Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kaoru Wada

Ninja Scroll (Jûbei ninpûchô)

(1995/2003)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 24-07-2011 r.

Najbardziej znane wśród Polaków japońskie filmy? Oczywiście albo historie o samurajach (zwłaszcza w reżyserii Kurosawy), albo anime (z Ghibli tudzież od Mamoru Oshii). A anime o wojownikach z mieczami? Cóż, tu jest nieco gorzej, wprawdzie seriali można znaleźć sporo, ale pełnometrażowych, kinowych animacji to już tyle, co kot napłakał. Wśród tych nielicznych, zdecydowanie najbardziej popularny i uważany za najlepszy, mający wręcz status kultowego, jest Jûbei ninpûchô znany bardziej jako Ninja Scroll. Charakterystyczna kreska, świetnie rozrysowane walki, przemoc i seks, nieskomplikowana lecz wciągajaca fabuła, element baśniowy, ciekawi bohaterowie, dobra oprawa muzyczna sprawiają, że całość może, a nawet musi się podobać.

Kultowość filmu nierzadko przenosi się na ścieżkę dźwiękową, nadając jej taki sam status, czasami trochę niezrozumiały dla osób, które nie widziały obrazu a przypadkiem zetkną się z soundtrackiem. I choć jest to częsty przypadek wśród score’ów rodem z anime, to jednak nie wydaje mi się, by dotyczył on także Ninja Scroll. Wprawdzie muzyczna ilustracja przygód wojownika Jubei Kibagami i dwójki jego towarzyszy w filmie sprawuje się bez zarzutu, to jednak jej charakter, specyfika i pewna schematyczność sprawiają, iż w wdyaniu płytowym nie stanowi ona szczególnej gratki, podejrzewam, że nawet dla największych fanów obrazu.

Kaoru Wada, nienależący do najbardziej znanych kompozytorów z Kraju Kwitnącej Wiśni (Ninja Scroll to zdecydowanie najgłośniejsza pozycja w jego filmografii) skonstruował swoją partyturę wokół kilku prostych motywów oraz osadzonego w japońskich klimatach underscore. Przy czym poprzez motywy nie mam tu na myśli klasycznie może rozumianych tematów, ale raczej pewnych muzycznych rozwiązań czy fragmentów przypisanych do poszczególnych filmowych wątków (walka, oczekiwanie, dramatyczna zmiana sytuacji itp.), które wykorzystywane są w niemal niezmienianych aranżacjach przez cały score/film. Najbardziej zwracają na siebie uwagę proste ale całkiem drapieżne motywy akcji, oparte na bębnach i sekcji dętej. W jednych przypadkach Wada dorzuca etniczne flety, w innych zaś swego rodzaju mroczne fanfary. Budowa tego action-score przypomina mi nieco analogiczną muzykę z Ariona Hisaishi’ego, tudzież Wojownika szos May’a.

W pamięci może zostać też 6-nutowy motyw odpowiadający za obrazowanie nagłego zagrożenia tudzież za budowanie muzyki do dramaturgicznych kulminacji, tym bardziej, że zdarza się japońskiemu kompozytorowi wykorzystywanie go w nieco innych aranżacjach, w spokojniejszych, bardziej stonowanych fragmentach.

Choć Wada ma do dyspozycji właściwie całą orkiestrę, nie spieszno mu do wykorzystania wszystkich jej sekcji jednocześnie i nie uświadczymy tu jakiegokolwiek fragmentu rozpisanego na pełny skład wykonawczy. Smyczków w ogóle jest mało, a jeśli już się pojawiają, to albo po to by zagrać samotnie jakiś smutny kawałek (najpiękniej brzmią w końcówce Kagerou wygrywając coś na kształt tematu miłosnego), albo by stanowić kontrapunkt dla partii wygrywanej przez dęte. Generalnie stylistyka i brzmienie sprawiają wrażenie nieco staroświeckich i to nie tylko z dzisiejszego Puntu widzenia, ale i z perspektywy połowy lat 90., kiedy to partytura powstała. Niewątpliwie Wada celowo chciał w ten sposób nawiązać do ilustracji klasycznego kina samurajskiego Kurosawy, choćby do Siedmiu samurajów Fumio Hayasaki. Od tamtej partytury różni go jednak wspomniana marginalna rola smyczków. Ich miejsce, zwłaszcza w kreowaniu muzycznego tła, zajmują bowiem instrumenty etniczne: głównie shakuhachi oraz koto. Za ich pomocą kompozytor niewątpliwie dobrze oddaje klimat feudalnej Japonii, jednakże nie tworząc praktycznie żadnych melodii, sprawia że ich rola jest właściwie czysto ilustracyjna. Na płycie brzmi to pasjonująco co najwyżej w zestawieniu z motywem akcji (jak w Blood Wind) ale gdy tworzy underscore, szybko zaczyna nudzić, o ile słuchacz nie jest fetyszystą japońskich brzmień.

Generalnie Ninja Scroll na płycie traci w porównaniu z działaniem w filmie i mimo w sumie ciekawego brzmienia, trudno tutaj o jakieś większe atrakcje. Nie pomaga także montaż, a utwory potrafią trwać równie dobrze kilkadziesiąt sekund, jak i 5 czy nawet 8 minut, w obrębie których mamy głównie tło. Pewnym urozmaiceniem są tu piosenki skomponowane i zaśpiewane przez Ryouhei’ego Yamanashi do tekstów Shou Jitsukawy. Co prawda pasują one do reszty trochę jak kwiatek do kożucha, a jeśli chodzi o przepełnioną bardziej południowoamerykańskimi jak azjatyckimi aranżami Those Who Face the Wind, to nawet nie przypominam sobie, by pojawiała się w obrazie. Jednak ostatni track pochodzący z napisów końcowych, to całkiem miła balladka i chyba w sumie najbardziej pamiętny dla zwykłego śmiertelnika, muzyczny element filmu.

Reasumując, Kaoru Wada stworzył score bardzo solidny, jako ilustracja filmowa dobry czy momentami bardzo dobry, ale też ani nie wnoszący do gatunku wiele nowego, ani nie potrafiący zbytnio zauroczyć słuchaczy. Podobny stylistycznie score tego kompozytora do serialowego anime Samurai 7 stanowi już doznanie bardziej przyjemne w swym płytowym wydaniu. Zaś Ninja Scroll będący udaną ilustracją do kultowego filmu, na status kultowego soundtracku sobie, przynajmniej w moim odczuciu, nie zapracował.

Najnowsze recenzje

Komentarze