato, co dla wielu czytelników było sporym zaskoczeniem, załapał się do trójki najlepszych kompozytorów, zaś otwierających soundtrack z Gaku track Crevasse został wybrany utworem roku. Jeden z moich kolegów w uzasadnieniu napisał wówczas o tym kawałku: Sato przenika ze sobą chytrze dwa atrakcyjne tematy – jeden, akcyjny z podrasowaną elektronicznie perkusją oraz drugi, z lekkim epickim wydźwiękiem, podkreślonym etnicznymi aerofonami. Ten krótki opis w najkrótszy sposób świetnie oddaje charakter i budowę utworu, uzupełnię go tylko podkreślając niesamowitą wprost energię bijącą z tego tracku, która wręcz porywa słuchacza. Nietrudno zamknąć oczy i wyobrazić sobie kamerę wykonującą epicki nalot (w stylu znanym z jacksonowskiego Władcy Pierścieni) nad ośnieżonymi szczytami – mniej więcej tak to zresztą w filmie wygląda! Warto też zatrzymać się na moment przy elementach etnicznych. Wydawałoby się, że jeśli już wprowadzony zostanie takowy, będzie miał on zadanie podkreślenia tego, iż akcja dzieje się w górach Japonii. Tymczasem, podobno na prośbę reżysera, Sato wprowadza nie shakuhachi, ale tin whistle (flażolet), który prędzej przyniesie skojarzenia z górskimi odludziami Wysp Brytyjskich lub Irlandii, gdzie był najbardziej rozpowszechniony. Trzeba jednak zauważyć, iż flażolet wywodzi się od prostych, ludowych piszczałek, które powszechne były na całym świecie: tak w Europie, Ameryce Północnej, jak i Azji. Użycie tin whistle nie ma więc na celu powiązania z konkretnym regionem geograficznym, lecz przeciwnie, podkreślenia uniwersalności miejsce akcji (góry na wszystkich kontynentach są w bardzo wielu aspektach podobne) oraz podkreślenia jego prymitywnego, naturalnego, charakteru, niemal niedotkniętego przez zmiany cywilizacyjne. Samo brzmienie flażoletu stanowi też świetną przeciwwagę dla agresywnej elektroniki, która jest ważnym budulcem muzyki akcji w tym score.

Wspomniane dwa tematy stanowiące budulec Crevasse przewijają się de facto przez cały score, choć już ani razu nie zetkną się ze sobą w taki sposób, zaś epicki temat gór nie będzie aranżowany w tak energetyczny sposób jak tutaj i prezentowany będzie inaczej: bardziej spokojnie, majestatycznie. W moim odczuciu jest to niestety pewną wadą tak płyty, jak i koncepcji umuzycznienia obrazu. Crevasse ilustruje filmowy prolog, akcję ratunkowej, w której widz zapoznaje głównych bohaterów. Dyskusje, czy sama otwierająca Gaku akcja jest aż tak wzniosła i spektakularna, by towarzyszyła jej aż tak „duża” muzyka, pozostawiłbym na boku i uznał to za kwestię konwencji i stylu przyjętego przez twórców. Natomiast nie da się przemilczeć sprawy, że utwór ten powinien stanowić pewną zapowiedź najwspanialszych muzycznie momentów, jakie czekają nas w dalszej części seansu. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Aż takich wspaniałości później już nie uświadczymy. Owszem, dalsza część filmu ilustrowana jest bez zarzutu. Spokojniejsze aranżacje głównego tematu pięknie wpasowują się w momenty refleksji bohaterów, zaś sceny akcji są świetnie montażowo zespolone z elektroniczno-orkiestrowym miksem Sato, niemniej trudno przeboleć, że takiego połączenia i takiej przebojowości jak w Crevasse nie usłyszymy już ani razu. Ani w finale, ani nawet na napisach końcowych (tutaj ironiczne „brawa” dla twórców za wrzucenie na nie jakiejś kompletnie niepamiętnej J-popowej piosenki, która na szczęście nie znalazła się na soundtracku).

Jest to też wadą wydania płytowego, co przypomina trochę Casualties of War Morricone – absolutny hit krążka zostaje wrzucony na początek krążka i choć dalsza część jest dobra, to nie ma już tej iskry geniuszu. Błędem byłoby oczywiście zakończenie słuchania Gaku na utworze pierwszym. Już kolejny track to bardzo ładna, stonowana aranżacja tematu gór, w której oprócz orkiestry czy flażoletu usłyszymy także delikatne brzmienia gitary klasycznej. Ta sama melodia w jeszcze wolniejszej aranżacji stanowi z kolei temat Sanpo – głównego bohatera. Ale to nie jedyne melodie, jakie ma dla widza i słuchacza Sato. Przewija się tu jeszcze kilka niezłych czy to lirycznych (jak w Otokomeshi), czy to dramatycznych (choćby Fall, klasycyzujące Hyoubaku czy Ikiro) motywów. Mniej ciekawa jest część o nieco komediowym charakterze (np. smyczkowe Kita Alps De), która pewnie słuchaczom nie znającym filmu może w ogóle wydać się być nieco z innej bajki i prędzej do umieszczenia na ścieżce z czegoś pokroju Ojca Mateusza, niż tutaj. Sporo niezłych pomysłów odnajdziemy za to w muzyce akcji czy suspensu. Od strony kompozycyjnej nie są to może szczególnie spektakularne utwory, opierają się głównie na dość prostych, powtarzających się czy zapętlających strukturach, jednak ze względu na łatwo wpadające w ucho motywy i świetną rytmikę, mogą one podobać się nie tylko w filmie, ale i na soundtracku. Poza tym samo brzmienie elektroniki i orkiestry u Sato jest myślę dobre i charakterystyczne – można by oczywiście doszukiwać się jakichś konotacji ze współczesną hollywoodzką muzyką akcji, jednak na pewno nie jest to w prostej linii podróbka RCP, bardziej pozostająca w podobnych ideach, alternatywa dla tegoż, bo Japończyk wypracował już sobie własną specyficzną stylistykę.

Warto zatem po ten soundtrack sięgnąć nie tylko ze względu na fantastyczne Crevasse, choć nie da się ukryć, że to ten kawałek stanowi tu główną siłę przyciągania. Pośród wielu znakomitych ścieżek dźwiękowych, jakie stworzył Naoki Sato w roku 2011, najbardziej godne zapamiętania było właśnie Gaku, tak w wydaniu filmowym, jak i płytowym. W kolejnych dwóch latach Sato nie napisał nic równie spektakularnego, tworząc nie tylko mniej ale i głównie do mało fascynujących projektów telewizyjnych. Może więc znów trzeba czekać na kolejny film z górami w tle, który zainspiruje Japończyka do napisania równie znakomitej muzyki? Oby nie za długo.

Najnowsze recenzje

Komentarze