Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jon Brion

ParaNorman

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 06-10-2012 r.

Chyba nikogo nie trzeba już przekonywać o tym, że w dobie królowania animacji komputerowej, film animowany tworzony techniką poklatkową wcale nie jest przeżytkiem. I nawet jeśli dziś ilość klasycznych w formie produkcji jest zdecydowanie mniejsza od tych cyfrowych, to jakość ich wykonania właśnie w obecnych czasach jest wyższa niż kiedykolwiek wcześniej. Już ponad dekadę temu powstawały trwale już wpisane w kanony gatunku Uciekające kurczaki czy Gnijąca panna młoda a nie tak dawno mogliśmy zachwycać się Koraliną. W tym roku technika animacji poklatkowej tchnęła życie w plastelinowych Piratów!, gdzie z delikatną pomocą komputerów udało się wykreować oceaniczne wyspy czy XIX-wieczny Londyn. Jednak wkrótce poprzeczka jeśli chodzi o stronę wizualną, o scenografię, detale etc. została zawieszona jeszcze wyżej. Wszystko dzięki ParaNormanowi, animacji stworzonej przed duet reżyserów, z których jeden zbierał doświadczenia pracując choćby przy wspomnianej Koralinie, a drugi nakręcił m.in. Wpuszczonego w kanał. Co cieszy nas szczególnie – w przeciwieństwie do Piratów! – ten film oferuje nie tylko półtorej godziny dobrej zabawy, zachwyt nad stroną wizualną, ale i naprawdę udaną oryginalną ścieżkę dźwiękową.

Autorzy ParaNormana wielu na pewno zaskoczyli wyborem kompozytora. Postawili na amerykańskiego twórcę, którego pole zainteresowań jest znacznie szersze niż tylko muzyka filmowa. Niespełna 50-letni Jon Brion to nie tylko kompozytor, ale i multiinstrumentalista, piosenkarz czy producent muzyczny. Na koncie nie ma zbyt dużej liczby scorów, ale wielu kinomanów może go kojarzyć przez pryzmat współpracy z Paulem Thomasem Andersonem (Magnolia) czy z Zakochanego bez pamięci (to właśnie muzyka z tego drugiego obrazu skłoniła jednego z reżyserów animacji do wyboru kompozytora). Brion potrafiący obracać się zarówno w klimatach rock czy pop jak i w klasycznych, symfonicznych formach wydawał się wyborem ciekawym i odważnym, a jego brak doświadczenia przy pełnometrażowych filmach animowanych można było uznać za atut i liczyć na jakąś odskocznię od twórców, którzy często może i zjedli zęby na tym gatunku kina, ale też powoli zaczynają tracić świeżość i błysk (vide troszeczkę już chyba znudzony ilustracjami do animacji John Powell).

ParaNorman zaczyna się „filmem w filmie”. W pierwszych minutach oglądamy to co, główny bohater na ekranie swojego telewizora: kiczowaty horror klasy B o pożerających mózgi żywych trupach z lat 80., o czym bardziej niż strona wizualna przekonuje właśnie podkład dźwiękowy. Jon Brion fantastycznie nawiązuje do ilustracji horrorowych klasyków tamego okresu, a zastosowana w utworze Zombie Attack in the Eighties cudownie niemodna elektronika, jako żyw przypomina kompozycje zespołu Goblin do filmów Argento czy Romero, albo muzykę Johna Carpentera do własnych obrazów. Co ciekawe obecność tej elektroniki nie kończy się po odejściu Normana od telewizora. Brion używa jej jako muzycznej sygnaturki dla zombies, gdy ci faktycznie pojawiają się w miasteczku bohatera, chociaż z latami 80. nie mają kompletnie nic wspólnego. Jednak przez wszystkich wokół (a zatem i przez widzów) są postrzegani stereotypowo przez pryzmat starych horrorów właśnie i sądzę, że właśnie dlatego tą elektronikę Brion postanowił przy nich pozostawić. Tym bardziej, że znika ona, gdy zmienia się postrzeganie postaci i widzów na żywe trupy.

Jednak to nie „oldskulowa” elektronika jest najbardziej charakterystycznym czy pamiętnym elementem muzyki do ParaNormana. Brion stworzył bardzo dobry temat dla tytułowego bohatera. Po raz pierwszy usłyszymy go w Norman at the Piano/Main Title w ładnej, powolnej aranżacji na… chyba wiadomo jaki instrument. Dopiero jednak Norman’s Walk prezentuje go w pełnej krasie, w formie w jakiej przewija się przez film najczęściej: ciepła melodia prowadzona przez flet a później podjęta też przez smyczki, a w tle przygrywająca gitara. To także nie brzmi na modłę współczesnej filmówki (ewentualnie może przynosić pewne skojarzenia z tematem z brionowego Eternal Sunshine Of The Spotless Mind), a bardziej jak muzyka z kina lat 80. czy 90., ale czy to przypadek? Małe miasteczko i jego dziecięcy bohaterowie przynoszą skojarzenia z takimi obrazami jak Goonies czy E.T.. Poza tym znajdziemy w ParaNormanie liczne smaczki stanowiące drobne żartobliwe nawiązania do klasyków horroru lat 80. (dzwonek w komórce Normana, maska hokejowa jego kolegi itp.). W tamtej dekadzie tego typu urokliwe, melodyjne tematy były niemal obowiązkowe w każdym filmie (a na pewno w familijnym) i to mogło zasugerować sięgnięcie po podobne rozwiązanie przez Jona Briona. A może po prostu kompozytor wyszedł z założenia, że film dla dzieci powinien mieć ładny, wyrazisty temat przewodni. Cokolwiek nim kierowało, widz/słuchacz tylko na tym skorzystał.

Zresztą nie tylko wyrazista tematyka (poza tym głównym znajdziemy jeszcze kilka pomniejszych motywów, które także potrafią wpaść w ucho, aczkolwiek dotyczą już one bardziej action-score czy suspensu), ale i klasyczny orkiestrowy styl ilustrowania przywodzą na myśl „stare dobre czasy”. Oczywiście nie można powiedzieć, że dziś takiej muzyki się nie pisze, bo i owszem, pisuje się, a do filmów animowanych to nawet częściej niż do innych gatunków. Jeśli ktoś oczekiwał, że Brion pójdzie tutaj na przekór tradycyjnym ilustracjom, to może czuć się nieco rozczarowany, gdyż Amerykanin podszedł do sprawy bardzo konwencjonalnie. Na szczęście jego muzyka brzmi mimo wszystko świeżo, pewnie dlatego, że Brion pisze w swoim własnym stylu i nawet jeśli czerpie z klasycznych ilustratorskich koncepcji, to nie na zasadzie kalkowania. Będąc wiernym tradycyjnej metodzie umuzycznienia kina animowanego, kompozytorowi zdarza się bardzo ściśle podążać muzycznie za akcją na ekranie i czasami jego score ociera się o mickey-mousing. Te fragmenty oczywiście świetnie radzą sobie w obrazie, ale mniej interesująco wypadają na płycie, która spokojnie obyłaby się bez kilku minut typowo ilustracyjnego materiału. A skoro już przywołano oddziaływanie muzyki w filmie, to należy dodać, że score Briona generalnie wypada w nim bardzo dobrze, choć nie rewelacyjnie. Drobne potknięcia, jak moim zdaniem w ogóle zupełnie zbędny podkład muzyczny w scenie pierwszego spotkania Normana z wujkiem, nie powinny jednak zasadniczo wpływać na ogólnie pozytywną ocenę całości tego aspektu.

Także dobra ocena należy się ParaNormanowi za prezencję na albumie. Owszem, wspomniane bardziej ilustracyjne fragmenty i elementy o bardziej komicznym charakterze mogą albo jednym uchem wlatywać, a drugim wylatywać, albo zwyczajnie nudzić. Rekompensują to jednak w zupełności wszelkie ciekawsze momenty, każda z wielu różnych aranżacji głównego tematu (jakże ładnie i poważnie wypada on choćby w Resolution) a przede wszystkim spory koloryt tej pracy. Brion nie boi się eksponować na tle orkiestry solowych instrumentów, sięgnąć po harfę, gitarę, cymbały, czy połączyć klasyczne instrumentarium z syntezatorami. Najlepszym przykładem na to ostatnie a zarazem jednym z najlepszych utworów soundtracku jest kończący go Oh, and One More Thing, w którym usłyszymy jednocześnie temat Normana i przypisane zombie syntezatory. Niestety wbrew temu, co mogłoby się wydawać, track ten nie kończy filmu ani też nie rozbrzmiewa w pełnej krasie na napisach końcowych, gdyż na tych najpierw usłyszymy nieobecną na albumie piosenkę Little Ghost duetu White Stripes, a dopiero potem ponownie główny temat. Temat, choćby dla którego wielu pewnie po ten soundtrack sięgnie i będzie do niego wracać. Na tle tegorocznej soundtrackowej szarości (z jakimiś przebłyskami oczywiście ale ogólnie jednak szarości) sympatyczny ParaNorman Jona Briona może zauroczyć słuchaczy swoim kolorytem i spokojnie ląduje w czołówce muzyki filmowej roku 2012.

Najnowsze recenzje

Komentarze