Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Explorers (Odkrywcy)

(1985/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 10-04-2012 r.

Zapomniany film Joe Dantego Odkrywcy to klasyczny przykład post-spielbergowskiego kina familijnego z domieszką fantastyki, osadzonego w realiach amerykańskiej suburbii, gdzie trójka dzieciaków nawiązuje kontakt z obcą cywilizacją i dzięki jej wytycznym buduje statek kosmiczny, który pozwoli wybrać się na wyprawę do odległej galaktyki. W odwiecznej dyskusji ortodoksyjnych fanów nad wyższością Johna Williamsa nad Jerrym Goldsmithem (i odwrotnie) często zestawia się tytuły z filmografii obu panów, dając w ten sposób wyobrażenie podejścia, jakie każdy z mistrzów gatunku preferował w przypadku analogicznych tematów. Zestawienia te są nieraz dość karkołomne, niemniej przypadek Explorers prowadzi do całkiem ciekawych spostrzeżeń i wniosków.

Odkrywcy są bowiem wersją „lite” dwóch wybitnych pozycji duetu Spielberg/Williams: E.T. oraz (w mniejszym stopniu) Bliskich spotkań trzeciego stopnia. Elementów wspólnych z pierwszym ze wskazanych obrazów nie trzeba wyjaśniać; z drugim łączy Odkrywców czarodziejska aura nieznanego, które wzywa mieszkańców Ziemi do kontaktu. I taką uproszczoną odpowiedzią na magię Johna Williamsa jest ścieżka Goldsmitha, która zawiera w sobie sporo młodzieńczego idealizmu, melancholii i cudowności, tak charakterystycznych nie tylko dla twórczości Stevena Spielberga, ale też dla kina familijnego lat 80-tych w ogóle. Klimat ten płynie nie tylko z melodyjnego entuzjazmu Goldsmitha (Odkrywcy to z pewnością najbogatsza tematycznie spośród kompozycji napisanych przezeń dla Dantego), ale też z metod kreowania nostalgicznego klimatu niewinności i tęsknoty za dzieciństwem, który kompozytor osiąga za pomocą nader udanego – i pozbawionego znamion chybionego eksperymentatorstwa – wplecenia w orkiestrową paletę znaczącej dawki delikatnej, eterycznej elektroniki. I warto zauważyć, że elektronika ta nadaje całej ścieżce specyficznego, rozmarzonego charakteru, sprawiającego, iż mimo podobieństwa tematyki, Odkrywcy nie są li tylko lżejszą gatunkowo imitacją E.T., lecz stanowią dlań ciekawą alternatywę.


Tematycznie Explorers winni usatysfakcjonować każdego miłośnika wyrazistej melodyki lat 80-tych. Jest więc malowniczy temat główny, mający w sobie jako ilustracja gwiezdnej przygody ten sam romantyzm, który nakazywał Star Treki Goldsmitha i Hornera przyrównywać do poetyki morskich wojaży (First Flight, Fast Getaway); funkcjonuje on jednocześnie jako prześliczny, marzycielski motyw, symbolizujący marzenia i tęsknotę za bezmiarem wszechświata, urokliwie zaaranżowany na lekkie aerofony oraz dodającą mu melancholijnego posmaku ustną harmonijkę (The Roof-Top). Jest melodramatyczny temat kontaktu z obcymi, w klasyczny dla Goldsmitha sposób rozbudowany o atmosferę mistycznej tajemnicy przy pomocy impresjonistycznych fraz na smyczki (Let’s Go, Home Flight). Jest również hit ścieżki, dobrzez znany wszystkim fanom kompozytora przebojowy The Construction, który przy wtórze rytmicznych fraz fortepianu prezentuje inspirującą wersję tematu heroicznego, przywodzącą na myśl podnoszące na duchu, przygodowe sekwencje z Rudy’ego. Jest też co najmniej kilka pomniejszych tematów, jak chociażby kolejna w karierze kompozytora muzyczna interpretacja suburbii (Sticks and Stones), kiczowaty motyw dla obcych w konwencji boogie-woogie, a nawet dowcipnie wpleciony w Looks Real hipnotyczny, dwunutowy motyw z goldsmithowskiego Aliena. Ogólnie sporą frajdę sprawia wyłapywanie poszczególnych wejść tematycznych i obserwowanie, jak twórca przeplata je ze sobą, a następnie splata w formie finałowej suity (Have a Nice Trip).

Całego bogactwa melodycznego nie mogła oczywiście należycie oddać pierwotna wersja albumowa Varese Sarabande. Z uczciwości recenzenckiej trzeba przyznać, że edycja ta, mimo iż oferowała tylko pół godziny ilustracji Goldsmitha, gwarantowała sprawny, przyjemny odsłuch, na który składały się najważniejsze, najbardziej przebojowe utwory ścieżki. Jednocześnie Odkrywcy Varese mieli mocno kompilacyjny charakter, włącznie z zaburzeniami albumowej chronologii, które miały wprawdzie swój urok (The Construction otwierało płytę w efektowny, koncertowy sposób), ale nie oddawały obiektywnie całego zamysłu kompozytora. Explorers nie są może najbłyskotliwiej skonstruowaną narracją Goldsmitha – ewolucja warstwy tematycznej jest dość standardowa, choć bogata – niemniej sposób jej prowadzenia znamionuje dużą klasę twórcy. Kompletna edycja wydana w 2011 roku przez Intradę zalety te pozwala docenić, nawet jeśli część producenckich decyzji można w jej przypadku kwestionować (wiele krótkich utworów, w wyniku których ścieżka „rozjeżdża” się pod koniec i dekoncentruje słuchacza; niepotrzebne dublowanie Main Title na początku albumu), a i ścieżka jako całość wydaje się nie być skrojona na miarę ponad 70-minutowej prezentacji.

Powyższe wynika z faktu, iż pośród lirycznego, magicznego i przygodowego materiału Goldsmithowi przytrafiają się niestety fragmenty ilustracyjnego tapeciarstwa, charakterystycznego zresztą dla filmów Dantego. Wyraźnie słychać poza tym, że kompozytora interesują de facto tylko niektóre wątki opowieści, podczas gdy pozostałe traktuje po macoszemu – co siłą rzeczy musi Odkrywców sytuować półkę – albo i dwie – niżej niż williamsowskiego E.T.. Intrada na swoim albumie opublikowała długo wyczekiwany finał w postaci Gifts/Home Flight, który cechuje się niby-spielbergowską emocjonalną kulminacją (skądinąd bardzo piękną i wzruszającą), niemniej wcześniejsze rozdrobnienie sekwencji kosmicznej w utworach 22-28 (przypominające podobną słabość niedawnego Wall-E Thomasa Newmana) sprawia, że kulminacja ta następuje zbyt nagle i ginie gdzieś narracyjny ciąg przyczynowo-skutkowy, który zwielokrotniłby moc jej oddziaływania. Po raz kolejny zatem kompletna prezentacja ścieżki unaocznia jej niedoskonałości i skłania do zastanowienia, czy mniej dogmatyczne podejście producenckie nie przysłużyłoby się lepiej ścieżce i słuchaczom.

Wszystkie „za” i „przeciw” stawiają jednak Odkrywców w rzędzie ścieżek udanych, atrakcyjnych dla odbiorcy i na swój sposób wyróżniających się pośród podobnych produkcji lat 80-tych. Elektronika Goldsmitha, nawet jeśli niejednokrotnie wywołuje kontrowersje, w tym akurat przypadku pozytywnie stanowi o charakterze kompozycji i pozwala na kilkadziesiąt minut swobodnie zanurzyć się w świat bezpretensjonalnej przygody.

Najnowsze recenzje

Komentarze