Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Fielding

Nightcomers, The (Koszmary)

(1972/2008)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-05-2013 r.

Nieżyjący już muzyczny guru kina akcji, horroru i SF, Jerry Goldsmith, mawiał kiedyś, iż spośród całego swojego dorobku najbardziej ceni delikatną i wysublimowaną, psychologiczną ścieżkę do ekranizacji prozy Hemingway’a, Islands in the Stream. I faktycznie jest coś w tym, że twórcy rozsławieni przez swoją drapieżną bezkompromisowość, często dopiero w kompozycjach najbardziej lirycznych, nietypowych dla swojego œuvre , objawiają się najpełniej jako artyści. Tak też potoczyły się kompozytorskie losy Jerry’ego Fieldinga, znanego z awangardowej brutalności ścieżek Sama Peckinpaha i funkowej zadziorności kinowych przebojów Clinta Eastwooda – otóż ten sam Fielding, niestrudzony eksperymentator i innowator, bodaj najbardziej satysfakcjonujące swoje dzieło napisał na potrzeby filmu kostiumowego, w którym to połączono elementy horroru z bukoliczną wręcz wizją XIX-wiecznej angielskiej prowincji.


Głównym tematem obrazu Michaela Winnera (reżysera, który Fieldinga inspirował do pisania najlepszych prac) jest utrata niewinności przez dwoje sierot, wychowujących się w arystokratycznej wiejskiej posiadłości, na terenie której dochodzi do niepokojących aktów brutalności i seksualnych nadużyć. Już zatem fabularny punkt wyjścia sugeruje, iż ścieżka dźwiękowa będzie obszarem ścierania się licznych sprzeczności: czystości i demoralizacji, sielanki i przemocy, a świadkiem ich zmagań będzie idylliczna, milcząca przyroda. Kontrasty te kompozytor mógłby rozegrać na różne sposoby, ograniczając na przykład ilustrację wyłącznie do elementów lirycznych bądź do horrorowego underscore, wskutek czego ścieżka stanowiłaby kontrapunkt dla określonego aspektu filmowej fabuły; koncept Fieldinga hołduje bardziej całościowemu ujęciu narracji – tak jak na ekranie, tak i w muzyce liryka walczy o dominację z grozą i tworzy finalnie niejednoznaczną mieszankę, podszytą akcentem tragicznym. W efekcie The Nightcomers zaskakuje różnorodnością brzmień i szeroką paletą emocji.

Spójny eklektyzm – to słowa, które nasuwają się po kontakcie z kompozycją Fieldinga. Amerykanin z prawdziwym mistrzostwem łączy elementy rodzajowe i folklorystyczne ze swoją modernistyczną, intelektualną manierą; na dodatek na potrzeby każdej z tych płaszczyzn produkuje materiał muzyczny z najwyższej półki. Film otwiera brawurowa, klasycyzująca sekwencja z pięknymi, popisowowymi pasażami fortepianu; przy pomocy tejże sekwencji Fielding w prosty acz efektywny sposób definiuje miejsce i czas akcji, jak również otwiera muzyczną klamrę, którą następnie zepnie opowieść w ironicznym, finałowym utworze.

Widowiskowemu Main Title show kradnie temat Quinta, będący adaptacją tradycyjnej irlandzkiej pieśni Maids of Naurne Shore, urokliwej melodii, którą Fielding aranżował już 10 lat wcześniej przy okazji swojego folkowego albumu A Bit of Ireland. Niewątpliwie sporą część swojej znakomitości The Nightcomers zawdzięcza fascynacji Amerykanina irlandzkim folkiem; temat Quinta, gwizdany zresztą w filmie przez samego Marlona Brando, to prawdziwy popis aranżerskiej maestrii – w kulminacyjnym dla wątku miłosnego utworze The Flower Bath, melodia Maids of Naurne Shore wręcz rozkwita, eksplodując czystym melodramatycznym pięknem i czyniąc z utworu najpiękniejszy moment rzewnej, melancholijnej liryki w całej karierze Fieldinga.

Takich lirycznych, pastoralnych miniaturek jest na albumie całkiem sporo (The Children’s Hour, Summer Rowing, Flora and Miss Jessel, Moving Day), choć za wyjątkiem tematu Quinta ich nastrój konstruowany jest bardziej przy pomocy rozwiązań harmonicznych, aniżeli szeroko wypracowanych melodii – co zresztą stanowi cechę charakterystyczną całej twórczości amerykańskiego kompozytora. Sam synkretyzm stylistyczny ścieżki, w której obok tkliwej melancholii usłyszeć można wpływy Bartóka czy Strawińskiego, automatycznie sugeruje nazwisko autora – nikt chyba bowiem poza Fieldingiem nie pokusiłby się na przykład o zastosowanie techniki dwunastotonowej w kinie kostiumowym. Utwory takie jak Pas de deux czy All That Pain, których posępny, smyczkowy motyw odzwierciedla niezdrowe seksualne obsesje Quinta, bliskie są awangardowej poetyce Nędznych psów; wybuchowe crescenda, wieńczące szokujące sceny z The Smoking Frog i The Big Swim, to już czysty Fielding, w swojej najbardziej ekspansywnej wersji; z kolei An Arrow for Mrs. Grose udowadnia, z jaką wyobraźnią i przewrotnością Amerykanin potrafił wykorzystywać ekspresję solowego instrumentu : skrzypce, linia melodyczna, maniera wykonawcza – wszystkie razem pobrzmiewają niczym wynaturzona, pokrętna karykatura, odzwierciedlenie spaczonego umysłu, w który wkrada się żądza czynienia zła. Psychologiczna przenikliwość i muzyczna plastyczność to chyba najbardziej imponujące cechy twórczości Fieldinga, w The Nightcomers zrealizowane z prawdziwym wdziękiem.

Ścieżka Amerykanina doskonale wypada w filmie, umiejętnie balansując między funkcjami ilustratorskimi i komentatorskimi. W swoich impresjonistycznych niemalże, lirycznych pasażach brzmi niczym czarujący muzyczny poemat o wyrafinowanej fakturze, soundtrackowa perła kina kostiumowego. Fielding zarazem jednak konsekwentnie ucieka od tej gatunkowej szufladki, co rusz zmieniając szaty, raz to imitatora, epigona wielkich klasyków, innym razem innowatora, który poprzez modernistyczną stylistykę stara się eksponować uniwersalizm zła plugawiącego posiadłość Blye House. Niejednoznacznie ponure ostatnie takty ścieżki pozostawiają słuchacza sam na sam z dramatycznym pytaniem o konsekwencje tragicznej opowieści.

Recenzowany tu album Intrady z 2008 roku stanowi tak naprawdę pierwsze w pełni satysfakcjonujące wydanie muzyki Fieldinga, prezentując kompletny 40-minutowy score w dobrej jakości dźwięku, pozwalającej docenić walory artystyczne nagrania dokonanego przez Richarda Lewzey’a w Londynie. Pewne zastrzeżenia można mieć do zawartości bookletu autorstwa Redmana i Fake’a, którzy kilka istotnych faktów pominęli (brak choćby wzmianki o genezie tematu Quinta), a kilka innych ledwie zasygnalizowali. Na szczęście z ich notatek wyziera szczera fascynacja i zachwyt pracą Fieldinga, co zachęca do powtórnych seansów i odkrywania The Nightcomers na nowo. Pod względem estetycznym, intelektualnym, jak również z uwagi na ambitne rozwiązania dramaturgiczne jest to bez wątpienia jedna z najwspanialszych kompozycji filmowych lat 70-tych.

Najnowsze recenzje

Komentarze