Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Don Davis

Matrix, the – complete score

-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Pamiętam jak dziś ów dzień, gdy mając w perspektywie spędzenie wieczoru sam na sam z czterema ścianami postanowiłem wypożyczyć sobie film, ówczesną nowość na rynku wideo Matrix. Spodziewając się ostrej nawalanki, oraz nieustannej akcji włączyłem sobie film i… no właśnie. Przeżyłem totalny szok! Przez długie tygodnie byłem pod wrażeniem fantazji twórców i oryginalnym sposobie obrazowania jej. Ten cyber-thriller wbił się na stałe do panteonu moich ekranowych faworytów…

Niewątpliwie domeną tego obrazu jest jego klimat. Bardzo mroczny, tajemniczy od samego początku, aż do końca sprawia, że widz nie jest w stanie oderwać się od sytuacji dziejących się na ekranie próbując tak jak Neo znaleźć odpowiedź na pytanie “Czym jest Matrix?”. Kiedy poznajemy w końcu prawdę, stopniowo pojawia się kolejna zagadka: “Czy Neo faktycznie jest wybrańcem?”. Świetne zdjęcia i scenografia pomagają w uchwyceniu tego pełnego niespodzianek, iluzorycznego świata, ale prawdziwym fundamentem jest muzyka Davisa, bez której całość wydawała by się jakby “bezpłciowa”. To ona właśnie w pierwszych minutach projekcji dźwiga na sobie ciężar wprowadzenia widza w głęboki stan niepewności i obawy przed “tajemniczym Matrixem”.

Zaraz po premierze na rynku ukazał się soundtrack. Ci, którzy liczyli na original score byli głęboko rozczarowani, gdyż nic takiego nie znaleźli. 13 piosenek, w tym kilka promujących film okazało się znakomitym kąskiem dla laikowatej w dziedzinie muzyki filmowej części społeczeństwa, która rzuciła się na ten krążek, w bardzo krótkim czasie czyszcząc magazyny z jego zasobów. Dwa miesiące później w pewnej formie rekompensaty, nakładem Varese Sarabande ukazała się oryginalna muzyka ilustracyjna. Jak zwykle Varese nie zgrzeszyło szczodrością, dając nam “aż” 29 minut partytury. Ledwo zaczynamy się wciągać, a już się kończy. Frustracja, niezadowolenie i determinacja melomanów sprawiły, że z czasem “zaczęły się pojawiać” różnego rodzaju bootlegi z rozszerzoną lub nawet kompletną partyturą. W ramach protestu nad miernotą oryginalnego wydania postanowiłem zrecenzować jeden z tych bootlegów…

34 utwory i 96 minut czasu odsłuchowego –oto drobny “preview” tego, z czym mamy do czynienia. Mimo sporej rozpiętości czasowej materiał muzyczny nie nuży, wręcz przeciwnie, jest tak przyciągający i magnetyczny, że ciężko go odstawić na bok nie dosłuchawszy do końca. Nie tylko w tej części, ale w całej trylogii ilość ważniejszych tematów jesteśmy w stanie policzyć na palcach u jednej ręki. Pod tym względem Matrix nas nie rozpieszcza. Prawdę powiedziawszy nie musi. Tematyka nie odgrywa tu tak ważnej roli jakby musiała w innego typu produkcji. Davis stawia na sam dźwięk i manipuluje nim wpływając na słuchacza/widza. Bazuje on na standardowej orkiestrze z silną sekcją dętą, wyznaczającą kierunek całej kompozycji. Nierzadko “drażni” się ona ze smyczkami dysonując się nawzajem (np.: The Power Plant, Ontological Shock, Neo On The Run, Anything Is Possible itp.). Arcyważny okazał się również fortepian wykorzystywany nader często do wprowadzenia zamieszania i wywołania efektu grozy (np.: Unable To Speak, The Power Plant, Hotel Ambush – Exit Mr. Hat itp.). Także chór daje o sobie znać w kluczowych fragmentach partytury (np.: The Truth, Anything Is Possible). Grzechem było by pominąć w tej wyliczance elektronikę, generującą różnego rodzaju efekty: lustra, uderzania metalu, dzwonu itp. Prawie wszystkie są opatrzone jakąś symboliką, o której pokrótce wspomnę dalej.

Pierwszy temat, będący punktem wyjściowym dla całej partytury, także serii, spotkamy już na początku Main Titles – Trinity Infinity. Bardzo prosty w budowie, wręcz banalny pod tym względem, składa się z nachodzących na siebie dwóch dźwięków (jeden wysoki drugi niski), przyprawionych elektronicznymi efektami lustra i uderzanego metalu, wszystko to zwieńczone krótką, kakafoniczną wariacją smyczkowo-dętą. Warto zwrócić uwagę na powiązanie stylu dęciaków z tymi w Mary Shelly’s Frankenstein. Nie wykluczone, że Davis wzorował się tu na Doyle’u… lub po prostu skopiował go przez przypadek :). Do grona ważniejszych należało by również zaliczyć temat agenta Smitha – czterodźwiękowe wejście na trąbkę z niespokojnym, mrocznym elektronicznym tłem. Nierzadko występuje w nieco uproszczonej postaci, bez wspomnianych wyżej trąbek. Temat ten zyskuje na znaczeniu dopiero w drugiej części filmu, wydatnie ilustrując zagrożenie od strony stale replikującego się byłego agenta systemu. Ewenementem brzmieniowym jest temat Trinity, romantyczna lekka przygrywka, która z biegiem czasu przeistacza się w temat miłosny Trinity i Neo. Motyw ten skutecznie rozładowuje napięcie orkiestry… poniekąd także słuchaczy. Po raz pierwszy słyszymy go w The Road To Truthville jako nostalgiczny, pełen dramatyzmu fragment muzyczny podkreślający wątpliwości Neo co do wyboru drogi postępowania.

Wśród masy dobrych tracków uwagę przyciąga kilka wybitnych. Taki status moglibyśmy nadać już pierwszemu z nich Main Titles – Trinity Infinity. bogatemu we wszelkie elementy muzycznego wyrazu z jakimi przyjdzie nam się spotkać w dalszej części partytury. Ciekawie prezentuje się Training bazowany na wschodnich instrumentach perkusyjnych i elektronice. Jednakże The Lafayette Mirror to mój zdecydowany faworyt. Odznacza się doskonale wplecioną w wydarzenia ekranowe, spokojną, minimalistyczną grą sekcji smyczkowej wprowadzającej z każdą chwilą coraz bardziej tajemniczy nastrój. Efekt lustra świetnie wkomponowany w końcówkę tego fragmentu (jak i w wielu utworach na całej długości partytury) symbolizuje złudne odbicie realnego świata w “Macierzy”. Podążając drogą symboliki, warto także zwrócić uwagę na The Truth i rolę dźwięku w percepcji obrazu jako tła monologu Morfeusza. Mroczny chór i atonalna orkiestra była by tu niczym nadzwyczajnych, gdyby nie wiążący je genialnie wkomponowany efekt dzwonu wprowadzony w momencie uświadomienia Neo, czym tak na prawdę są ludzie dla rządzących światem maszyn.

Matrix to sztandarowy przykład możliwości Davisa, tego, że w tym co robi czuje się jak ryba w wodzie i nie boi się eksperymentować z nowymi brzmieniami jednocześnie podpisując wszystko sowim ciekawym stylem. Kompozytor uwalnia orkiestrę z węzłów melodyjności i harmonijnego brzmienia pozwalając jej na szaleńczą jazdę od granic lekkiego dysonansu, aż po totalnie kakafoniczne zestawienie dźwiękowe. Nie jest zatem muzyką łatwą. Wymaga trochę czasu by do niej przywyknąć. Z kolei, gdy się już z nią zapozna… naprawdę ciężko się wtedy od niej oderwać. Szkoda tylko że Varese tak nieprofesjonalnie podeszło do sprawy i wypuściło na rynek taki “ochłap”. Należy mieć nadzieję, że zostanie to kiedyś nadrobione i nakładem którejś z wytwórni ukaże się coś „obszerniejszego”.

Inne recenzje z serii:

  • The Matrix Reloaded
  • The Matrix Revolutions
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze