Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Howard Shore

Dangerous Method, A (Niebezpieczna metoda)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 12-11-2011 r.

Historia współpracy Davida Conenberga z Howardem Shorem jest bardzo długa i przyniosła wiele ciekawych projektów: od bardzo „specyficznego” Videodrome, aż po trzymające w napięciu Wschodnie obietnice. Ostatnie filmy Cronenberga pokazują jednak pewną prawidłowość. Reżyser ten, wraz z przybywającym mu wiekiem, mięknie. Z pełnego brzydoty i brutalności obrazu odchodzi powoli w kierunku kina problemowego. Z drugiej strony można powiedzieć, że dojrzewa i zaczyna fascynować się czymś więcej aniżeli średniowiecznym motywem „danse macabre”. Rozgrywająca się w scenerii początków XX wieku, historia Carla Gustava Junga, to próba odpowiedzenia na pytania dotyczące ludzkich żądz i sposobów radzenia sobie z nimi. Ot zdecydowanie nowe oblicze Cronenberga, w ramach którego mamy okazję doświadczyć jeszcze dwóch ciekawych zjawisk – wspaniałej gry aktorskiej Keiry Knightley i bardzo anonimowej muzyki Howarda Shore’a. Czemu anonimowej?

Jeżeli w pierwszych minutach filmu wydawała się ona bardzo „obecna”, a nawet sugestywna, tak w miarę zagłębiania się w historię zaczęła schodzić gdzieś na dalszy plan. Najbardziej przemawiającą do widza muzyką w Niebezpiecznej metodzie była oczywiście cisza, wszak sporo miejsca poświęcono niekończącym się rozmowom i psychoanalizom, a to raczej niewdzięczny temat pod ilustrację. Tak samo zresztą, jak motyw poszukiwania odpowiedzi na problemy związane z ludzką psychiką. Odejście w minimalizm okazało się zatem jedynym rozwiązaniem, aby uniknąć zbędnego irytowania widza nadmiarem treści w sferze audytywnej. Taki oto kierunek obrał właśnie Shore, a z pomocą w realizacji tego zadania przyszedł klasyk i jedna z ikon XIX-wiecznej muzyki scenicznej, Ryszard Wagner.

Nawiązania do Wagnera wypłynęły nie tyle z fascynacji tym kompozytorem, ale z jawnych odniesień filmowych do dramatu scenicznego, Złoto Renu. I tu wychodzi na jaw kolejna nurtująca mnie kwestia. Czemu Howard Shore, miast iść tropem tej kompozycji, zaaranżował zupełnie inną, mianowicie poemat symfoniczny, Siegfried Idyll? Może dlatego, że wydawał się on bardziej stonowany na tle „hałaśliwego” nieco Złota Renu? A może po prostu smutna wymowa tego utworu o wiele bardziej pasowała do psychologicznego wizerunku filmowej bohaterki, Sabiny Spielrein? Bohaterki, która tak, jak wspomniana tu kompozycja, ulega metamorfozie i z przestraszonej ofiary ewoluuje do barwnej i pewnej siebie postaci? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania wydaje się mało istotne w porównaniu do tego, jakie jeszcze czynniki ukształtowały muzyczny wizerunek Niebezpiecznej metody.

No właśnie… Poza wspomnianym wyżej Wagnerem okazuje się, że właściwie niewiele. Owszem, kompozytor targnął się na jeszcze jeden temat, który przypisał głównej bohaterce, Sabinie, a raczej jej neurotycznym stanom. Niestety tak silnie wyeksponowany na początku partytury, motyw, z biegiem czasu (w związku z postępem w leczeniu) traci na wyrazistości. Powraca dopiero w przedostatnim utworze jako suita zamykająca film. Niewątpliwie jest to ładny, liryczny temat, niosący za sobą pożądaną nutkę powagi i ożywienia w strukturze melodyjnej ścieżki. Niestety nie przekonujący na dłuższą metę. Nie on zresztą jest osią wokół której obraca się partytura. Jest nią natomiast temat ze wspomnianego wyżej poematu symfonicznego.

Siegfried Idyll wdziera się właściwie w każdą relację, jaka budowana jest pomiędzy Jungiem, a Spielrein. Zamknięta w ciasnych ramach kameralnego wykonania, melodia, znajduje swoje ujście w licznych fortepianowych solówkach i bardzo oszczędnych w środki wyrazu, smyczkowych aranżach. Wielbiciele bardziej rozbudowanych faktur muzycznych nie będą ukontentowani Niebezpieczną metodą. Nie jest to bowiem twór wybitnie przebojowy i absorbujący uwagę słuchacza. Niestety to właśnie słuchacz będzie musiał poświęcić sporo uwagi, aby zrozumieć tę partyturę w pełni.

Tym bardziej szkoda, że nie da się do końca ogarnąć tego, co popełnił Shore bez wcześniejszego zapoznania się z filmem Cronenberga. Ponad godzinny materiał zawarty na albumie soundtrackowym, to istna próba naszej cierpliwości. Nie tylko dlatego, że zawiera niemalże całość napisanej na potrzeby filmu, partytury. Album podzielić można właściwie na dwie części: pierwszą, zawierającą oryginalną ścieżkę dźwiękową (z uwzględnionymi adaptacjami dzieła Wagnera) i drugą, czyli fortepianową interpretację Siegfried Idyll, powstałą specjalnie na potrzeby tego filmu. Obie trwają mniej więcej tyle samo, czyli po 32 minuty. Dosyć nietypowe to rozwiązanie, nieprawdaż? Tym bardziej nietypowe, iż wspomniana tu interpretacja dzieła Wagnera skomponowana została specjalnie na ten album soundtrackowy. Jej wykonaniem zajął się jeden z najbardziej utalentowanych pianistów na świecie – Lang Lang. Niestety artysta ten nie miał wielkiego pola do popisu. Muzyka, w swojej naturze, jest na tyle leniwa, że o jakiejkolwiek wirtuozerii w jego wykonaniu możemy tylko pomarzyć. A szkoda. Partyturze przydałaby się chociażby nutka „zadziorności” i fruwających w powietrzu emocji.

Winą za takowy stan rzeczy obarczyć możemy tylko i wyłącznie Shore’a, który nieco pasywnie podchodzi ostatnio do kwestii komponowania. Zabiera się za różne projekty i tworzy muzykę jakby od niechcenia. Niebezpieczna metoda była szansą na odkucie się po kilku niezbyt udanych latach funkcjonowania w branży. Szansą na stworzenie czegoś na miarę Sposobu na Ryszarda, czy tegorocznego ciekawego projektu, czerpiącego pełną garścią z klasyki – Czarnego łabędzia. Wszystko rzecz jasna z należnym filmowi Cronenberga, wyczuciem. Niestety szansa została częściowo zaprzepaszczona. Otrzymaliśmy co prawda dobrą muzykę filmową, spełniającą swoje kryteria, ale nie wychodzącą właściwie w żaden sposób poza swój aspekt funkcjonalny. Płyta tylko dla zagorzałych miłośników klasyki w przeróżnym jej wydaniu.

Najnowsze recenzje

Komentarze