Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

Orchestral Score From Baz Luhrmann’s Film The Great Gatsby, the

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 26-09-2013 r.

Jeszcze nie opadły emocje związane ze składanką muzyki do nowej adaptacji Wielkiego Gatsby’ego, a już na rynku wydawniczym, co prawda jedynie w formie mp3, ukazał się osobny album ze scorem Craiga Armstronga pod dumnie brzmiącym tytułem The Orchestral Score From Baz Luhrmann’s Film The Great Gatsby. Film Baza Luhrmanna to trzecia współpraca ze szkockim kompozytorem, dwie poprzednie, przy okazji Romea i Julii oraz Moulin Rouge okazały się oszałamiającym sukcesem zarówno pod względem finansowym jak i artystycznym. Trzecie podejście tych dwóch panów do kina rozrywki, blichtru i nieustającej orgii barw i kostiumów, to film dobry, ale w jakiś sposób odstający swoim kunsztem od poprzedników. Nie ma głębszego sensu rysować fabułę Wielkiego Gatsby’ego, bo ta nie jest zbyt skomplikowana. Kolejna, szósta już próba przeniesienia powieści F. Scotta Fitzgeralda, to znajoma historia Nicka Carrawaya przybliżającego nam postać intrygującego Jaya Gatsby’ego, który na pierwszy rzut oka miał wszystko, ale jak się wkrótce okazało, nie było tego tak wiele.



W wydaniach muzyki do filmów Luhrmanna można się pogubić. Nie tylko ze względu na ilość albumów, ale też ich zróżnicowaną zawartość. Przy okazji Romea i Julii, były to trzy edycje, w przypadku Moulin Rouge kolejne trzy, Wielki Gatsby podtrzymuje tę tradycje wraz z dodatkowym wydaniem sesji jazzowej (nie liczę tzw. music inspired). Wszystkie przeplatają się materiałem, wnoszą coś nowego, powielają i podają aranżacje aranżacji. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ score Armstronga, to oprócz oryginalnego materiału skrzętnie opracowywanego pod okiem Luhrmanna i samego Jaya Z (producenta filmu), w postaci kilku wyjątkowej urody piosenek serwuje podwaliny z pierwszej składanki. Wszystko wydaje się skomplikowane, ale po kolei.


Osią The Orchestral Score jest nieoceniony wkład albumu z piosenkami, w szczególności Young and Beautiful Lany Del Rey, Together grupy XX oraz orkiestry Bryana Ferry’ego, która daje się poznać w otwierającym Overture and Sanitariom. To ważny utwór, bowiem dosłownie wykłada treść całej płyty. Zaczyna się od melancholijnych, zmęczonych dźwięków trąbki przywodzących w myślach narratora Carrawaya i stare, dostatnie czasy na Long Island. Wkrótce do instrumentu dołączają charakterystyczne dla stylu Armstronga smyczki, budując jeden z głównych tematów ilustrujących t.j. ciemną stronę osoby Gatsby’ego. Dodatkiem są smutne przeciągnięcia wygrywane na strunach, zwieńczone doskonale zaaranżowanym przez kompozytora utworem grupy XX. Otwarcie albumu kończy wyciszenie wsparte delikatnym pianinem – znów świetnie oddając nastrój oraz wywołując nieodłączną od fabuły tęsknotę.



Idźmy dalej. Począwszy od drugiego numeru, Craig Armstrong, nie popadając w schematy, sprytnie żongluje różnymi muzycznymi konwencjami. Buchanan Mansion and Daisy Suite, to utwór towarzyszący początkowym ujęciom willi Buchanana. Muzyka jest dynamiczna, zróżnicowana, podszyta delikatnym infantylizmem w swej melodyjności. Nie jest to jednak jej wadą, ponieważ element ten to nieodłączna część charakterystyki Daisy, głównej kobiecej postaci filmu. Trochę naiwna, niezdecydowana, nieumiejętnie starająca się podkreślić swoją niezależność dziewczyna, doskonale wpisuje się w założenia tematyczne Szkota. W You Kept My Letters słyszymy zaczątki jej tematu, przywodzącego na myśl słynną lirykę Romeo i Julii. Wcześniej w Hotel Sayre, Daisy otrzymuje głos Lany Del Rey, a ta w utworze, który przechodził liczne aranżacje zanim dopasował się do filmu, dopełnia temat miłosny filmu Luhrmanna


