Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Oz Great and Powerful (Oz Wielki i Potężny)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-03-2013 r.



Na rynku filmowym bez zmian. Panuje święte przekonanie, że to co kultowe może sprzedać się po raz n-ty. I wiele w tym racji, bowiem nawet tak oklepane historie, jak przygody mieszkańców mitycznej krainy Oz ściągają do kin tłumy. Kartą przetargową wydawać się może strona wizualna takowych produkcji i jak najdziwniejszy sposób przedstawienia znanych nam już historii. Nie inaczej sprawy się mają z najnowszym filmem oscylującym wokół tego tematu, filmem Oz Wielki i Potężny. Historia objazdowego magika – kuglarza, który trafia do krainy Oz i rzucony zostaje w sedno konfliktu między spokojnie egzystującymi mieszkańcami a złą czarownicą, z jednej strony fascynuje swoją prostotą przekazu, z drugiej wydaje się naiwną bajeczką dla małych dzieci. Faktem jest, że wybierając się na to widowisko spodziewałem się przede wszystkim soczystej rozrywki i takową w gruncie rzeczy otrzymałem. Na ten stan rzeczy złożyło się wiele elementów produkcji – od niezobowiązującego scenariusza, poprzez pieszczącą oczy grafikę komputerową, a na nienagannej muzyce skończywszy.

Gdy pojawiła się informacja, że za kamerą stanie nie kto inny, jak Sam Raimi (Armia Ciemności, Spider-Man), nie było wątpliwości, że w roli kompozytora ścieżki dźwiękowej widział on będzie jednego z dwóch swoich przyjaciół: Christophera Younga lub Danny’ego Elfmana. Ten pierwszy nijak kojarzył się z kinem familijnym, więc wybór był stosunkowo prosty. Na korzyść Elfmana przemawiał dodatkowo fakt, że już dwa lata wcześniej miał on okazję zwiedzić bajeczną krainę Oz, pracując wówczas dla Tima Burtona nad groteskową adaptacją Alicji w Krainie Czarów. Powstałej w wyniku tego angażu ilustracji daleko było do miana geniuszu, ale z pewnością poszczyć się ona mogła niebanalnym tematem, który na stałe przeszedł do kanonu największych osiągnięć tego kompozytora. Nie dziwne zatem, że z najnowszym filmem Raimiego wiązano tak duże nadzieje muzyczne. Tym bardziej, że Elfman od pewnego czasu wydawał się tkwić w zawieszeniu – niemocy twórczej. Czy Oz Wielki i Potężny przełamał ten impas?

Z pewnością ścieżce Elfmana nie można odmówić magii i typowej dla gatunku fantasy spontaniczności. Partytura genialnie splata się z tajemniczym i polichromatycznym światem Oz, czasami aż nazbyt w tej swojej koncepcji ilustracyjnej. Praca Amerykanina, choć doskonale sprawdza się w niezbyt skomplikowanym obrazie Raimiego, to z drugiej strony nie wnosi doń nic nowego. Doświadczenie filmowe w zupełności wyczerpuje potencjał ścieżki, dając tym samym do zrozumienia, że owa niemoc twórcza dalej zalega cieniem na warsztacie kompozytora. Czemu?



Świadczy o tym wyjątkowo anonimowa paleta tematyczna, której całokształt zamknąć można właściwie w jednej melodii – w temacie głównego bohatera zbudowanym na rytmicznej płaszczyźnie walca. Otwierający płytę Main Titles serwuje nam zestaw aranży wyciskających z tego motywu dosłownie wszystko. I tak miotani jesteśmy między oszczędną w środkach muzycznego wyrazu, smutną melodią z pozytywki, a pełnym instrumentalnego bogactwa i przepychu symfonicznym patosem. Jak na ilustrację kina familijnego przystało, także i tutaj nastrój i forma wykonania zależne są od tego, co dzieje się na ekranie. Nie braknie więc lirycznych i rozciągłych fraz towarzyszących dialogom, odrobinę sielanki, wspaniałych pasaży, ale i klasycznego, underscore’owego wypełniania tła. Od strony technicznej partytura Elfmana prezentuje się zatem bardzo okazale. Martwi mnie natomiast fakt, że wszelki element magii podkreślany jest za pomocą kompletnie pozbawionych owej magii partii chóralnych – bogatych w formę, ale zupełnie pustych i wypranych z treści. Po wspaniałej pod tym względem Alicji, Oz Wielki i Potężny stanowi nie małe rozczarowanie.



Trochę więcej do zaoferowania ma tak zwany element grozy. Lata współpracy z Timem Burtonem zaowocowały powstaniem ciekawego stylu, idealnie sprawdzającego się w takim pełnym groteski kinie. Jeżeli miałbym jakieś zastrzeżenia, to po raz kolejny do palety tematycznej. Szkoda, że zabrakło tu jakiegoś mocnego akcentu tematycznego nawiązującego do postaci złych czarownic. Mógłby zarzucić pomost pomiędzy ciepłą liryką, a niekiedy szorstką, pozbawioną wyrazu akcją.



Na uwagę zasługuje natomiast krótki co prawda, ale bardzo pocieszny akcent musicalowy. Jest to utwór The Munchkin Welcome Song przypominający podobne wesołe wynurzenia ze ścieżki dźwiękowej do Charliego i fabryki czekolady.



Reasumując, Danny Elfman po raz kolejny bawi się w muzycznego kuglarza. Mami słuchacza bogactwem brzmienia i formy, zasłaniając tym samym brak pomysłów i znudzenie konwencją. Takie podejście nie powinno dziwić, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę zawrotne tempo, w jakim pracuje ostatnio ten kompozytor. Przyjmowanie po kilka zleceń na raz z pewnością nie służy skupieniu i systematycznemu rozwijaniu swojego warsztatu. Oby kolejne projekty zmotywowały artystę do bardziej wytężonej pracy.

Najnowsze recenzje

Komentarze