Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Lone Ranger, the (Jeździec znikąd)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 25-07-2013 r.

Lone Ranger – samotny jeździec, czy zgodnie z polskim przekładem, Jeździec znikąd to historia w Stanach Zjednoczonych wręcz legendarna. John Reid, nowy prokurator, przybywa do miasteczka w Teksasie, którego broni jego brat Dan. Podczas pościgu za zbiegłym przestępcą Butchem Cavendishem, Dan zostaje zamordowany. Z pomocą Komancza Tonto, ledwo odratowany John przygotowuje zemstę. Franczyza ta sięga lat trzydziestych i składała się z serialu radiowego, telewizyjnego, komiksów oraz trzech filmów kinowych i jednego telewizyjnego. W tym roku premierę miała nowa wersja, zrealizowanego przez znanego przede wszystkim z pierwszej trylogii Piratów z Karaibów Gore’a Verbinsky’ego. Największą gwiazdą filmu jest grający Tonto – narratora całej historii – Johnny Depp. Tytułowego jeźdzca zagrał Armie Hammer, a obok niego pojawiają się tacy aktorzy jak William Fichtner (Cavendish), Tom Wilkinson, Barry Pepper czy Helena Bonham-Carter, co czyni z Jeźdzca znikąd pierwszy film w historii, w którym gra z Deppem, a którego nie reżyserował Tim Burton. Krytyka nie była dla tego dzieła miłosierna, zostało ono zrównane z ziemią praktycznie przez wszystkich. Na dodatek casting Deppa jako Indianina (aktor twierdzi, że jest w jednej czwartej Indianinem) spotkał się z lawiną krytyki, którą wytoczyli wszyscy… poza samymi potomkami Komanczów. Reprezentanci tego plemienia byli na planie jako konsultanci, a jeden z lingwistów chwalił aktora za włączenie autentycznych słów z języka, który w dzisiejszych czasach zna może trzydzieści osób. Moim zdaniem, film na pewno nie jest wybitny, ani nawet bardzo dobry, choć też nie aż tak zły, jak się powszechnie sądzi.

Producentem filmu jest Jerry Bruckheimer, a biorąc jeszcze nazwisko reżysera, można było się spodziewać, kto zostanie zaangażowany na stanowisku kompozytora. Jednak z początku wszystkich zaskoczono, podając do wiadomości, że za muzykę będzie odpowiadał słynny rockman Jack White. To miało się jednak zmienić. Powodem (przynajmniej oficjalnym) rezygnacji White’a była niemożność pogodzenia terminów z trasą koncertową. Kto go zastąpił? Tak, zgadliście – Hans Zimmer. Do współpracy, oprócz grupy kolegów, pomagających pisać ścieżkę, zatrudnił także między innymi trębacza Arturo Sandovala i gitarzystę Michaela Einzigera. Nie obyło się bez wywiadów i bez PR-u, ale tym razem był on jak na Zimmera dość wyciszony – kompozytor obiecał bardziej tradycyjny westernowy score. Nie obyło się bez pytania o temat główny, który towarzyszył Lone Rangerowi od początku, czyli uwerturę Wilhelm Tell Gioachino Rossiniego. Tu kompozytor obiecał, że dzieło się to pojawi, ale w zmienionej nieco formie. Jak sie potem okazało (zostało to także podane w napisach koncowych filmu), za jego aranżacje odpowiadał Geoff Zanelli. Istnieją dwa albumy z muzyką – jeden zawiera wyłącznie muzykę ilustracyjną, łącznie z jedynym znajdującym się w filmie utworem White’a – Red’s Theater of the Absurd, wykonanym przez Pokeya LaFarge. Świetny, zabawny kawałek służy jako muzyka źródłowa w scenie w burdelu Red. Pierwotnie wydany w formie mp3, album ten został wydany także na CD przez posiadającą układ z Disneyem wytwórnię Intrada Records. Drugi, zwany The Lone Ranger: Wanted, zbiera różne piosenki inspirowane filmem. Przedmiotem recenzji jest ta pierwsza płyta, z muzyką Hansa Zimmera.

