Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Peacemaker, the

(1997)
2,0
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Recenzja przeznaczona wyłącznie dla mężczyzn. 😉

…za mało uczucia. Trzeba było stworzyć jakiś dramatyczny temat, tak żeby idealnie oddać ludzkie cierpienie. Nie zaszkodziłoby również, aby zawierał w sobie jakieś etniczne elementy. Ale sam taki temat, choćby był przepiękny, filmu ‘nie pociągnie’. Potrzeba muzyki akcji. Najlepiej, żeby było jej jak najwięcej i żeby była jak najgłośniejsza. Zasada jest prosta, jeśli kompozytor uważa, że już dość, to znaczy, że jeszcze trochę brakuje. Jednak taki action score musi mieć swój charakter. W tym przypadku muzyka musiała zostać napisana w militarystycznym odcieniu. Dostojny męski chór nie zaszkodził w Karmazynowym Przypływie, nie powinien zaszkodzić również i tutaj. Jednak, żeby to wszystko okiełznać, trzeba sięgnąć…

Dwa akapity wcześniej…

Kobieta na stołku reżysera w typowym kinie akcji… do czego to już doszło. Nie za bardzo wiem, cóż takim zabiegiem chcieli osiągnąć producenci, ale na pewno im się to nie udało. Może na ich decyzję wpłynął fakt, iż był to pierwszy film wytwórni Dreamworks. Ot taki ukłon w stronę płci słabsz… znaczy się piękniejszej. Faktem jest, iż The Peacemaker to co najwyżej średni film, maksymalnie na jeden seans. Niczym szczególnym nie wyróżnia się na tle innych hollywoodzkich produkcji, jakimi jesteśmy zalewani rokrocznie… No może troszkę przesadziłem pisząc, że nic w tym obrazie nie zasługuje na uwagę. Oprócz ponętnej Nicole Kidman warto zainteresować się muzyką Hansa Zimmera.

W telegraficznym skrócie; film opowiada o losach pułkownika Thomasa Devoe, (George Clooney), który znalazł się ‘pod’ panią doktor Julią Kelly (Nicole Kidman). Cóż za niewygodna pozycja… Razem muszą zapobiec przedostaniu się ładunku nuklearnego na teren Stanów Zjednoczonych. Film wypełniony jest pościgami – ucieczkami, akcjami sił specjalnych itp. Do skomponowania muzyki zatrudniony został Hans Zimmer, któremu wówczas przyklejono niesłusznie etykietkę kompozytora wyłącznie od action score. Osobiście bardzo lubię i szanuję muzykę niemieckiego artysty, także zająłem się tym soundtrackiem z niekłamaną przyjemnością.

Jak wiadomo, Amerykanie uwielbiają gloryfikować swój naród i to też właśnie oni w swoich filmach potrafią się najlepiej spełnić. Ileż to razy ratowali świat przed zagładą… nie wspominając już o mniejszych sukcesach pokroju zapobieganiu wojnom, klęskom żywiołowym itp. Patos przelewa się przez prawie każdą amerykańską wysoko budżetową produkcję. Ciężki jest los kompozytora, który pracuje przy takim filmie. Za dużo patosu, źle. Za mało patosu, jeszcze gorzej. Kluczem do sukcesu jest znalezienie złotego środka, a tylko niewielu to potrafi. Zasada na stworzenie tej konkretnej partytury była nader prosta i przejrzysta. The Peacemaker aż prosił się o patetyczną muzykę akcji. Ale za kamerą stanęła kobieta, więc film przesyciły troszkę inne wartości, niż ma to zazwyczaj miejsce w podobnych przypadkach. Co za tym idzie, nigdy za mało uczucia. Trzeba było stworzyć jakiś dramatyczny temat… …Jednak, żeby to wszystko okiełznać, trzeba sięgnąć troszkę głębiej w dokonanie niemieckiego kompozytora.

