Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Eric Lévi

Chinese Botanist’s Daughters, the (Córka botanika)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-05-2012 r.

W rok po okraszonym licznymi nagrodami Brokeback Mountain premierę miał kolejny film chińskiego reżysera podejmujący tematykę miłości osób płci jednakiej. Tym razem nie Ang Lee, ale Sijie Dai stanął za kamerą, a historia miłosna nie dotyczyła dwóch mężczyzn lecz kobiet. Inspirowana autentycznymi zdarzeniami francusko-kanadyjska produkcja The Chinese Botanist’s Daughters (AKA Les filles du botaniste) rozgrywa się na przełomie lat 80. i 90. w południowych Chinach. Min po opuszczeniu sierocińca udaje się na staż w ogrodzie botanicznym. Tu poznaje córkę profesora, swoją rówieśniczkę An, a przyjaźń między młodymi kobietami szybko przeradza się w coś więcej. Coś wówczas w Chinach nie tylko zakazanego ale i surowo karanego.

Les filles du botaniste w zestawieniu z Tajemnicą Brokeback Moutnain są na pewno filmem o mniej głębokiej treści, w którym nad dramatyzmem czy psychologicznymi aspektami historii górę bierze prostota przekazu i romantyczność podkreślaną piękną stroną audiowizualną. Dwie urocze dziewczyny w oparach miłości (czasem też jakichś chińskich ziół) przemierzają to alejki egzotycznego ogrodu, to cudowne plenery południowego Wietnamu (komunistyczne władze nie wyraziły zgody na realizację obrazu w Chinach i udawać je musiała wietnamska delta Rzeki Czerwonej) a romantyczny nastrój podkreśla równie miło łechcący uszy score. Muzyka i zdjęcia to zdecydowanie najbardziej udane i najbardziej pamiętliwe aspekty tej produkcji. Nas oczywiście najbardziej interesuje ten pierwszy.

Gdy pierwszy raz zetknąłem się z filmem, oglądałem go w zupełnej nieświadomości na temat twórcy muzyki. I choć w przypadku wielu współczesnych filmów, w których score często odgrywa rolę marginalną ta wiedza nie jest mi do szczęścia potrzebna, tak tutaj dość szybko zaczęło mnie intrygować pytanie: kto jest kompozytorem. Partytura nie zawładnęła obrazem, przynajmniej nie w tym sensie, że przejęła rolę dominującą. Ona idealnie się z nim zespalała, w sposób bardzo wyrazisty budowała nastrój scen i podkreślała ich emocjonalność. Momentami muzyka brzmiała „wschodnio”, ale też po pewnej chwili można było zdać sobie sprawę, że wykorzystanie wschodnich instrumentów etnicznych jest dość typowe i śmiało mógł to zrobić każdy twórca, niezależnie od pochodzenia. Gdy tylko pojawiała się klasyczna orkiestra byłem już pewien, że kompozytorem jest twórca zachodni. Brak sekcji dętej, przepełnione emocjami partie na smyczki mogące przywodzić na myśl twórczość Georgesa Delerue, główny temat, który podczas filmu przywodził mi na myśl szereg skojarzeń, chyba najbardziej z adekwatnym „love theme” z Frankensteina Patricka Doyle’a czy wreszcie przyjemna elektronika, która z kolei przywodziła mi na myśl Erica Serrę wskazywała zdecydowanie na Europejczyka. I rzeczywiście. Autorem ścieżki dźwiękowej okazał się człowiek nieszczególnie może znany ze swej filmowej działalności – francuski muzyk Eric Lévi, w przeszłości twórca rockowy, współtwórca m.in. muzycznego projektu Era, a jeśli chodzi o soundtracki, to mający w dorobku kilka, jak choćby Goście, goście.

Córka botanika jest być może najlepiej sprawującym się w obrazie scorem Lévi’ego, jednak w przypadku tego tytułu może być problem z pierwszym słowem wyrażenia „original motion picture score”. I nie chodzi o pewne schematy romantycznych kompozycji, w które wpasował się Lévi, czy nawet o podobieństwa do dokonań innych kompozytorów, wspomnianych wyżej. Levi być może na prośbę reżysera sięgnął po przynajmniej dwa utwory ze swej pozafilmowej twórczości i wykorzystał je w Les filles du botaniste. Pierwszy to I Believe – utwór napisany przez Francuza na Światowy Festiwal Młodzieży w 1997 roku, gdzie zaśpiewał go Andrea Bocelli, w filmie robi za główny melodramatyczny temat. Mniej istotny jest instrumentalny motyw żywcem wzięty z jednej z piosenek projektu Era – Looking for Something. Jednak trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie wiedząc o tym fakcie, raczej nigdy byśmy się tego nie domyślili, bo wszystko tworzy jednolitą całość a wspomniane utwory w swej filmowej wersji stylistycznie nie wyróżniają się od innych.

Czy Lévi sięgnął jeszcze po inne fragmenty swej wcześniejszej twórczości, czy nie, trudno powiedzieć i chyba nie ma to większego znaczenia. Nie on pierwszy bowiem tak czynił i nie ostatni. Nie jest to myślę większym problemem, wszak żadna z dwóch wymienionych piosenek wielkim hitem powtarzanym do znudzenia w stacjach radiowych chyba nigdy nie była, więc wrażenia wtórności jeśli o melodie chodzi większość słuchaczy raczej nie dozna. Dla nich problemem będzie, że to co tak znakomicie oddziałuje w filmie, na płycie prezentuje się zdecydowanie mniej interesująco. Pomijając najbardziej highlightowe utwory (przede wszystkim najlepszą aranżację I Believe, w której pojawia się chór) duża część soundtracku jakoś nie angażuje słuchacza i delikatny underscore, niezależnie czy budowany przy pomocy chińskiej etniki, orkiestry czy też elektroniki, mówiąc kolokwialnie jednym uchem wlatuje do głowy a drugim z niej umyka i tak naprawdę nawet po kilku odsłuchach potrafimy przywołać w pamięci temat główny i jeszcze parę fragmentów jak choćby klimatyczne, kojące Hallucinations.

U większości słuchaczy muzyki filmowej, Córka botanika większego wrażenia być może nie zrobi i pewnie poza świetnym I Believe (Choir Theme), plus ewentualnie jeszcze kilkoma utworami, nie wzbudzi zainteresowania. Lévi, choć wywodzi się z innych gatunków muzycznych, nie serwuje nam tu bowiem niczego, czego byśmy już w muzyce filmowej nie słyszeli. Kompozytor uderza w melodramatyczne tony i miesza zachodnią orkiestrę ze wschodnią etniką czy elektroniką w sposób dość ograny. Ale przy tym – trzeba mu to oddać – niezwykle skuteczny. Jeśli bowiem po filmowym seansie natychmiast zacząłem się rozglądać za soundtrackiem, to dla pracy kompozytora (i jego pomocników – a trudno oszacować ich udział w ostatecznym kształcie całości) chyba najlepszy komplement.

Zatem sięgnąć po ten score mogą śmiało osoby, które film widziały. Ponadto wszyscy ceniący przede wszystkim spokojną muzykę, która nie przeszkadza, nie daje o sobie znać zmianami tempa, dynamiki, głośności, ale skupia się na tworzeniu nastroju i delikatnie „płynie”, z rzadka tylko generując jakieś inne emocje niż romantyczność czy melancholia (jednym z nielicznych takich utworów jest niepokojące, dynamiczne Jail Entry zbudowane jednak w oparciu o nieszczególnie ciekawą elektronikę). I tutaj pojawia się niestety poważny problem. Score niby wydany został oficjalnie przez wytwórnię Recall Music For Films (w której udziały miał Eric Serra). Problem w tym, że wytwórnia jakoś w podobnym czasie przestała istnieć i o ile soundtrack w ogóle pojawił się w rynkowej sprzedaży, to w tak mikroskopijnym nakładzie, że dziś dostanie go to właściwie cud. Po sieci krąży natomiast bootleg, w którym 21 utworów zostało ułożonych w chyba najgłupszy sposób w jaki się dało: alfabetycznie. Ani nie ma to nic wspólnego z filmową chronologią, ani nie zapewnia najatrakcyjniejszego odsłuchu. Dlatego w przypadku bootlegu najlepiej samodzielnie poprzestawiać je na trackliście według własnego uznania czy kolejności występowania w obrazie. Cóż, jak widać niełatwe jest życie słuchacza muzyki filmowej, ale nie takie trudności czasem trzeba pokonywać by posłuchać ciekawych ścieżek.

Najnowsze recenzje

Komentarze