Rozpoczyna ją Never Take off the Mask. Z początku trudno się zorientować, ale skrzypcowy motyw to nic innego niż przeróbka Wilhelma Tella, dużo mroczniejsza oczywiście niż oryginalny utwór Rossiniego. Dołącza do tego flet prosty, który prowadzi do następnego utworu na płycie, prezentującego brzmienie większości komediowego materiału w filmie. Jest to nic innego niż połączenie Jacka Sparrowa z Piratów z Karaibów z inspirowanym Morricone brzmieniem Sherlocków Holmesów. Nie, nie ma się czego bać, brzmi to lepiej niż kompozycja do filmów Guya Ritchiego. Powoli kompozytor włącza swój temat akcji – oparty na triolach (co zadaje kłam jednemu z recenzentów Człowieka ze stali, który twierdził, że Zimmer w ogóle nie potrafi ich pisać, swoją drogą trudno powiedzieć, by na nich nie oparty był główny temat drugiego z Sherlocków, ale kto każe recenzentom być rozsądnym, prawda?). Bardzo fajny utwór prezentuje jeden z największych problemów tej ścieżki, czyli oryginalność. Niektóre fragmenty brzmią tu przecież jak lekko udziwniona (przez instrumentację) wersja 160 BPM. Jest to jednak bardzo melodyjne i oparte na harmonii. Poza oryginalnością, czego chcieć więcej?

Suitę głównego tematu filmu stanowi Silver. Jego autorem jednak nie jest Hans Zimmer. Podstawą zaaranżowanego przez Niemca i skrzypaczkę Ann Marie Calhoun utworu jest irlandzka pieśń After the Battle of Aughrim, opowiadająca o krwawej siedemnastowiecznej bitwie. Kompozytor wpisał ją w aranżację trochę przypominającą spaghetti westerny, co dziwić nie powinno, znając jego zamiłowanie do tych brzmień, na tyle, by go zainspirować do bycia kompozytorem filmowym. Melodia jest piękna i, co ciekawe, ostatnia jej część przypomina indiańską kliszę muzyczną starych westernów.

Zimmer obiecał tradycyjne brzmienie westernowe i, tu trzeba powiedzieć, więcej jest go w filmie niż na płycie. Najlepszym przykładem jest z początku Morriconowskie Ride. Nie jest to żadna kopia, raczej bardzo bezpośrednie nawiązanie do tego typu brzmienia. W drugiej części, konstrukcyjnie przypominającej Chevaliers de Sangreal cudowne, bardzo westernowe jest wejście waltorni (znakomicie brzmi to w filmie przy pięknych zdjęciach Bojana Bazelliego). Niemiec pokusił się także o bardziej tradycyjne amerykańskie brzmienie, choć będąc przeciwnikiem americany w wykonaniu Coplanda, odnosi się raczej do Antonina Dvoraka i jego opartej na własnej wizycie do USA IX Symfonii Z Nowego Świata. Na tej tematyce oparte jest także wieńczące album (i uspokajające) Home. Kończący utwór motyw białego konia, zwanego potem Silver, jest kolejnym subtelnym nawiązaniem do uwertury Rossiniego.

Pozostały materiał albumowy oparty jest albo na bardzo mrocznym motywie, a raczej mrocznej atmosferze, stworzonej dla Butcha Cavendisha i całego wątku próby wywołania konfliktu z Indianami. Na tym brzmieniu oparte jest You’ve Looked Better, które zawiera także potencjalną inspirację harmonicznymi preferencjami Cartera Burwella, i You’re Just a Man in the Mask. Znajdujący się w pierwszym z tych utworów powrót do znanego z pierwszego utworu motywu opartego na Wilhelmie Tellu znakomicie pokazuje, dlaczego John Reid stanie się tytułowym „jeźdzcem znikąd”, ponieważ film Verbinskiego stanowi swoiste origin story. Ostatni z tych utworów zawiera mroczniejszą, ale i piękną przeróbkę After the Battle of Aughrim, by nie powiedzieć o cudownej partii na trąbkę, w jego późniejszej części.

Drugim aspektem dzieła Zimmera jest muzyka akcji, której początki usłyszeliśmy już w Absurdity. Możemy ją usłyszeć w The Railroad Waits for No One. Jest ona melodyjna i ekscytująca, chociaż odwołuje się także do materiału komediowego. For God and for Country to znakomity przykład połączenia dobrze rozpisanej na orkiestrę muzyki akcji (z indiańskimi wokalami, jedyny raz w tej śćieżce) z materiałem dramatycznym i dość kliszowym, ale wciąż funkcjonalnym chórem, nieco opartym na Carmina Burana. Ekscytujący i bardzo dobry utwór.

Zimmer obiecał Rossiniego, a z obietnicy wywiązał się Geoff Zanelli. Prawie dziesięciominutowe Finale to przeróbka Wilhelma Tella, który, przypomnijmy, stanowił główny temat całego serialu. Kompozytor podobno nie bardzo chciał się odwołać do tego materiału, ale uległ Verbińskiemu, jednak powiedział, że najpierw musi opracować materiał tematyczny. I dzięki temu otrzymaliśmy tak genialny utwór. Sama rytmiczna podstawa jest nośna i plastyczna, nadaje się wprost idealnie do westernu. Najważniejsze jednak oprócz samego Rossiniego, jest włączenie materiału tematycznego filmu. Mamy więc na przykład temat akcji, a to, na co pozwala sam temat uwertury, to coś zupełnie innego. W połowie utworu bowiem Zanelli przerabia go w świetny… anthem rozpisany na 7/8. Wszystko przy utrzymaniu klasycznej, oryginalnej zresztą, orkiestracji. Szczytem utworu jest świetna aranżacja ostatniej części After the Battle of Aughrim na trąbkę przy zachowaniu oryginalnej struktury rytmicznej. Brzmi to autentycznie westernowo. W filmie utwór ten (dłuższy o kilka minut, został na albumie pocięty) zdecydowanie się wyróżnia i zajmuje chwilę, by się do niego przyzwyczaić (zwłaszcza, że pisany jest trochę wbrew montażowi, co zresztą się zgadza z Zimmerowską metodą ilustracji), ale wrażenie robi.

Bardzo wiele osób w kręgu fanów muzyki filmowej uznało poprzednią ścieżkę kompozytora za zupełną porażkę, jednak, jak wskazują recenzje, Samotnym jeźdzcem Hans Zimmer wrócił do łask przynajmniej co niektórych fanów gatunku. Jak na niego jest to ścieżka wyjątkowo tradycyjna, co szczególnie dziwi, jeśli zwrócimy uwagę na obecność dętych drewnianych w muzyce pisanej dla Jerry’ego Bruckheimera. Przypomnijmy, wyrzucił on Alana Silvestriego z pierwszych Piratów z Karaibów, bo jego demo miało czelność zawierać partie na flety – tak przynajmniej wspomina to Silvestri. Ścieżka jest na tyle klasyczna, na ile klasyczny potrafi być kompozytor. Ze swojej strony dawno się tak dobrze nie bawiłem muzyką Hansa Zimmera. Cierpi na tym bardzo mocno oryginalność, ale jednak zwiększenie roli orkiestry i dość mała obecność elektroniki, świetne zastosowanie oryginalnej uwertury Rossiniego (nie tylko obecnej w Finale) pozwala mi ocenić jej funkcjonalność i słuchalność na albumie bardzo wysoko. Niestety Zimmer nic nowego tu nie wymyślił, choć na plus jest fakt, że przynajmniej nigdy się nie chwalił, że cokolwiek nowego tutaj napisze. W ostatecznym rozrachunku jednak Jeździec znikąd jest muzyką bardzo dobrą, ale niestety wtórną.

Najnowsze recenzje

Komentarze