Niecała godzina muzyki jaką słyszymy na oficjalnym wydaniu to niemalże nieustanna akcja. Zimmer nie stworzył tu jakiegoś jednego tematu wybijającego się na pierwszy plan, jak miało to miejsce w Twierdzy. W sumie obie partytury są do siebie dosyć podobne i momentami brzmią niemal identycznie. Niemniej jednak The Peacemaker jest bardziej dramatyczny i odbiega nieco od stylu Media Ventures (brak gitary elektrycznej). W zamian mamy ponad stuosobową orkiestrę. Co ciekawe, tym razem elektronika nie odgrywa tutaj aż tak dużej roli, jak można by tego oczekiwać. Jej zadaniem jest wspieranie bogatego instrumentarium, jakiego możemy tutaj uświadczyć. Mamy np. dęte drewniane w muzyce akcji, co u Zimmera jest rzadkością. Jeśli chodzi o samą warstwę tematyczną, to nie jest źle. Są dwa dosyć wyraźne tematy, jednak nie zaryzykowałbym nazwania ich przewodnimi. Pierwszy z nich, który przewija się przez cały album, konstrukcją przypomina wcześniejsze dokonania Media Ventures, co jednak zbytnio nie powinno przeszkadzać antagonistom tego stylu, gdyż wykonanie jest naprawdę świetne. Drugim jest słyszana w Devoe’s Revenge i Chase prosta melodia na smyczki i rogi charakteryzująca się tym… że zapada w pamięć. Idealnie oddaje charakter filmu, aczkolwiek niczym nie zachwyca. Zimmer ma niesamowity talent do pisania tak chwytliwych tematów, które nie grzeszą wielkimi walorami artystycznymi, a mimo to potrafią tak perfekcyjnie trafić w nasze gusta. Nie warto się więcej rozpisywać na temat samej muzyki akcji, warto za to jej posłuchać.

Godnym uwagi jest również temat, który w filmie towarzyszy wydarzeniom w Serbii i wszystkiemu co tego dotyczy. Smutna gitara stylizowana na bałałajkę bardzo dobrze wprowadza nas w nostalgiczny nastrój. Do tego dochodzi również żeński wokal przypominający zawodzenie. Całość brzmi po prostu świetnie i trochę szkoda, że tak rzadko pojawia się to na tym albumie. Skoro jesteśmy już przy wokalach, należy również wspomnieć o chórze bardzo przypominającym ten słyszany w Crimson Tide. Idealny tego przykład słyszymy w Trains. Po ‘łapach’ powinien dostać zaś Jeff Rona, odpowiedzialny tu za układ płyty. Pięć długich kawałków, to nie jest najlepsze rozwiązanie przy konstrukcji albumu. Teoretycznie ma to zwiększyć słuchalność muzyki, ale praktycznie kończy się chyba tylko na oszczędzeniu tuszu przy drukowaniu książeczki, jaką otrzymujemy wraz z soundtrackiem. Niektóre bardzo ciekawe fragmenty słyszymy np. dopiero w ósmej minucie i żeby do nich powrócić, musimy albo słuchać wszystkiego od nowa, albo bawić się w przewijanie. Nie jest to zbyt wygodne rozwiązanie, stąd też należy skrytykować takie właśnie wydanie tej płyty.

The Peacemaker to przykład na bardziej klasyczne rozwiązania w muzyce akcji. Na szczęście tym tropem podążył niemiecki kompozytor tworząc swoje późniejsze dzieła. Podobny styl usłyszeć mogliśmy w Gladiatorze czy Ostatnim Samuraju. Najbliższym krewnym opisywanej tu muzyki jest jednak szeroko znana w naszym kraju Twierdza, od której osobiście wyżej cenię właśnie The Peacemakera. Podsumowując całość w kilku słowach: muzyka akcji dla prawdziwych mężczyzn i nieprawdziwych kobiet 😉

PS. Chciałbym w tym miejscu podziękować ludziom odpowiedzialnym za tłumaczenia filmów. Podziękowania te należą się nie za dobre tłumaczenie, ale kuriozalnie za jego brak. Chwała tym, którzy nie pokusili się o przekład angielskiego słowa Peacemaker na nasz rodzimy język.

Najnowsze recenzje

Komentarze