Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Scream [Deluxe Edition] (Krzyk)

(1996/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-07-2011 r.

Uwierzycie? Minęło już piętnaście lat od momentu, kiedy na ekranach kin pojawił się dosyć nowatorski w swoim gatunku film Wesa Cravena, Krzyk. Ta luźno potraktowana historia o siejącym postrach w małym miasteczku Woodsboro, mordercy, w bardzo krótkim czasie zyskała sobie status kultowej. Aż dziw bierze, że poczyniony za kilkanaście milionów dolarów eksperyment przyniósł ponad dziesięciokrotne zyski! Musiał, skoro w filmie Cravena dobrze funkcjonowała niemalże każda jego płaszczyzna – od scenariusza począwszy, poprzez dobre zdjęcia, na muzyce skończywszy. Wypływający wówczas „na szerokie wody” młody kompozytor, Marco Beltrami, całkiem z przypadku dostał przy okazji bilet do Hollywood. Z przypadku? No może nie do końca. Na swój status musiał sobie zapracować, a z pewnością muzyki do Krzyku nie można nazwać partyturą zmarnowanej szansy…

Jubileusz piętnastolecia premiery Krzyku stał się również dobrą okazją do bardziej wnikliwego przyjrzenia się meandrom pracy Beltramiego. Wydana z okazji premiery sequela Krzyku (w 1998 roku), płyta, nie dawała wszak pełnego obrazu tego, co popełnił Marco. Kilkanaście minut original score? Nikt nie wiedział wówczas, czy się śmiać, czy też płakać z tego powodu. Długo to trwało, ale w końcu decydenci z Varese poszli po rozum do głowy. Ścieżka dźwiękowa do Krzyku to przecież klasyk sam w sobie – twór, który niejednego widza podczas seansu przyprawił o gęsią skórkę. Klasyk klasykiem, ale czy wybitna funkcjonalność partytury Beltramiego musiała iść w parze z jej ogólną atrakcyjnością brzmieniową i przebojowością? Ten temat od dawna wertowany był na wielu forach i przy różnych tematach poruszających problematykę ścieżek do wszystkich Krzyków od dawna już krążących po sieci w wersji „bootleg”. Przeszło godzinny materiał, który znalazł się na płycie Varese (limitowanej rzecz jasna do dwóch tysięcy egzemplarzy i oznaczonej jako wydanie „Deluxe”), to prawdziwa przeprawa przez różnego rodzaju stany i odczucia. Na początku nie kryjemy podziwu dla wyczucia klimatu i umiejętności ilustracyjnych tak „nieociosanego” wówczas kompozytora jakim był Marco Beltrami. Po pewnym czasie uderza nas poczucie pewnego braku w obrębie tematyki, po czym stwierdzamy, że proponowany materiał jest zbyt ciężki, aby mierzyć się z nim w całości. Cóż, w przeciwieństwie do samego filmu, muzyka Beltramiego do najprzystępniejszych nie należy i wbrew pozorom wymaga większej atencji słuchacza.

Płytę otwiera kilkunastosekundowa czołówka skomponowana pod logo wytwórni Dimension. Kompozytor nie daje złudzeń co do klimatu i formy wykonania ścieżki – jest i ma być ponuro i nierzadko dosyć hałaśliwie. Otwierający film, dziesięciominutowy The Cue From Hell to majstersztyk ilustracji scen grozy. Pojawia się tam wszystko to, co powinno budować napięcie – świdrujące smyczki, snujący się w tle fortepian, „opadające” dęciaki no i zrywające na równe nogi instrumenty perkusyjne. Instrumentarium jakim dysponował autor ścieżki było raczej skromne, ale nawet kameralny skład orkiestry sprawiać może wrażenie dosyć hałaśliwego jeżeli poprowadzi się go należycie. By się o tym przekonać wystarczy posłuchać tylko kolejnego „dziesięciominutowca” – They’re Crazy. Da się tam zauważyć jeszcze jedno. Rodzące się niekiedy braki w przestrzeni dźwiękowej, Marco Beltrami skutecznie wypełnił całym arsenałem syntetycznych brzmień, „smash’ów” i prostych bitów. Przysłuchując się temu wszystkiemu nie trudno było mi stwierdzić, że specjalistą w dziedzinie inteligentnego łączenia elektroniki z żywym instrumentarium nie był on u progu swojej kariery. Postępując dosyć zachowawczo, starał się kopiować różnego rodzaju tricki aranżacyjne podpatrzone u starszych kolegów z branży. Nie omieszkał również zajrzeć na podwórko chłopaków z MV, tworząc puste, ale schludnie brzmiące miksy: Trouble in Woodsboro, czy Schoolyard 2.

Wyglądając poza budujący napięcie, ale denerwujący na dłuższą metę underscore, znaleźć możemy również kilka ładnie brzmiących melodii. Sama obecność fortepianu jak i różnego rodzaju solowych wejść instrumentalno-woklanych, zdecydowanie przysłużyły się lirycznej stronie partytury, dając takim utworom jak Bathroom, czy End Credits nutkę miłej dla ucha melancholii. Szkoda tylko, że Marco Beltrami zamknął się w obrębie takich „przygodnych” motywów. Ścieżka dźwiękowa do Krzyku aż prosiła się o jakiś wpadający w ucho temat, który mógłby stać się muzyczną wizytówką serii.

Można gdybać i mówić, co by było gdyby… Nie ulega jednak wątpliwości, że Marco Beltrami popełnił partyturę odnajdującą się w filmie bardzo dobrze. Czy jest to jednak na tyle absorbujący materiał, aby słuchać go na płycie? Nie wydaje mi się. Choć wydanie Varese to wspaniały prezent dla miłośników filmu oraz twórczości Beltramiego, to niestety dla zwykłego „Kowalskiego” jest to tylko kolejny album na jedno, góra dwa przesłuchania. Nie mam obaw natomiast, że prędzej, czy później limitowany nakład Scream – The Deluxe Edition zniknie z magazynów wytwórni.


Inne recenzje z serii:

  • Scream / Scream 2
  • Scream 3
  • Scream 4
  • Scream [2022]
  • Scream: The TV Series Season 1 & 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze