Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Atli Orvarsson

Hansel & Gretel: Witch Hunters (Hansel & Gretel: Łowcy czarownic)

(2013)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-03-2013 r.



Mieszkanie na prowincji ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony niczym niezmącona cisza i spokój, z drugiej arcybiedny repertuar w miejscowych kinach. Mając do wyboru siermiężną rozrywkę i kolejny martyrologiczny obrazek z historii Polski, bez chwili wahania wybieram tą pierwszą. Czemu? Wyświetlane od kilku tygodni zwiastuny Hansel i Gretel: Łowcy czarownic nie obiecywały niczego górnolotnego – ot takie przaśne filmidełko, o którym zapomnimy w chwili opuszczenia sali kinowej. Rzeczywistość przerosła jednak moje oczekiwania. O obrazie Thommy’ego Wirkoli chce się zapomnieć już po pierwszych kadrach, gdzie poznajemy głównych bohaterów opowiadania. Niestety im dalej w las, tym więcej niedorzeczności, a zapowiadana rozrywka coraz bardziej przypomina kino klasy G (jak guano) rodem ze stajni Uwe Bolla. W ten cały obraz nędzy i rozpaczy idealnie wtapia się wizerunek ścieżki dźwiękowej tworzonej pod szyldem Remote Control Productions.

Celowo nie przypinam tej partytury do zamieszczonego na okładce nazwiska, bowiem styl w jakim stworzono tę partyturę, z pewnością nie należy do komponującego ją Atli Orvarssona. To wypadkowa wielu lat eksperymentów podejmowanych w studiu Hansa Zimmera, który zresztą wspaniałomyślnie postanowił wyprodukować ten produkt. Efekt końcowy z pewnością nie zapisze się chlubnie w dorobku obu panów. W czym tkwi problem? Bynajmniej nie w stylistyce i specyficznym brzmieniu „towaru” wychodzącego z fabryk RCP.

Wychodzę z założenia, że o gustach nie powinno się dyskutować. Jedni uwielbiają te nowoczesne spojrzenie na proces ilustracji promowane namiętnie przez Hansa Zimmera i jego adeptów. Dla innych jest to czysta makdonaldyzacja i sprowadzanie skomplikowanego procesu twórczego do taśmowo wytwarzanego produktu. Obie frakcje mają swoją rację, niemniej jednak ostatecznym sprawdzianem jakości każdej nowo powstałej partytury jest jej funkcjonowanie w środowisku filmowym. Gdy pod tym właśnie kątem spojrzymy na ścieżkę dźwiękową do Hansela i Gretel, to okazuje się, że Orvarsson i jego współpracownicy nie do końca spisali się tak jak należy. Owszem, muzyka Islandczyka przebojem wdziera się do sfery wizualnej. Na ogół jest głośno i patetycznie, a gdy trzeba zbudować atmosferę grozy, to takową otrzymujemy dzięki wytężonej pracy smyczków i przebogatej bazy sampli.



Irytuje natomiast sposób w jaki sięga się po te środki. Kompozytor przerysowuje sceny akcji nadmiarem muzycznej streści, siląc się na potężne frazy, które same w sobie brzmią groteskowo. Dołączenie do instrumentarium gitarowego fuzzu zupełnie psuje wizerunek action score i upadla tym samym całą partyturę. Innymi słowy jest to produkt warty swojego filmowego odpowiednika. I można mieć tylko nadzieję, że przeciętny widz prawdopodobnie przejdzie obojętnie obok kompozycji Orvarssona. Oczywistych wad nie ukryje natomiast album soundtrackowy wydany nakładem wytwórni La-La Land Records.

Pięćdziesięciominutowa próba nerwów – tak mógłbym scharakteryzować ów krążek. Zaczyna się niepozornie. Nie wiedzieć czemu, ale temat rozdziewiczający naszą przygodę bardzo mocno przypomina fragmenty ścieżki dźwiękowej do Księdza w wykonaniu Christophera Younga. Pomijając jednak wszelkiego rodzaju koneksje i nawiązania, warto skupić się na aparacie wykonawczym. Do momentu, kiedy milczą gitary i wszelkiej maści wokale wszystko wydaje się znośne. Gdy dochodzą rzeczone elementy, a w tle pojawiają się organy i sprocesowany jęk czarownic, moja cierpliwość poddana zostaje ciężkiej próbie. Kolejne minuty nie przynoszą pod tym względem większych zmian. Temat akcji, jaki pojawia się już w drugim utworze zostaje skutecznie zabity przez agresywną, nachalną wręcz, elektronikę. Zamiłowanie Orvarssona do tych syntetycznych wypełniaczy zakrawa tu o pewnego rodzaju fetysz. Niestety cierpi na tym ogólne brzmienie ścieżki. Nadmiar treści, sprawia, że cały miks jawi się niczym demówka wyjęta ze stacji roboczej kompozytora.

Ścieżka dźwiękowa do Hansela i Gretel nie wykazuje absolutnie żadnej ambicji by zainteresować słuchacza na dłuższą metę. Owszem, znajdziemy tu kilka znośnych dla ucha fragmentów (jak chociażby temat z końcówki You Do The Bleeding), ale potencjał ten bardzo szybko trwoniony jest przez kolejne ściany bezsensownej łupanki gitarowo-orkiestrowiej. Co więcej, cała kompozycja wydaje się być produktem niechcianym – stworzonym szybko i byle jak na tle innych ważniejszych projektów podejmowanych przez RCP. A takim partactwom mówimy stanowcze NIE.

Najnowsze recenzje

Komentarze