Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Outland (Odległy ląd)

(1981/2010)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 02-05-2012 r.

Powstały na fali popularności Obcego i fascynacji gatunkiem hard-SF Odległy ląd Petera Hyamsa to trochę niesłusznie zapomniane, wciągające kino science fiction, w interesujący sposób rozgrywające klasyczny motyw starcia praworządnego szeryfa z nieprzyjaznym mu otoczeniem, znany wszystkim kinomanom ze słynnego W samo południe Zinnemanna. W roku 1981 Jerry Goldsmith był najbardziej oczywistym wyborem przy produkcji tego rodzaju. Co więcej, kompozytor współpracował już z Hyamsem przy Koziorożcu 1, na potrzeby którego napisał jedną z najlepszych ścieżek akcji lat 70-tych. Na starcie Goldsmith miał zatem w swoim ręku wszelkie możliwe atuty.

Co zatem nie zadziałało? Najprostszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie, iż Outland to nie Alien, zaś Peter Hyams to nie Ridley Scott. Porównań do Obcego, które wypadają niestety na niekorzyść Odległego lądu, uniknąć się nie da, zbyt wiele bowiem wspólnych mianowników łączy oba filmy, a w konsekwencji obie ścieżki. Mając na uwadze eksperymentatorstwo i awangardowość goldsmithowskiego Aliena, należy Outland określić jako jego łagodniejszą, mniej odważną wersję, która choć zadziorna, w rzeczywistości jest płaska, monochromatyczna i nieco bez wyrazu.


Jeśli ktoś oczekuje aranżacyjnej unikalności Obcego, rozczaruje się – Odległy ląd jest bowiem w tej kwestii mocno konserwatywny i nie mają na to wpływu okazjonalne, klimatyczne elektroniczne wtrącenia. Podobne odczucia wywołuje zestawienie z Koziorożcem 1, którego synkopowana stylistyka daleko wykraczała poza rutynowe (choć celne) brzmienie Outland. Na płaszczyźnie koncepcyjnej ścieżka również nie dorównuje klasykom SF spod pióra Goldsmitha – w recenzowanym tu, kompletnym wydaniu FSM, trudno dopatrzyć się narracyjnej płynności. Konstrukcja ilustracji przypomina raczej zbiór luźnych – choć stylistycznie zbieżnych – utworów, które w toku postprodukcji filmu kompozytor dokoptował do wyjściowego materiału. Niewiele jest tu bowiem tak charakterystycznego dla Goldsmitha, narracyjnego ciągu przyczynowo-skutkowego, z którego Amerykanin słynął i który doprowadził do perfekcji w genialnych Star Trek: TMP czy Total Recall. Odległy ląd zaczyna się raptownie, ale brakuje mu właściwej inicjacji, bo za takową nie można uznać czysto atmosferycznego Main Title, który brzmi jak Obcy odarty z idei kosmicznego osamotnienia.

Konceptualnie niezbyt udana jest również kulminacyjna potyczka, rozbita na sześć utworów, dość chaotycznie przeskakująca od przygnębiającego suspensu do surowej muzyki akcji; spójność finału burzy – skądinąd niezły – The Last Battle (Broken House) Mortona Stevensa, który w swojej staroświeckiej stylistyce zbyt mocno odbiega jednak od nowoczesnej akcji spod szyldu Goldsmitha. Uroczy temat rodzinny(The Message) wydaje się być w finale doklejony na siłę, czemu trudno się dziwić, skoro nie było wcześniej czasu na jego szersze rozwinięcie. Patetyczna liryczna kulminacja to znak firmowy kompozytora i można odnieść wrażenie, że w Odległym lądzie za wszelką cenę chciał on wypełnić w stu procentach wypracowany przez siebie schemat. O ile od strony filmowej opowieści można tę decyzję przełknąć (bo zwycięstwo nad przeciwnikami będzie oznaczało powrót do domu i rodziny), o tyle na poziomie ścieżki dźwiękowej i jej konstrukcji wydaje się ona nie do końca logiczna.

Jednocześnie za kilka elementów wypada Outland szczerze pochwalić. Goldsmith trafnie wyczuł klimat filmu (ostentacyjnie zresztą wzorowany na Alienie, począwszy od wyglądu napisów tytułowych) i ścieżka niewątpliwie zmierzała we właściwym kierunku: muzyka jest drapieżna, beznamiętna, empatię zastępuje bezwzględną, metodyczną agresją. Słynne Hot Water, towarzyszące szaleńczemu pościgowi po kilku piętrach stacji kosmicznej, wypada w filmie wręcz wstrząsająco, przekształcając pojedynek w opętańczy taniec na śmierć i życie. Early Arrival efektownie, choć może nieco zbyt dosłownie, zapowiada finałową potyczkę, do której główny bohater ma przystąpić samotnie, bez żadnego wsparcia. Liryczny temat rodzinny, nawet jeśli drugoplanowy, jest jedną z tych ślicznych melodii, którymi Goldsmith w tamtym czasie sypał jak z rękawa. Wreszcie integracja elektroniki z orkiestrą cechuje się dużą finezją, dzięki czemu Odległemu lądowi bliżej jest w tej materii do Total Recall aniżeli archaicznego Runaway – choć i z tym ścieżka ma nieco wspólnego poprzez syntezatorowe dziwactwa The Rec Room.

Nigdy nie rozumiałem do końca wysokiej estymy, jaką Outland cieszy się wśród fanów kompozytora – bo choć jest to ścieżka funkcjonalna, to wydaje się być tylko bladym odbiciem tego, czym mogłaby się stać, gdyby Jerry Goldsmith podszedł do materiału filmowego z ambicjami, jakie pozwoliły mu skomponować brawurową ilustrację do Aliena. Bez tego Outland jest pracą bez większego znaczenia: tak dla dorobku kompozytora, jak i dla gatunku jako takiego, nawet jeśli kilkoma utworami potrafi zaświadczyć o goldsmithowskiej maestrii. Fundamenty są właściwe, brakuje jednak bożej iskry.

Najnowsze recenzje

Komentarze