Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Rouille et d’os, de

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 17-01-2013 r.

Osiemnaście lat – tyle przy okazji De rouille et d’os minęło już czasu, odkąd Alexandre Desplat i Jacques Audiard nawiązali artystyczną współpracę. Inaugurujący ich wspólną karierę Regarde les hommes tomber, podobnie jak i późniejszy Un heros tres discret, były kompozycjami żywiołowymi, radosnymi i pełnymi wigoru. Debiut Desplata w kinie Audiarda charakteryzował się prominentnym użyciem akordeonu – instrumentu z rzadka pojawiającego się w karierze francuskiego artysty (w ostatnich sezonach bodaj jedynie przy okazji Julie & Julia), jak i w muzyce filmowej w ogóle. Po osiemnastu latach akordeon wraca jednak do świata Audiarda, a jego nowa, drugoplanowa rola dobrze obrazuje, jak bardzo zmieniły się poglądy obu panów na funkcję muzyki filmowej w europejskim kinie dramatycznym.


W odróżnieniu od wymienionych wyżej ścieżek z lat 90-tych, De rouille et d’os jest pracą mocno hermetyczną i tym samym typową dla ostatnich dokonań duetu Desplat-Audiard, choć jednocześnie hermetyczność ta ma inny wymiar, aniżeli w depresyjnym W rytmie serca czy skrajnie ascetycznym Proroku. Francuski kompozytor kładzie tym razem akcent na ciepłą harmonikę i zręby melodii, które w połączeniu z niestandardowo dobranym instrumentarium (waltornia, gitara klasyczna i elektryczna, akordeon, fortepian i odrobina atmosferycznej elektroniki) stawiają De rouille et d’os w rzędzie soundtracków indie, charakterystycznych dla festiwalowego kina niezależnego – tę kategoryzację zdaje się potwierdzać wymowa emocjonalna ścieżki, która podkreśla osobliwą serdeczność relacji dwojga filmowych outsiderów. Jeśli wsłucha się w albumowy temat Le train niemal czuć melancholię samotnika pośród multikulturowego społeczeństwa znad Sekwany; solowa gitara zawieszona nad refleksyjnym smyczkowym tłem zdaje się ideologicznie tkwić gdzieś na amerykańskim pustkowiu (mgliste i zamyślone kompozycje Gustavo Santaolalli są w tym przypadku trafnym punktem odniesienia), ale jednocześnie pobrzmiewa jakąś bliżej nieokreśloną, francuską introwersją, nadsekwańskim splinem.


Pomimo obecnych na ścieżce rozwiązań tematycznych (nobliwy, empatyczny temat na róg w tytułowym utworze czy minimalistyczna fraza fortepianu, układająca się w delikatny i kruchy temat Le lac), wrażenie melodyjności płynie głównie z rozwiązań harmonicznych; wspomniany Le train wpada w ucho nie gitarową drobnicą, a czterema soczystymi, choć prostymi akordami, które niesprecyzowanemu tematowi nadają na krótką chwilę kształtu i nowego ukierunkowania. Ogólnie warstwa emocjonalno-obyczajowa ilustracji tworzy aurę wątłej subtelności, jak gdyby życie osobiste bohaterów – przede wszystkim mowa tu o postaci Stéphanie – było z trudem posklejane i w każdej chwili mogło rozpaść się pod wpływem sił zewnętrznych na milion kawałeczków. Tę kruchość Desplat osiąga incydentalnymi dialogami solowych instrumentów: aerofonów i fortepianu, który w niepozornym, acz malowniczym utworze Le plage zdaje się studzić niepokój i koić nerwy losowymi, improwizowanymi niemalże akordami. Dla kontrastu, solowy róg w spartańskim brzmieniowo L’hôpital kreśli pejzaż psychicznego cierpienia i wycieńczenia, zaś poruszająco samotny L’orque rozdrapuje rany płynące ze wspomnień o utraconej pasji i życiu zawodowym. Flegmatyczny, powściągliwy styl i wykonanie powyższych utworów mogą niesłusznie sugerować emocjonalną apatię; w rzeczywistości jednak te proste konstrukcje muzyczne całkiem sugestywnie uzewnętrzniają skrywany ból ekranowej rekonwalescentki.


Kompozycja Desplata jest ścieżką trudną w tym sensie, że wymaga od słuchacza dużej dozy uwagi i refleksyjnego nastroju, którego niestety próżno doświadczyć po zaznajomieniu się z ilustracją w kontekście filmowym. Losy muzyki instrumentalnej w kinie Audiarda zawsze były trudne – De rouille et d’os jest być może najbardziej siermiężnym w tym względzie obrazem Francuza. Z siedemnastu utworów Desplata obecnych na albumie (osiemnasty, Undercurrent, można dodatkowo nabyć w formie cyfrowego downloadu) tylko osiem pojawia się w filmie, z czego część jedynie fragmentarycznie. W pełnej krasie wybrzmiewają w zasadzie wyłącznie Le lac, L’hôpital oraz 1er combat, którym przypadły w udziale nieprzerwane nadmiarem dialogów, interesujące wizualnie sekwencje; ilustracja w kilku scenach pomontowana jest bądź chaotycznie (feralny pokaz ork w marinie), bądź też zdaje się wykorzystywać alternatywny, niezamieszczony na płycie podkład muzyczny (drugi pojedynek Alego); na domiar złego, kilka centralnych utworów albumowych w ogóle w filmie nie występuje (De rouille et d’os, Le train, Le combattant…).

Jak zwykle u Audiarda, przodującą rolę pełni songtrack – efektowny swoją drogą – który szczątkową ilustrację Desplata spycha na drugi plan. Wielka szkoda, bowiem wskutek tej marginalizacji film potencjalnie stracił część ze swojej muzycznej indywidualności; o ile zebrane piosenki z pogranicza rocka i muzyki tanecznej dodają opowieści kolorytu, o tyle pozostaje niemało przestrzeni kiepsko zagospodarowanej przez poszatkowany score. W rezultacie muzyka instrumentalna bardzo niewiele wnosi do filmu i poza kilkoma dosłownie momentami wydaje się nie mieć w nim żadnej konkretnej roli… Trudno wybaczyć czy usprawiedliwić taki stan rzeczy w kinie obyczajowym, gdzie score winien być czytelnym nośnikiem niewypowiedzianych emocji.

W pierwszym odruchu chciałem Desplata i Audiarda solidnie skarcić, De rouille et d’os pomimo swojej ilustracyjnej porażki jest jednak pozycją całkiem ciekawą, dającą próbkę muzycznej alternatywy, ładnie korespondującej ideologicznie z założeniami filmowej opowieści. Gdzieś pośród skromnego zapisu nutowego udało się francuskiemu kompozytorowi uchwycić niepozorną wewnętrzną walkę, jaką toczą bohaterowie filmu – bohaterowie mało medialni i odrzuceni przez domagający się celebrytów główny nurt życia publicznego. Wprawdzie nie jest to ścieżka dla każdego i nie jest to ścieżka na każdą okazję (nawet fani współczesnej twórczości Desplata nie usłyszą tu swoich ulubionych znaków firmowych), niemniej miłośnicy „szkoły europejskiej” w muzyce filmowej odnajdą w niej nie tylko garść oryginalnych aranżów, ale również introspekcyjny nastrój, przy którym odetchnąć można w przerwie między kolejnymi dawkami amerykańskiej symfoniki. A czy odrobinę wysiłku w kontakt z muzyką warto włożyć – to już niech każdy rozstrzygnie indywidualnie.

Najnowsze recenzje

Komentarze