Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Atli Orvarsson

Mortal Instruments: City of Bones, the (Dary Anioła: Miasto kości)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 22-09-2013 r.

Jeszcze kilka tygodni temu zanosiłem się śmiechem na samą myśl o twórczości Atliego Orvarssona. Owszem, zabłysnął kilkoma „fajnymi” partyturami (Babylon A.D., The Eagle), ale im więcej projektów zaczął brać na swoje barki, tym bardziej wydawał się przytłoczony tym całym mainstreamem, w jakim usilnie próbował się odnaleźć. A rok 2013 zapowiadał się wyjątkowo pracowicie dla podopiecznego Hansa Zimmera… Niestety już u progu tych zmagań popełnił fatalną kompozycję i to właśnie Łowcy czarownic mieli ostatecznie wykluczyć Orvarssona ze sfery mojego muzycznego zainteresowania. Aż tu nagle przyszło pewne dosyć zaskakujące doświadczenie. Wraz z materiałami promującymi zupełnie mi obojętny film Dary Anioła: Miasto kości, wypłynęły również pierwsze próbki ścieżki dźwiękowej, które swoim rozmachem i niewybredną tematyką zachęcały do sięgnięcia po całość. Efekt? Pozytywne zaskoczenie skłaniające do refleksji nad tym, że chyba nie warto przedwcześnie odsyłać chłopców z RCP do lamusa.

Dary Anioła to uboga siostra wszelkiej maści Zmierzchów, Harry Potterów i innych Postrachów wampirów będących widowiskowymi kalkami od lat recyklingowanych pomysłów. Wizją nadrzędną twórców ekranizacji książki Cassandry Clare było wyssanie z portfeli odbiorców jak największą ilości $, ale i tutaj poniesiono sromotną klęskę. Zrobiony za dosyć małe pieniądze film ledwo się zwrócił, a i krytyka nie pozostawiła suchej nitki na obrazie Haralda Zwarta. I może przemawia przeze mnie ignorant, któremu do zrozumienia geniuszu tego dzieła zabrakło gruntownego studium „megakultowej” wśród nastolatek lektury… Nie zmienia to jednak faktu, że sam seans był swoistego rodzaju drogą przez mękę i tego niezbyt miłego doświadczenia nie mam zamiaru nigdy powtarzać, nawet w formie literackiej. Dlaczego więc w ogóle skusiłem się na wycieczkę do kina?



Ano już tak mam, że gdy zainteresuje się jakimś soundtrackiem, to automatycznie rodzi się we mnie ciekawość odnośnie jego funkcjonalności. Bóg jeden wie ile takich eksperymentów skończyło się głębokim rozczarowaniem … Na szczęście nie w tym przypadku. Pomimo banału wylewającego się z niemalże każdej sceny filmowej i dużego udziału w tym wszystkim współczesnej muzyki rozrywkowej, nie można obojętnie przejść obok tego, co stworzył Orvarsson. Partytura jest ową nieśmiertelną cząstką całego projektu, która skupia na sobie właściwie większość uwagi takiego odbiorcy jak ja. Na czym polega jej wyjątkowość?



Skłamałbym twierdząc, że nie na aparacie wykonawczym. Potęga brzmienia jest bowiem tym, co uderza najbardziej w pierwszym starciu z albumem soundtrackowym. Muzyka Islandczyka ocieka epickimi, wzniosłymi frazami, których nie powstydziłby się bardziej doświadczony hollywoodzki wyjadacz. I choć pod względem stylistycznym nie oddala się za bardzo od wzorców, jakie nakreślił m.in. Hans Zimmer (Kod Da Vinci), to jednak posiada niesamowitą siłę oddziaływania. Wszystko to oczywiście kosztem szeroko pojętej oryginalności, której niestety Darom Anioła zdecydowanie zabrakło. Słuchając Miasta kości i mając w pamięci wspomniane wcześniej Babylon A.D. oraz The Eagle niewiele nowego dowiemy się o warsztacie Orvarssona. Z pewnością dotrze do nas, że kompozytor nabrał wprawy w posługiwaniu się chórem i bardziej aniżeli w poprzednich pracach, stara się kontrolować swoje zapędy do wypełniania przestrzeni nadmiarem środków muzycznego wyrazu. Czy coś ponadto? Chyba tematyka spinająca te chóralne frazy w dobrze wyważone pod względem estetycznym, muzyczne rzemiosło. Nie bez znaczenia pozstaje też gotycki klimat przelewający się przez ciężki i mroczny underscore… I pomyśleć tylko, że autor niechlubnego Hansel i Gretel, wskakując dosłownie w ostatniej chwili na filmowy pokład Haralda Zwarta (po wyrzuceniu Gabriela Yareda), zdołał wspiąć się na wyżyny swojej twórczości…


Niespełna godzinny album soundtrackowy wydany nakładem Milan Records (Warner Music Poland) nie pozostawia po sobie wielu wątpliwości. Jest to solidnie skonstruowane słuchowisko, które zapewnia nam dostęp do wszystkiego, co chcielibyśmy znaleźć na krążku po seansie filmowym. Skrupulatnie przemontowany materiał eliminuje nudę, a przemyślany sposób prezentacji przeprowadza nas przez całą paletę brzmień i nastrojów kształtujących Dary Anioła.



