Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Richard Marvin

U-571

-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Co tu dużo mówić. Poległem na całej linii. Przegrałem z redakcyjnymi kolegami batalię o najlepsze soundtracki do filmów opowiadających o okrętach podwodnych. Tak więc muszę wszystkich rozczarować, gdyż nie ja będę miał przyjemność recenzowania Crimson Tide oraz The Hunt for Red October 😉 Niejako na osłodę dostałem całą resztę traktującą o tej jakże dla mnie ciekawej tematyce. Na pierwszy rzut oka, patrząc na tytuły jakie mi pozostały, można usiąść nad klawiaturą i zapłakać. Ale po chwili przemyśleń (szlochu), doszedłem do wniosku, że nie jest aż tak źle. Bo filmy na pewno mniej znane i popularne, ale czy aby na pewno gorsze? Także przedstawienie muzyki do filmów opowiadających o dzielnych załogach okrętów podwodnych rozpocznę od stosunkowo nieznanego U-571. Jednak prawdę mówiąc pewien ciąg tematyczny rozpocząłem Titaniciem, gdyż jakby nie patrzeć, w drugiej części tegoż filmu obserwujemy, jak potężny liniowiec przeistacza się w łódź podwodną.

Dla mnie tym, co jest najważniejsze w muzyce ilustrującej ten specyficzny gatunek filmu, jest temat przewodni. Temat który zapada w pamięć i nieustannie kojarzy się obrazem. Każdy kto oglądał Karmazynowy Przypływ wie, co mam na myśli. Bez odpowiedniej oprawy muzycznej obraz traci bardzo wiele. Ale w przypadku akcji dziejącej się na okręcie wojennym muzyka nabiera w moim odczuciu jeszcze większego znaczenia. Fatalna partytura przekreśliłaby nawet najlepszy film. Dlatego z wielką ulgą mogę powiedzieć, że nie spotkałem się jeszcze z takową i nie będę musiał wylewać łez rozczarowania i goryczy na łamach tego portalu.

– Jak głęboko może zejść ten okręt?

– Na samo dno, jeśli go nie zatrzymamy.

U-571 to nic innego, jak nazwa okrętu, na który przyjdzie Amerykanom ‘przesiąść’ się na środku Atlantyku. Naturalnie sama fabuła filmu do wybitnych nie należy. Po raz kolejny to Amerykanie wyręczają nas i wykradają enigmę (maszynę szyfrującą) z rąk Niemców. Pomysłodawcą takiego scenariusza był Jonathan Mostow, którego następnym ‘dziełem’ był Terminator 3. O napisanie muzyki do filmu poprosił swojego przyjaciela Richarda Marvina. Przyznam, że nie znałem muzyki tego kompozytora. W sumie ciężko powiedzieć, żebym teraz ją znał, bo U-571 to jedyny jak na razie tak duży projekt w karierze tego artysty. Trudno też w takiej sytuacji pokusić się o zdefiniowanie jakiegoś stylu muzyka. Jednak jeśli miałbym odnieść do kogoś/czegoś muzykę Marvina, to od razu nasuwa mi się genialny Jerry Goldsmith. Podobne orkiestracje, podobna muzyka akcji, znajomo brzmiąca sekcja dęta. Wszystko to jak najbardziej pozytywnie wpływa na jakość muzyki. Bo jeśli już się na kimś wzorować, to tylko na najlepszych.

Patrząc na tracklistę, można by pomyśleć, że z obrazem Mostowa jest coś nie tak. Pragnę uspokoić tych, którzy nie widzieli filmu. U-571 nie zaczyna się od napisów końcowych, tak jak ścieżka dźwiękowa. Taki zabieg wynika z faktu, iż End Credits #1 to nic innego jak temat przewodni, który dane nam będzie usłyszeć jeszcze kilka razy podczas słuchania albumu. Niestety utwory nie są poukładane w kolejności w jakiej słyszymy je w filmie, ale w najmniejszym stopniu nie przeszkadza to w odbiorze samej muzyki. Uwielbiam, gdy całość budowana jest wokół tematu przewodniego. Jest to esencja muzyki filmowej, która niestety ostatnio zmierza w innym kierunku. Coraz rzadziej słyszymy świetne tematy przewodnie. Tłumaczymy sobie to na wiele sposobów. Oryginalność, chęć odejścia kompozytora od utartego schematu, wymagania narzucone przez obraz itp. Dla mnie to nic innego jak pewien kryzys twórczy panujący ostatnio w hollywood. Na szczęście U-571 takowy temat posiada, co zapisuję na wielki plus dla Marvina. Zarówno temat jak i cała reszta muzyki stworzona została w ‘tradycyjny’ sposób. Nie uświadczymy tu żadnej elektroniki. – zabieg prawie na wymarciu w dzisiejszej muzyce filmowej. Ilustracja muzyczna do U-571 to pełna orkiestra w znakomitym wydaniu. Na albumie otrzymujemy lekko ponad godzinę świetnej muzyki i ani przez chwilę się nie nudzimy. Dominuje tu perkusja, a w szczególności werble. Chyba żaden inny instrument nie potrafi w takim świetnym stopniu oddać militarnego klimatu, jaki towarzyszy filmowi. Podczas muzyki akcji sekcja dęta nie zwalnia ani na moment. Miłe przerywniki stanowią utwory pokroju S-33 Leaves Port. Może troszkę za dużo patosu, ale można na to przymknąć oko. Całość naprawdę prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Polecam każdemu, kto ma ochotę na Goldsmith’owe brzmienia.

Opisywane wydanie jest niestety tylko wydaniem promocyjnym i nie można zakupić go w sklepie. Wielka szkoda, gdyż jest to na pewno muzyka warta naszej uwagi. Z drugiej jednak strony nie jest to też żaden biały kruk i jeśli ktoś jest zainteresowany, nie powinien mieć większych problemów ze znalezieniem tego albumu. A naprawdę warto, gdyż ostatnio co raz rzadziej mamy do czynienia z samymi ‘żywymi’ instrumentami w partyturze.

Najnowsze recenzje

Komentarze