Wspomniane Together zespołu XX odsłania mroczniejszą stronę całej historii, stając w opozycji do nieskrępowanej uczuciowością miłosnej części ilustracji. Muzyczny cytat użyty przez Armstronga w trzech utworach, to niejako ekranowe ostrzeżenie. Powolna, do końca nieodgadniona krótka partia na elektryczną gitarę autorstwa XX i pomysłowe aranże Szkota podkreślają złowieszczość zarówno samego Gatsby’ego jak i otoczenia (także dzielnice biedoty strzeżoną przez proroczą uwagę doktora T. J. Eckleburga). Sam Luhrmann podkreślał, że poprzez użycie tej piosenki chciał uzyskać efekt „gangsta love”. Uniwersalny przekaz tych dwóch utworów oraz ich nieoceniony wkład w ilustracje, to nie lada osiągnięcie Armstronga, którego technika i skrupulatność nie spowodowały „gryzienia się materiału”, a jego doskonałą symbiozę.



Zrzućmy na chwilę odpowiedzialność piosenek i skupmy się na właściwym wkładzie Armstronga w to niebanalne dzieło. Jak już wspomniałem, kompozytor bardzo swobodnie porusza się po adaptacji. Nieraz puszcza oko w stronę słuchacza jak przy desplatowskim Two Minutes to Four and Reunited, czy nieco klasyczno-romantycznych w swej prostocie Dream Violin oraz Cello Theme, które wraz z ostatnim Boats Against the Current mogą posłużyć jako requiem przez swój elegijny i dostojny charakter. Zupełnie inaczej jest w żywym i pomysłowym (dzięki wykorzystaniu dzwonków i smyczkowego ostinato) Let’s Go to Town. Warto jeszcze zwrócić uwagę na dwa utwory: Green Light, którego jakość i wydźwięk w obrazie uważam za jedno z największych osiągnięć kompozytora, pomimo nawiązania do Gotye i Heart’s a Mess (de facto najlepsza scena w całym filmie), oraz Gatsby’s Death and Portico, gdzie kanwa utworu Into the Past napisana przez grupę Nero, służy muzykowi w imponującej pod względem audio-wizualnym końcowej scenie produkcji.



Nie chce upatrywać się minusów w tak doskonale stworzonej i zmontowanej muzyce, ale i tu możliwe jest wymienienie paru drobiazgów. Można na przykład przyczepić się do zbyt małego wkładu kompozytora w całokształt. Można też przypomnieć sobie wcześniejsze prace Armstronga, takie jak przywoływane wcześniej Romeo i Julia czy Spokojny Amerykanin, które momentami czuć w Gatsbim. Ja przypisuję to stylowi Szkota ze stałymi i skutecznymi rozwiązaniami orkiestracyjnymi odnajdującymi się i w tej pracy. Można w końcu wytknąć monotonność i nadmierną ilustracyjność Armstronga, nie przystającą do czasów, w których odbywa się akcja. To jednak nie było zmartwieniem ani Luhrmanna ani Jaya Z, którzy nawet pierwszy soundtrack opatrzyli metką nowoczesnego brzmienia starych czasów.



Jeśli według samego reżysera album z piosenkami jest pewnego rodzaju podróżą, to score Armstronga jest prawdziwą wyprawą poprzez nawiązania, stare chwyty i najczystszą emocjonalność, w której kompozytor ten jest ekspertem (pamiętne Love Actually). Najmłodsze dziecko Luhrmanna nie tylko znosi z anielską cierpliwością warunki dyktowane przez natłok popkultury atakujący oczy i uszy odbiorcy, ale również przypomina o sobie, jako osobnym elemencie z dumą wpisującym się w dokonania kompozytora. Gatsby staje zatem na podium obok Moulin Rouge i Romea i Julii. Tak jak Jay Gatsby wierzył w zielone światło w tym co robi, ja wierzę w zielone światło dla tego albumu i tego czym po raz kolejny zabłysnął Szkot.

Najnowsze recenzje

Komentarze