Otwierający płytę Clary’s Theme, to solidny fundament, na którym budowana jest melodyczna płaszczyzna kompozycji. Owa trzyminutowa suita daje nam przedsmak tego, co następuje w dalszej części partytury i wbrew nazwie nie odnosi się tylko i wyłącznie do motywu głównej bohaterki. Pierwsze dwie minuty są bowiem prezentacją tematu przewodniego – owianą płaszczem mistycyzmu i grozy melodią identyfikującą się z fikcyjnym światem demonów i broniących nas prostaczków przed nimi, Nocnych Łowców. Nie sposób nie znaleźć tu odwołań do podobnych w wymowie i brzmieniu wynurzeń Christophera Younga z filmu Ksiądz. Jednakże mnie osobiście najbardziej urzekł motyw głównej bohaterki, który z niesłychaną lekkością wkracza na arenę wydarzeń i od razu integruje się z wyobraźnią odbiorcy. Fortepianowe frazy doskonale oddają niewinną, ludzką cząstkę jej bytu, a epickie chóralne wejścia już na tym etapie sugerują istotną rolę dziewczyny w dalszej historii nakreślonej przez autorkę powieści. Zresztą posłuchajcie sami:





Kontynuacją tej myśli jest tytułowy City of Bones, łączący mroczny underscore, mistykę tematu głównego i patos towarzyszący działaniom Łowców. Przy okazji odkrywamy, że ścieżka dźwiękowa Orvarssona nie jest bynajmniej oparta na samych klasycznych wzorcach. W tle przewija się bowiem subtelna elektronika, która w miarę upływu czasu coraz śmielej będzie poczynała sobie w muzyce akcji. O tym jednak w dalszej części recenzji. Tymczasem skupmy się na liryce, która moim zdaniem jest najmocniejszą stroną partytury.



Temat Clary to tylko taca, na której kompozytor podaje nam soczyste owoce swojej ciężkiej, choć stosunkowo krótkiej pracy. Słodycz tego rzemiosła płynie z umiejętnego zestawienia subtelnego, „anielskiego” chóru z solówkami fortepianowymi. Przykładem niech będzie miły dla ucha Your Secret Is Safe opatrzony pięknymi żeńskimi wokalizami. Podobne wrażenia pozostawia po sobie Preety Far From Brooklyn będący melancholijnym traktatem o wyobcowaniu Clary rzuconej w wir nowych dla niej doświadczeń.


Pomimo ciepła jakie niesie za sobą odsłuch pierwszych minut partytury, nie powinniśmy oczekiwać po niej tak zwanych „ciepłych kluchów”. Już sam fakt takiego, a nie innego aparatu wykonawczego, sugeruje, że muzyka obfitować będzie w ciężkie i rzadko kiedy romantyczne klimaty. W miarę odkrywania kolejnych utworów coraz bardziej zanurzamy się w epickiej, choć mrocznej i nie przebierającej w „gotyckiej” treści, materii muzycznej. Czasami kompozytor wręcz przesadza z ekspresywnością uprawiając istny „trailer music”. Niestety muzyka akcji, choć zapewnia wiele wrażeń, wydaje się pretensjonalna pod względem aranżacji. W warsztacie kompozytora utkwiły maniery, które na ogół ciężko wyplenić u podopiecznych Hansa Zimmera. A są nimi między innymi przewidywane schematy orkiestracji i irytujące wysługiwanie się ostinatami jako bazą rytmiczną. Do tego dochodzi jeszcze kwestia elektroniki, która miejscami wydaje się zbyt ekspansywna. Wszystko to sprawia, że utwory takie, jak Where’s The Cup? wylatują z playlisty już po pierwszym odsłuchu. Ta sama partytura pokazuje jednak, że gdy tylko znajdzie się złoty środek pomiędzy naturalnym, a syntetycznym brzmieniem można uniknąć tego typu banałów. Przykładem niech będzie Close the Dome i The Angel Rune, gdzie zaobserwować można większą logikę w operowaniu środkami muzycznego wyrazu. Ciekawym eksperymentem wydaje się również Madame Dorothea dający namiastkę tego, co śmiało możemy nazwać etniką fikcyjnego uniwersum Cassandry Clare.



Największą porażką jest zamykający płytę remiks tematyczny, Vampires and Werewolves. Po pierwszym przesłuchaniu obiecałem sobie już nigdy więcej nie powtarzać tego doświadczenia. Dla zwizualizowania nędzy tego utworu powiem tylko, że cała oprawa do Hansel i Gratel wydaje się przy tym krótkim epizodzie ambitną i pełną ciekawych pomysłów pracą…



Zatem jak zwykle nie obyło się bez drobnych zgrzytów i standardowego dla uczniów Hansa, powielania schematów. O dziwo Dary Anioła potrafią zrobić z tego użytek, przyciągając uwagę niewybredną stylistyką i zapadającą w pamięć tematyką. Jeżeli efektem tego ma być wtórny, ale zachęcający do licznych powrotów, score, to ja jestem jak najbardziej na tak! Oby kolejny projekty Orvarssona dawały przynajmniej tyle samo wrażeń, co Mortal Instruments.



P.S. Kupując album w wersji „digital download” otrzymujemy bonusowo dwa nowe utwory – Mortal Instruments – The Opening oraz The Portal. Nie wnoszą one jednak niczego nowego do recenzowanej tutaj płyty.

Najnowsze recenzje

Komentarze