Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Susumu Hirasawa

Paprika

(2006/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 16-12-2011 r.

Nieżyjący już Satoshi Kon, mimo iż zdążył nakręcić zaledwie kilka filmów przebił się nimi do panteonu najlepszych i najoryginalniejszych twórców japońskiego anime. Dość powiedzieć, że jego twórczością mocno inspirował się Darren Aronofsky (Requiem dla snu a także Black Swan czerpią z Perfect Blue). Ostatnim z dzieł Kona a zarazem najbardziej olśniewającym wizualnie był obraz Paprika, w której tytułowa bohaterka w surrealistycznym świecie sennych mar poszukuje złodzieja urządzenia pozwalającego wchodzić do snów. Przy tym może i przedobrzonym fabularnie, ale niezwykłym filmie reżyser po raz trzeci, po Millenium Actress oraz serialu Paranoia Agent, do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaprosił równie nietuzinkowego i oryginalnego jak on sam twórcę – Susumu Hirasawę.

Hirasawa mimo, iż w sposób raczej pamiętny zilustrował kilka filmów i seriali anime, nie należy do najbardziej znanych kompozytorów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Czy tylko dlatego, że podstawowym obiektem jego zainteresowań wcale nie jest muzyka filmowa i jego dorobek tutaj jest dość skromny i nigdy nie napisał ścieżki dźwiękowej do obrazu spoza Azji? Chyba nie. Wydaje mi się, że większe znaczenie ma fakt, iż kompozytor trzyma się mocno swojego pozafilmowego stylu także przy filmach. Kitaro niewątpliwie ma wielu fanów swojego newage’owo-elektronicznego brzmienia ale fani filmówki uwielbiają głównie jego współpracę z Randym Millerem, prace gdzie elektronika zostaje zepchnięta na plan dalszy przez orkiestrę i etnikę. Hirasawa tak w Paprice, jak i w każdym z poprzednich score’ów pozostał sobą. Oczywiście, nagiął się nieco, zapłacił pewien trybut ilustracyjności, ale pozostał przy swoich środkach wyrazu a osią jego soundtracków pozostały fragmenty, które równie dobrze mogłyby się znaleźć na jego pozafilmowych albumach. Ba, tak też bywało, czego najlepszym przykładem jest właśnie Paprika. Pierwszy i ostatni utwór soundtracku ukazały się także na płycie Byakkoya (The White Tiger Field) wydanej na kilka miesięcy przed premierą animacji Kona. Można więc założyć, że kompozytor na oba projektami pracował mniej więcej jednocześnie.

Jakiż jest więc ów codzienny styl Hirasawy? Elektronika w końcu ma różne oblicza. Japończyk trzeba mu przyznać jest tu bardzo oryginalny. To nie jest azjatycka wersja Jeana Michela Jarre’a, jednoosobowy Kraftwerk, ani Kitaro bis. To Susumu Hirasawa. Człowiek przypisywany do gatunku elektropop, tworzący na wszelkiego rodzaju instrumentach elektronicznych, ale sam wykonujący także partie wokalne w wielu swoich utworach. Zważywszy na dobrodziejstwa internetu, każdy zainteresowany może bez problemu przekonać się jak prezentuje się muzyczny styl tego pana. I zakładam, że wielu spośród czytelników tej strony, po krótkim kontakcie z fragmentami jego dzieł, odpuści sobie głębsze wnikanie w jego twórczość. Cóż, od dajmy na to golden age’owych partytur stylistycznie odległe to jest i to znacząco.

Ani elektronika, ani muzyka pop w filmie nie jest jednak niczym nowym i niejednokrotnie efekty sięgnięcia po takie brzmienia okazywały się ciekawsze od tradycyjnej, orkiestrowej ilustracji. Hirasawa w filmie też radzi sobie bardzo dobrze. Nie wynosi może Papriki na wyżyny współpracy obrazu i score’u, jednak nie tylko wypełnia wszystkie niezbędne role, wnosząc odpowiednie emocje, ale i kreuje specyficzna atmosferę onirycznej wizji Kona. Kluczowe są zwłaszcza dwa główne tematy, które otwierają, a także w innych wersjach, zamykają soundtrack. Parade to raczej radosny marszyk lecz jednocześnie specyficzny i udziwniony, pewnie także przez zastosowanie różnego rodzaju samplowanych wokali. Ilustrując rozgrywający się w świecie snu surrealistyczny pochód potęguje jego urealnienie przez co wnosi szczyptę niepokoju. Skoczne Meditation Field i oparta na nim piosenka wieńcząca album, choć podobnie jak poprzedni utwór ochoczo korzystają z dobrodziejstw vocaloidu (syntezatora śpiewu), generują inne emocje, zwłaszcza w filmie. Tam zwłaszcza w kolorowych, marzycielskich napisach początkowych czuć z tego utworu radość i optymizm. Temat ten usłyszymy także w zmienionej, wolniejszej i nostalgicznej, bardzo ładnej aranżacji w A Drop Filled With Memories oraz, dla odmiany, w mocno zdynamizowanej w Chaser. Wszystkie one należą do najmocniejszych punktów soundtracku.

Niestety bowiem poza tymi dwoma motywami (które zawarte w 6 utworach zajmują jednak prawie 2/3 czasu trwania całości!) muzyka Hirasawy nie oferuje już zbyt wiele tym, którzy sięgną po soundtrack. Kompozytor zostaje w nich przy rzucającej się w uszy elektronice, z jednym wyjątkiem w postaci utworu siódmego, imitującego taką spokojną jazzowo-barową muzykę do scen w wirtualnej knajpce. Takie The Blind Spot In The Corridor czy Prediction to mroczne kawałki rodem z horrorów. Można w nich docenić kreatywnośc kompozytora w budowaniu atmosfery strachu i paranoi za pomocą różnego rodzaju brzmień i głosów, ale są to fragmenty o typowo ilustracyjnym charakterze. Ciekawsze w odbiorze pozafilmowym będą już niepokojący action-score z Escapee oraz suspensowo-dramatyczny The Shadow. Te kawałki brzmią najbardziej filmowo ze wszystkich lecz mam wrażenie, że brzmiałyby jeszcze lepiej gdyby… rozpisać je na orkiestrę.

Czy zatem ta elektroniczna Paprika zasmakuje wszystkim, czy raczej jest to przyprawa tylko dla koneserów pewnego rodzaju nietypowych muzycznych dań? Moim zdaniem zdecydowanie to drugie, niektórzy mogą mieć wręcz na nią reakcję alergiczną, niektórych odrzuci samo słowo „elektropop”, co wszakże nie zmieni faktu, że jest to bezsprzecznie dobra muzyka w kontekście filmowym. Album jednak polecam tylko największym fanom obrazu, kompozytora oraz tematu z The Girl In Byakkoya. Bo jeśli do szczęścia wystarczy Wam ta właśnie wersja piosenkowa, to pewnie więcej radości ze słuchania odnajdziecie słuchając wspominanego parę akapitów wcześniej pozafilmowego albumu Susumu Hirasawy. Ja tam jednak lubię sobie od czasu do czasu zamknąć oczy i doprawić życie paroma odsłuchami Meditation Field, więc do soundtracku wracać będę na pewno.

Inne recenzje z serii:

  • Millenium Actress
  • Paranoia Agent
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze