Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Game of Thrones (Gra o tron, sezon 1)

(2011)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 09-04-2013 r.

Wielkie poruszenie nastało wśród fanów twórczości amerykańskiego mistrza pióra, George’a Martina, kiedy pojawiły się pierwsze informacje odnośnie adaptacji jego słynnej sagi – Pieśni Lodu i Ognia. Oczekiwania sięgnęły zenitu, gdy okazało się, iż za adaptację pierwszego tomu, Gra o tron, weźmie się amerykańskie mocarstwo HBO, nie od dziś wyznaczająca nowe standardy telewizyjne. Szykował się więc kolejny serial, jakiego glob nie widział, a którego koszty produkcji mogą wywoływać jeno zawiść wśród rodzimych artystów. Z czasem światło dzienne ujrzała trupa aktorów, oraz reszta świty – za muzykę odpowiadać miał angielski bard, Stephen Warbeck. Wiadomość ta została spokojnie przyjęta przez fanów serii, jak i muzyki filmowej. Choć jego Złoty Rycerz za Zakochanego Szekspira do dzisiaj u wielu budzi kontrowersje, to Warbecka postrzega się generalnie za solidnego twórcę.

Stoicki spokój został jednak zburzony na kilka miesięcy przed premierą pierwszego odcinka, kiedy to Ramin Djawadi niespodziewanie zastąpił Anglika. Trudno powiedzieć, co tak naprawdę zaważyło na decyzji producentów. Jedni mówią o szeroko zakrojonym spisku wśród dworzan, inni o wpływach wielkiego księcia Zimmera, a jeszcze inni zwyczajnie bredzą od rzeczy. Jedno jest pewne – takim posunięciem twórcy wywołali sporą burzę w królestwie miłośników muzyki filmowej i przypuszczalnie także niewielki spadek w soundtrackowym popycie, gdyż większość osób od razu spisało ścieżkę dźwiękową na straty. I zawżdy powiadam Wam, iż Djawadi spełnił niestety oczekiwane w nim nadzieję.

Gra o tron to już – po Iron Manie i Starciu Tytanów – trzeci tak wielki projekt, w który zaangażowany jest ten niemiecki kompozytor o irańskich korzeniach. I podobnie, jak w dwóch poprzednich przypadkach i tym razem nie wykorzystuje on potencjału na napisanie ciekawej muzyki. Jego ilustracja nawet nie jest poprawna – jest po prostu zła. Aby jednak totalnie nie wieszać na nim psów, trzeba przyznać, że czasami trafiają się jaśniejsze momenty. Zaliczyć do nich należy bez wątpienia główny motyw przewodni, który rozbrzmiewa w czołówce serialu (Main Titles). Co prawda temat ten jest prosty, jak batuta i można mu zarzucić pewną toporność, jak i wyśmiać pseudo-średniowieczne brzmienie, dyć jest wyrazisty i łatwo wpada w ucho. Tym samym spełnia swe podstawowe zadanie. Szkoda tylko, że w trakcie samego serialu, jak i na płycie tak rzadko można go usłyszeć. Z pewnością częstsze jego użycie i ciekawsze aranżacje poprawiłyby jakościowo cały soundtrack. A tak otrzymujemy jedynie fragmentaryczną i niezbyt udaną aranżację w Jon’s Honor, wręcz niezmienioną wersję w utworze tytułowym, oraz ciekawą wariację z orientalnym wokalem w wieńczącym płytę Finale. Azaliż dość słabo, jak na motyw przewodni.

Za przebłyski uznać li można bez wątpienia delikatny i przyjemny dla ucha Thing I Do For Love, jakoż i smutny motyw z Goodbye Brother i Kill Them All, oraz lekko suspensowy Pointy End. To jednak zdecydowanie za mało, jak na ponad godzinną płytę, z niemal trzydziestoma utworami. Pozostałe 22 ścieżki, to już niestety nieciekawy underscore, przerywany czasem dynamiczniejszymi nutami, które są niczym innym, jak zwykłym waleniem po garach, połączonym z oskubywaniem kurczaków na żywca.

Jakkolwiek mnóstwo jest partytur ciężkich w odsłuchu, lecz świetnie sprawujących się w połączeniu z obrazem, tak Gra o tron zdecydowanie się do nich nie zalicza, gdyż na ekranie prezentuje się jeszcze gorzej, niż na płycie. Zresztą, oglądając serial można sobie nie raz zadać pytanie, czy posiada on w ogóle jakąś oprawę muzyczną? W większości scen nie ma bowiem w ogóle podłożonej muzyki, albo też mamy do czynienia z nudnym i niewyraźnym underscorem. Boli to tym bardziej, że to zaprawdę dobry serial, zasługujący na coś znacznie lepszego. Oczywiście nie jest to typowe fantasy, a bardziej thriller polityczny osadzony w świecie, który nie cechuje się tym, iż na każdym kroku spotykamy elfy i krasnale – nie należy więc oczekiwać od razu muzyki na miarę Władcy Pierścieni. To jednak w żadnym stopniu nie usprawiedliwia Djawadiego, który zdaje się operować głównie… ciszą. Acz może to i lepiej, gdyż w nielicznych miejscach, kiedy muzyka wychodzi na pierwszy plan, tylko pogarsza sprawę. Najlepiej słychać to w scenie przybycia króla Roberta, która w połączeniu z King’s Arrival wypada zwyczajnie tandetnie. Równie wielki zawód może wywołać turniej rycerski, pod który podłożono jedynie wspomniane „walenie”, właściwie nie do odróżnienia od trzaskających w zbroje mieczy. Nie wspominając już o sztampowo brzmiącym bębnie i perkusji, jako jedynym motywie dla barbarzyńskich Dothraków.

Brak pomysłów, brak polotu, brak wyczucia, brak warsztatu – tak można opisać całą ścieżkę. I nic, tylko pomarzyć, jak zabrałby się zań sir Trevor Jones, znany przecież ze świetnych opraw Excalibura i Merlina. Roić dobra rzecz. Tymczasem giermek Djawadi zasługuje jeno na solidne baty po rzyci. Pytanie tylko, czy na dworze króla małego ekranu w porę poślą po kata, czy też kompozytor zakatuje nas i w drugim sezonie? Straszność wszelaka ogarnęła wraz me skromne progi na tą myśl. A z okolicznej wsi, to i psy pouciekały…

Powyższy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji zamieszczonej na portalu www.muzykafilmowa.pl

Recenzjowanie dodatkowe: Jacek Lubiński (Mefisto)

Inne recenzje z serii:

  • Sezon 2
  • Sezon 3
  • Sezon 4
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze