Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Transformers Prime

(1012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 13-03-2012 r.

Gdyby nie wielka pompa z jaką Michael Bay postanowił wskrzesić zapomnianą już idee walki Autobotów z Decepticonami, kultowe zabawki Hasbro kurzyłyby się w ciemnych i chłodnych magazynach zapomnienia. Olbrzymi popyt na spektakularną rozrywkę, który przyczynił się nie tylko do wzrostu zainteresowania tematem, ale do powstania dwóch sequelów Transformerów, skłonił również inne ośrodki produkcyjne do zainwestowania w prawa do tego dzieła. Tym oto sposobem, już w roku 2009 jedna z amerykańskich stacji telewizyjnych, The Hub, zapowiedziała rozpoczęcie prac nad serialem telewizyjnym. Serialem, który co prawda nie odwoływał się bezpośrednio do filmów Bay’a, ale czerpał pełnymi garściami z nowoczesnych technik realizacji, dynamiki akcji i… lektorów użyczających swojego głosu na przykład Optimusowi Prime. Pięcioodcinkowy pilot animowanego Transformers Prime rozkręcał się bardzo powoli, żonglując na początku fabularnym banałem i suchym żartem, ale im więcej czasu poświęcałem na tą z pozoru pustą rozrywkę, tym większą przyjemność zeń czerpałem. Trochę inaczej sytuacja przedstawia się ze ścieżką dźwiękową, którą na potrzeby tego serialu stworzył Brian Tyler.



Największy lowelas wśród hollywoodzkich kompozytorów święci ostatnio niemałe tryumfy. Rok 2011 przyniósł mu bowiem aż osiem głośnych projektów, spośród których największym zainteresowaniem słuchaczy i krytyków cieszyły się Bitwa o Los Angeles, Modern Warfare 3 oraz Szybcy i wściekli 5. Szybko i wściekle Brian Tyler zaczął również rok 2012. Abstrahując od kilku skądinąd minimalistycznych prac, które w marcu ukazały się nakładem wytwórni Varese Sarabande, również miłośników mocnych wrażeń czekała nie lada niespodzianka. Otóż efekt prawie półrocznej pracy (nominowanej zresztą do nagrody Emmy) nad pierwszym sezonem Transformers Prime znalazł w końcu swój finał w postaci albumu soundrackowego. Wytwórnia Lakeshore Records wyszła naprzeciw fanom serialu z pełnym patosu i dynamicznej akcji, ponad 70-minutowym materiałem muzycznym. Nic nowego, zapewne powiedzą zawodowi malkontenci. Fakt, idea zapychania krążków po same brzegi nie sprzyja dobrej promocji twórczości Tylera. W przypadku serialu telewizyjnego takowe postępowanie tłumaczyć można szerokim wachlarzem możliwości jakie dostarczał wydawcom pilot i dwudziestojednoodcinkowy sezon Prime’ów. Czy udało się zatem skompletować na tyle reprezentatywny zestaw utworów, aby nie nadwyrężyć cierpliwości potencjalnego słuchacza? Raczej tak.

Zacznijmy jednak od tego, że Brian Tyler nie skomponował muzyki do wszystkich epizodów serialu. Co prawda wszedł w projekt z pełnym impetem, ale entuzjazm ten zdawał się powoli gasnąć w toku dalszych prac. Czyniący honory kompozytora dodatkowego, Matthew Margeson, przejął więc zadanie i dokończył serial po „swojemu”. Większą część tematów zawdzięczamy jednak Tylerowi i jego wysiłkowi włożonemu w pięcioodcinkowy pilot zatytułowany Darkness Rising. To właśnie materiał muzyczny z tego mini-serialu w głównej mierze wypełnia płytę Lakeshore Records.

Zarówno twórcy serialu, jak i kompozytor nie kryli źródeł swoich inspiracji. Już sam temp track, na który składały się utwory Steve’a Jablonsky’ego, mówiły, że stylistyka i estetyka brzmienia zaglądać ma na pełne plastikowego przepychu podwórko filmowe Michaela Bay’a. Świat zwariował! O wiele bardziej doświadczony kompozytor miałby czerpać z wyschniętego źródła wiedzy muzycznej byłego protegowanego Hansa Zimmera? Tyler mógłby zacytować w tym miejscu słynną maksymę „jaka płaca, taka praca” i bez zająknięcia przystąpić do odstawiania fuszerki. Tylko po co? Niemniej dziwi mnie fakt, że Amerykanin w ogóle podjął się Transformerów. Czasami odnoszę wrażenie, że kompozytor ten lubi eksperymentować z niszowymi produkcjami. Podobnie przecież rzecz się miała a z serialem Enterprise, gdzie gościnnie skomponował oprawy muzyczne do dwóch odcinków. Wracając jednak do meritum sprawy, u podstaw ścieżki dźwiękowej do Transformers Prime leżała głęboka chęć wyniesienia zwykłej serialowej ilustracji do kinowych standardów produkcyjnych. I tutaj pojawiły się kolejne komplikacje – budżet.

