Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dario Marianelli

Anna Karenina

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 07-12-2012 r.

Tradycyjna ludowa melodia podjęta przez trąbki anonsuje blichtr petersbursko-moskiewskich elit oraz inicjuje wycieczkę Dario Marianellego do XIX-wiecznej Rosji w kolejnej kinowej adaptacji Anny Kareniny Lwa Tołstoja. Po ambitnych dramatach psychologicznych Atonement i Jane Eyre wydawało się, że włoski kompozytor w dalszym ciągu drążyć będzie meandry życia wewnętrznego ekranowych bohaterów – tołstojowskie arcydzieło byłoby w tym względzie wymarzonym materiałem wyjściowym. Tymczasem jednak ze strony Joe Wrighta przyszło przełamanie konwencji, reżyser bowiem na ołtarzu formy postanowił poświęcić psychologiczne niuanse książki i postawić na choreograficzny splendor, prowadzący opowieść w rytmie walca. Skutkiem tej decyzji stała się nieoczekiwana promocja muzyki do roli pierwszoplanowej bohaterki filmu.

Marianelli dał się już poznać jako sprawny imitator (Pride and Prejudice) oraz adaptator (The Soloist) klasycystycznej muzyki poważnej; nie dziwi zatem, że ubranie rosyjskich szat przyszło mu bez większych trudności i z dużą swobodą zdołał zaczerpnąć szereg stylistycznych rozwiązań od rosyjskich romantyków i neoklasyków. W materii brzmienia przepełniona walcami, mazurkami, polkami i lokalnym folklorem Anna Karenina niczym nie zaskakuje i nie w wyborze stylistyki leży jej siła, choć dla miłośników kultury wschodniosłowiańskiej taka kompilacja muzycznych tradycji będzie zapewne nie lada gratką – w końcu płyty tego rodzaju świat soundtrackowy od dawna nie wydał.


Proces powstawania ścieżki odbiegał od standardów świata muzyki filmowej. Marianelli ściśle współpracował z belgijskim choreografem Sidi Larbi Cherkaoui, dla którego jeszcze przed startem zdjęć do filmu napisał kilka utworów, stanowiących później punkt wyjścia dla scen tanecznych. Warto przy tej okazji zauważyć, iż poszczególne taneczne formy nie są dla kompozytora jedynie suchymi ozdobnikami dodającymi rodzajowego kolorytu; wręcz przeciwnie, Marianelli przy ich pomocy – pod płaszczykiem konwencjonalnej stylizacji – konstruuje dramaturgiczne rozwiązania utworu. Dla zobrazowania tej techniki wystarczy sięgnąć po centralną sekwencję ścieżki, Dance With Me, w trakcie której narasta orkiestrowa intensywność formy walca (pochłaniająca tańczącą ze swoim przyszłym kochankiem Annę w wirze nieoczekiwanej, hipnotycznej namiętności), by w finale przerodzić się w burzliwą kanonadę mazura (gdy Anna zostaje wyrwana z zauroczenia i dostrzega zwiastun swojego tragicznego losu). Ta błyskotliwa żonglerka formalna dobitnie pokazuje, iż po raz kolejny w swojej karierze Marianelli łączy narracyjny zmysł artysty filmowego z atutami płynącymi z klasycznego wykształcenia uniwersyteckiego.

Kolejnym walorem Anny Kareniny jest jej warstwa tematyczna – taneczna formuła ścieżki wyzwoliła bowiem u Włocha talent do chwytliwej melodyki, nieobecnej raczej w poprzednich jego pracach dramatycznych. Część show w początkowych partiach albumu kradnie wspomniana melodia ludowa, czarująco aranżowana na rozmaite instrumenty orkiestry i pamiętnie wykonywana przez kazaską wokalistkę Aruhan Galievę; kręgosłupem ścieżki jest jednak piękny i elegancki temat Anny szeroko zaprezentowany we wspomnianym Dance With Me i towarzyszący głównej bohaterce do samego końca, jak gdyby przez cały film tańczyła walca nieodwołalnie zbliżającego ją ku przeznaczeniu. O znakomitości tematu świadczy jego wielofunkcyjność, rozciągająca się od arystokratycznego przepychu po intymny obraz rozpadającej się rodziny, który nabiera przejmującego kształtu w przeraźliwie samotnej, odbijającej się echem wśród pustych salonów partii fortepianu w utworze A Birthday Present. Jest to jeden z tych momentów, kiedy pomiędzy wierszami wszechobecnej formy dzieło Wrighta emanuje autentycznymi, tołstojowskimi emocjami – w dużej mierze dzięki wzruszającej ilustracji Marianellego, którą sam kompozytor określił jako „requiem dla Anny”.

Jak można zapewne z powyższych opisów wywnioskować, w kinie muzyka sprawuje się nienagannie, dyktuje tempo obrazowi, konstruuje zasadniczą część jego nastroju, a finalnie stara się dopowiadać to, na co reżyserowi pośród scen tanecznych zabrakło czasu ekranowego. Jest to prawdopodobnie najlepiej wyeksponowana w filmie kompozycja 2012 roku, choć nie da się ukryć, że ze względu na wizję reżysera Marianelli miał w tej kwestii zadanie wyjątkowo ułatwione i w zasadzie od początku skazany był na sukces – co koniec końców „bezwzględnie” wykorzystał. Tak czy owak, z seansu wychodzi się oszołomionym muzyczną i choreograficzną brawurą filmu i nie zaburza tego nawet pewien automatyzm, z jakim w końcowych partiach dzieła Włoch wykorzystuje dobrze sobie znane chwyty dramaturgiczne (Anna’s Last Train z wydatnym udziałem wykonawczym Jacka Liebecka).

Specyficzna formuła, daleka od typowego dla muzyki filmowej underscore’u stanowić może zarazem atut, jak i słabość recenzowanej kompozycji. Anna Karenina ze swoim tanecznym zacięciem nie jest oczywiście niczym rewolucyjnym, bo nie takie już dziwadła z pogranicza kina i baletu świat soundtrackowy już widział (The Red Shoes z 1948 roku); punktuje jednak kompozycyjną swobodą, brakiem zbędnego ilustracjonizmu, a w efekcie partnerstwem, a nie poddaństwem względem wizualnej warstwy opowieści. Nieoceniona rola w połączeniu z obrazem i przyjemnie skrojony album sprawiają, że ścieżka ta, choć nie sięga artystycznych i intelektualnych wyżyn Pokuty i Jane Eyre, może stanowić interesującą odskocznię od szablonu, wedle którego krojona jest większość współczesnej muzyki filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze