Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
The Chemical Brothers, & Ed Simons)

Hanna

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-06-2011 r.

Niedługo trzeba było czekać, aż kolejny po Daft Punk duet zajmujący się na co dzień muzyką elektroniczną spróbuje swoich sił w filmówce. Skuszeni przez Joe’go Wrighta dwaj Anglicy z grupy The Chemical Brothers popełnili więc ilustrację do jego przedziwnej i raczej nie do końca udanej mieszanki kina akcji, szpiegowskiego thrillera, dramatu, współczesnej baśni, filmu o nastolatkach, komedii i diabli wiedzą czego jeszcze zatytułowanej, od imienia głównej bohaterki, Hanna. W przeciwieństwie do francuskich kolegów, „Chemikalsi” nie otrzymali wsparcia dobrego orkiestratora, dyrygenta, masy techników ani dobrych rad od Hansa Zimmera. Efekt? Hmm… może po kolei.

Tom Rowlands i Ed Simons stworzyli do filmu Wrighta mniej więcej taką muzykę, w jakiej się specjalizują. Elektronika, tu i ówdzie z big beatowym zacięciem, bardziej ukierunkowana na powtarzające się hipnotyzujące brzmienia, zbudowane wokół różnego rodzaju sampli i loopów, niż na melodie. Te jeśli już się pojawiają, to są krótkie i nieskomplikowane. Przyznam, że pozafilmowej twórczości duetu nie znam zbyt dobrze i trudno mi ocenić skalę podobieństw utworów z soundtracku do ich wcześniejszych dokonań, jednakże nie wydaje mi się, by The Chemical Brothers dokonywali jakichś ewidentnych zapożyczeń ze swoich albumów. A nawet jeśli coś by się znalazło, to raczej bez znaczenia, gdyż w filmowym kontekście byłby to i tak debiut tej muzyki. Oczywiście elektroniczne brzmienia, także te w stylistyce znanej z klubów czy dyskotek w roli filmowej ilustracji już sporadycznie, z lepszym lub gorszym skutkiem występowały. A czy Hanna w czymkolwiek przypomina „zwyczajową” filmówkę? Pomijając kilka fragmentów irytującego na płycie elektronicznego underscore, czy innych mogących przynieść skojarzenia z podobnymi, asłuchalnymi fragmentami dzieł z lat 80., gdy królowały syntezatory, to można by się jeszcze doszukać podobieństw do kompozycji minimalistycznych. Są tu momenty, które przywodzą mi na myśl Philippa Glassa, jak choćby końcówka The Sandman czy początek Marissa Flashback. Generalnie jednak Hanna na tle muzyki filmowej prezentuje się oryginalnie i odmiennie, co wydawać by się mogło, że jest jej dużym plusem. Wielu słuchaczy ta inność może jednak skutecznie odstraszać od zapoznania się z płytą. Nietypowy charakter muzyki powoduje też według mnie pewien problem w kontekście filmowym.

Hanna cierpi bowiem na niedobór emocji, w tym sensie w jakim wnosić je do filmu powinna ścieżka dźwiękowa. Abstrahując od użytych środków, od stylistyki i formy, takie są przecież zadania muzyki filmowej. A kompozycja The Chemical Brothers tutaj niestety nieco zawodzi, skutkiem czego i sam film traci ze swojego emocjonalnego przekazu. Owszem, temat główny podkreśla gdzieś jakby niewinność bohaterki (bo mimo, że wyszkolona do zabijania, to wciąż młoda dziewczyna, z marzeniami jak każda), muzyka buduje pewien specyficzny klimat całej opowieści, niemniej jednak mi osobiście cholernie brakuje tu dramaturgicznego zacięcia. I żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie chodzi mi o jakąś głęboką dramaturgię czy wielką złożoność emocji. Chodzi o to, by muzyka w najprostszy sposób wzmacniała drżenie widza o główną bohaterkę, gdy jest w niebezpieczeństwie, smutek, gdy ginie ktoś jej bliski czy radość z jej sukcesu… Hannie przydałaby się właśnie ścieżka, która przekazywałaby to w wyraźny, klarowny sposób (prawdę mówiąc to w Tronie też miałem pewien niedobór tego, ale nie o nim tu mowa) – tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym bądź razie u „Chemikalsów” tego nie czuję, zarówno w filmie jak i na płycie.

Osobna kwestia to samo brzmienie. Może ono momentami irytować osoby nieprzywykłe do takich zabaw z elektroniką już podczas filmowego seansu, a co dopiero na albumie. Najjaskrawszym przykładem są utwory takie jak Chalice 1. Pewnie nie tylko ja równie dobrze mógłbym słuchać pracującej pralki, lodówki czy odkurzacza, jak tego typu kawałków, które są dla mnie raczej dźwiękowym tłem niż muzyką i spokojnie można było sobie je darować przy układaniu tracklisty. Na całe szczęście istnieje jeszcze warstwa tematyczna. Wspomniałem wcześniej o temacie głównej bohaterki, chyba najprzyjemniejszym w odsłuchu elemencie soundtracka. Ta melodia z wokalami przypominająca kołysankę jest delikatna i kojąca, choć w końcowej części pierwszego utworu błogi nastrój burzą trochę ostrzejsze dźwięki. Częściej jednak w filmie i na płycie zetkniemy się z tematem przypisanym agentowi ścigającemu Hannę, który w filmie motyw ten często pogwizduje. Po raz pierwszy usłyszymy go w brzmiącym jak z przedszkolnej sali The Devil is in the Details. Cóż, taka to jednak specyfika tego tematu, że brzmi jak dziecięca piosenka-rymowanka, miało to zapewne wzmóc efekt komiczny i stanowić swoisty kontrapunkt do negatywnych działań postaci, do której jest przypisany.

Tyle tematycznej myśli przewodniej. O ile Hanna’s Theme (zwłaszcza w wersji z żeńskim wokalem na koniec płyty) może się podobać, o tyle temat bad-guy’a, mimo melodycznej chwytliwości żadną atrakcją być nie może. To już zdecydowanie ciekawsze bywają utwory akcji, mimo iż Rowlands i Simons czasem irytują próbując na siłę urozmaicić kawałek jakimś dziwnym dźwiękiem (jakby nie można było zmienić dynamiki, tonacji, wprowadzić melodię czy rozwinąć ją). Jednak przynajmniej fragmentarycznie bywa to niezłe rytmicznie i całkiem klimatyczne, zatem Escape 700 czy Car Chase (Arp Worship) chwilami sprawiają dobre wrażenie. Podoba mi się też druga minuta Container Park – ów prosty, narastający motyw zdaje się generować trochę emocji. Tylko, że za chwilę The Chemical Brothers wracają do swojej ukochanej maniery i drażniących moje uszy syntezatorowych brzmień.

I jak tu sprawiedliwie ocenić Hannę? Chyba do końca się nie da, bo ta muzyka jest tak specyficzna, że rzecz rozbija się o kwestię gustów. Osoby na co dzień słuchające się we współczesną muzykę elektroniczną, czerpiące radość z tego typu brzmień mogą ten soundtrack polubić. Fani filmówki, którzy nie lubią odskoczni od klasycznych przedstawicieli gatunku mogą z kolei uznać tę muzykę za niesłuchane okropności. Na tym portalu staramy się oceniać muzykę raczej w tym drugim kontekście, zatem choć Hanna nie jest sama w sobie gniotem, złą muzyką, to jednak jako ścieżka dźwiękowa nie może liczyć na dobre noty i trudno też ją polecać miłośnikom soundtracków. Fani The Chemicals Brothers oczywiście do mojej oceny mogą sobie śmiało dopisać dwie gwiazdki, niemniej ja pozostanę przy swoim. Albowiem, jak głosi słownikowa definicja, którą słyszy Hanna w filmie, a którą w The Devil is in the Beats przytoczyli twórcy kompozycji: muzyka to kombinacja dźwięków, służąca pięknu formy i wyrażaniu emocji. Dla mnie piękna i emocji w Hannie jest zwyczajnie za mało.

Najnowsze recenzje

Komentarze