Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Titanic

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Napiszę krótko: ten soundtrack mi się nie podoba.

Bardzo często można spotkać takie właśnie komentarze dotyczące opisywanego tutaj wydawnictwa. Wielu ‘szanujących’ się krytyków twierdzi, iż muzyka ta jest wręcz żałosna. Na bardzo wielu portalach dotyczących muzyki filmowej spotykamy bardzo niskie oceny. Oscylują one w granicach 40%/50%. Co ciekawe, podobne noty zbierają ścieżki dźwiękowe, które otrzymują komentarze w stylu: tego się nie da słuchać; Boże, czemuś mnie pokarał tą płytą itp. Jak się więc stało, że skoro ta muzyka jest taka zła, to podbiła serca tylu słuchaczy? Moim skromnym zdaniem prawda leży jak zwykle po środku. Krytycy nienawidzą tej płyty, za to jak Akademia Filmowa obeszła się z filmem (11 oscarów, w tym właśnie jeden dla Jamesa Hornera za muzykę), oraz za to jaki sukces komercyjny odniósł ten soundtrack. Zaś wielu początkujących słuchaczy dało się oczarować Hornerowi, gdyż ten stworzył muzykę ‘łatwą i przyjemną’ w takim sensie, iż bardzo, może nawet za bardzo zbliżył się muzycznie do popularnej artystki o znanym wszystkim pseudonimie Enya.

Jest tu mnóstwo tego, czego po Hornerze można się spodziewać.

James Cameron chciał zatrudnić do napisania muzyki przy swoim wielkim projekcie właśnie
wspomnianą przed momentem Enyę. Jak na dłoni widać zatem, jakiej muzyki oczekiwał reżyser. Enya bardzo mocno szuka swoich inspiracji w muzyce celtyckiej. Na jej albumach często możemy znaleźć liryczne melodie które bardzo łatwo ‘wpadają w ucho’. Nie będę ukrywał, że bardzo lubię jej muzykę, a zatem dokonanie Hornera powinno mi przypaść do gustu. Kontynuując wątek, Cameronowi nie udało się namówić Enyi do napisania muzyki ilustrującej największą morską tragedię w dziejach ludzkości. Wybór Hornera nie jest wcale taki oczywisty. Obaj panowie współpracowali ze sobą przy Aliens. Jednak ta współpraca wcale obu panom nie przypadła do gustu. Kompozytor zarzekał się nawet, że nigdy w życiu nie będą już razem pracowali. Podobne deklaracje padały również z drugiej strony. Jednak po odmowie Enyi, trzeba było rozejrzeć się za kimś, kto będzie w stanie spełnić życzenia muzyczne reżysera. Akurat Horner miał za sobą sukces w postaci Bravehearta i wydawał się być idealnym kandydatem. Podobno sam zainteresowany po przyjęciu projektu zdecydował, że muzyka powinna być w stylu Enyi, ale ja wolę wierzyć, że to nieprawda.

Jedyną innowacją są syntezatory, których wcześniej u niego nie słyszałem – ale nie są najlepsze.

Co leży u podstaw sukcesu, jaki osiągnął James Horner? Nie będę ukrywał, że jest on dla mnie świetnym tematykiem (najwyraźniej tak świetnym, że ostatnio raczył nas ciągle tymi samymi tematami), który ma niesamowity talent do nawiązania pewnej więzi z słuchaczem. Jest to coś, czego wielu innym kompozytorom brakuje. Tematycznie Titanic wygląda naprawdę imponująco. Na przód wysuwa się temat miłosny, który to sprawił, że połowę dochodów wytwórni Sony przyniosły kobiety wylewające morze łez podczas końcowej sceny, kiedy to Leo idzie na dno niczym uszkodzony U-Boot z drugiej wojny światowej. Będę oryginalny i zamiast wymieniać utwory w których na płycie występuje ten temat (albo, żeby było szybciej, w których nie występuje), powiem tylko tyle, że w filmie słyszymy go podczas miłosnych uniesień Jack’a i Rose. Temat ten występuje w kilku aranżacjach, czasami przy cichym akompaniamencie orkiestry słyszymy przyjemny żeński chórek, innym razem słyszymy tą muzykę w wykonaniu tak lubianych przez Hornera dud. Teoretycznie głównym bohaterem filmu jest tytułowy statek. Również i on doczekał się swojego tematu. O ile sam Titanic może być dumny z muzyki jaka ilustruje jego wyjście z portu, o tyle Enya już była mniej zadowolona. Wspominam o tym, gdyż temat który słyszymy np. w Southampton czy Leaving Port to wierna kopia utworu Book of Days napisanego przez Irlandkę. Ponownie słyszymy chór, tyle, że tym razem elektronika nie jest już najwyższych lotów. Nie jest żadną tajemnicą, iż Hornerowi lepiej wychodzi współpraca z orkiestrą, aniżeli z bezdusznymi maszynami.

Ogólnie cała muzyka jest robiona jakby na siłę, bez pomysłu.

James Horner jest dowodem na to, że człowiek może albo się starzeć albo dojrzewać. Niestety amerykański kompozytor się starzeje, a nie dojrzewa. Twierdzę tak na podstawie muzyki akcji, jaką raczył nas Horner na przestrzeni lat. Tym którzy narzekają na skądinąd bardzo dobre Hard to Starboard, odsyłam do Containment of a Darker Purpose z The Forgotten. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na Death of Titanic. Również bardzo dobry kawałek akcji, jednak moją uwagę zwraca pewien motyw, który możemy usłyszeć w tym utworze. Mianowicie jest to nawiązanie do VIII Symfonii Gustava Mahlera. Jest to tzw. Symfonia Tysiąca. Bardzo podoba mi się ta muzyka, ale stało się to swoistą wizytówką kompozytora. Możemy to usłyszeć również w Balto, Apollo13 czy Enemy at the Gates. Jak dla mnie to trochę za często powtarzany motyw. Warto również zwrócić uwagę na atonalny koniec opisywanego utworu. Podobną muzykę mogliśmy usłyszeć w Brainstorm. Album otwiera oraz zamyka chyba najlepsza muzyka na płycie. Smutna melodia grana na dudach bardzo przypadła mi do gustu szczególnie w wieńczącym album Hymn to the Sea.

Utwór 14-ty to piosenka wykonywana przez Celine Dion, którą wszyscy chyba znają – swego czasu hit.

Całość nie mogłaby się obejść bez piosenki Celine Dion opartej na temacie miłosnym napisanym przez Jamesa Hornera. Wiem, że dla niektórych laików może to być szok, ale wbrew obiegowym opiniom to piosenka opiera się o muzykę Hornera, a nie odwrotnie. Na dodatek aranżacja piosenki jest za bardzo przesłodzona. Dla takiego romantyka jak ja, to mimo wszystko za wiele. Podsumowując całość, mamy do czynienia z naprawdę solidną partyturą, która świetnie sprawdza się w obrazie. Na tyle świetnie, że od tego właśnie albumu wiele osób zaczynało swoją przygodę z muzyką filmową. Jednak moim zdaniem oscar za tą muzykę jest trochę naciągany. Ale ogólnie wiadomo, że członkowie Akademii Filmowej mają ‘słoniowe uszy’. Jako ciekawostkę dodam również, że Sony dostrzegło potencjał tkwiący w tej muzyce i na bazie sukcesu jaki soundtrack święcił na sklepowych półkach wydany został drugi album Back to Titanic. Mamy tam wszystko to czego zabrakło na podstawowym wydaniu. A żeby upchnąć coś jeszcze, to mamy zwykłe utwory ‘wzbogacone’ o dialogi z filmu, utwory ludowe, które możemy usłyszeć w obrazie Camerona, oraz o suitę z całej muzyki do Titanica. Ogólnie jest to jednak zabieg marketingowy i główne wydanie w zupełności wystarczy. Wracając do samego Titanica, nie muszę tej muzyki rekomendować ani odradzać, gdyż wydaję mi się, że mało jest osób, które by tej partytury nie znało. A jeśli jeszcze tacy ludzie by się znaleźli, to wypada zapoznać się z tą płytą, chociażby ze względu na to, że chcemy czy też nie, muzyka ta na stałe wpisała się już do historii kina.

Najnowsze recenzje

Komentarze