Ograniczone możliwości finansowe słychać nie tyle w podejściu kompozytora do swojego zadania, ale w brzmieniu partytury, która w wypełnianiu brakującej przestrzeni posiłkuje się nierzadko orkiestrowymi i chóralnymi samplami. Niestety czuć w tej ścieżce dźwiękowej także serialową rutynę, czyli bardzo krótki czas poświęcony na proces kompozycji i nagrania partytur do poszczególnych odcinków. Bardziej aniżeli albumu soundtrackowego problem ten dotyka samego serialu, gdzie Tyler stara się zatkać niemalże każdą sekundę periodyku. Prezentowana na płycie ścieżka dźwiękowa rzecz jasna pozbawiona jest wszelkiego rodzaju syntetycznego rzępolenia. Uwagę skupiamy więc wokół tematu głównego i jego licznych aranżacji…

Jak już wcześniej wspomniałem, oprawa do Transformers Prime krąży wokół analogicznych kompozycji z filmów Michaela Bay’a. Świadczy o tym zarówno przedsiębrana stylistyka, jak i cała sfera tematyczna zaglądająca na podwórko Steve’a Jablonsky’ego. Nie dziwi więc fakt, że czołówka serialu stanowi istną parafrazę tematu Optimusa Prime’a (Transformers Prime), a żółty Chevrolet Camaro zwany Bumblebee otrzymuje w serialu bliźniaczo podobny motyw (Bumblebee). Są też mniej bezpośrednie nawiązania, ot chociażby charakterystyczne smyczkowe ostinato, które Tyler traktuje jako bazę rytmiczną pod melodie opisujące heroiczne poczynania Autobotów (np. One Shall Rise). Abstrahując od wszystkich zapożyczeń i ogólnego żerowania na dokonaniach (o zgrozo!) Jablonsky’ego, muzyka Briana Tylera ma w sobie coś, co bez problemu strąci z piedestału wyczyny Steve’a – niezaprzeczalną przebojowość i charyzmę, której tak bardzo brakowało w ostatnich dwóch odsłonach filmowych Transformerów. Chyba nikt nie zaprzeczy, że dobry temat to podstawa, ale umiejętne zaaranżowanie owej melodii również świadczy o pewnym poziomie kompozytora. Cóż, Tyler w sposób niezrozumiały dla Jablonsky’ego potrafi operować sekcją dętą i perkusjami. Jeżeli ktoś ma jeszcze wątpliwości, to odsyłam do dwóch zeszłorocznych prac Briana, mianowicie Bitwa o Los Angeles oraz Szybkich i wściekłych 5.



Pośród całej masy heroicznych utworów akcji natkniemy się na kilka prawdziwych perełek, do których warto wracać. Z oczywistych względów na pierwszy plan wysuwa się czołówka i jej alternatywny odpowiednik skomponowany pod napisy końcowe. Są to pełne wersje tematów przewodnich, które w samym serialu okrojone zostały do raptem kilkunastu sekund. Osobną jakość stanowią utwory akcji napisane do odcinków pilotażowych. Czemu akurat one? Cóż, odniosłem wrażenie, że im dłużej Brian Tyler pracował nad serialem tym bardziej się nim nudził. W końcówce sezonu po prostu zabrakło muzyki o większej sile wyrazu i tak zdecydowanym brzmieniu. Zwiększył się natomiast udział procentowy sampli. Poza tym ileż można w kółko aranżować jeden i ten sam motyw? Niemniej zanim jeszcze doświadczmy owego znużenia chwile rozrywki zapewnią nam sceny z pościgu na autostradzie (Relentless Pursuit), potyczki w kopalni Energonu (Battle in the Energon Mine) oraz batalii powietrznej z trzeciego epizodu Darkness Rising (Dogfight). O solidne ciarki na plecach przyprawi nas końcówka utworu Cybertron jawnie odwołująca się do tematu Decepticonów z filmowych Transformerów.

Obok wielu utworów akcji na albumie soundtrackowym natkniemy się również na klika spokojniejszych, odprężających momentów. Te przypisane są głównie trzem młodocianym bohaterom serialu, którzy oprócz ratowania świata od zagłady mają przecież swoje zwykłe, „amerykańskie” życie. Niestety nie zabrakło również tak zwanej chałtury i dziwnych wymysłów duetu Tyler – Margeson. Szkoda, że Decepticoni zostali potraktowani w ścieżce dźwiękowej po macoszemu… Po serialowemu można wręcz powiedzieć. Spora część muzyki odwołującej się do poczynań antybohaterów sprowadza się u Tylera i Margesona do underscore’owego samplowania. Wyjątek stanowi postać Megatrona, której nie oszczędzono cierpkiego, pozbawionego charyzmy, tematu.

Moja przygoda z serialem Transformers Prime przypominała więc sinusoidę. Oscylowała od poczucia zmarnowanego czasu, aż po malujące się na twarzy wielkie „wow”. Najwięcej do powiedzenia, tak pod względem fabularnym, jak i muzycznym, miał rzecz jasna pięcioodcinkowy pilot, aczkolwiek mogę zapewnić, że na nim zabawa się nie skończy. Jeżeli zaś chodzi o muzykę, to cieszy mnie fakt, że wydawcy ograniczyli sferę zainteresowania słuchacza do Darkness Rising. Materiał muzyczny zawarty na albumie Lakeshore Records w zupełności zaspokoi naszą ciekawość. Osobiście odchudziłbym soundtrack o dodatkowe 10-15 minut niezbyt absorbującego uwagę underscore. Reasumując, pierwszy tegoroczny sprawdzian z muzyki akcji Brian Tyler ma już za sobą. A jeszcze tyle przed nami…


Inne recenzje z serii:

  • Transformers
  • Transformers 2: Revenge of the Fallen (album)
  • Transformers 2: Revenge of the Fallen (score)
  • Transformers 3: Dark of the Moon (score)
  • Transformers 4: Age of Extinction
  • Transformers 5: The Last Knight
  • Transformers: The Movie
  • Transformers Prime
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze