Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roque Baños

Balada triste de trompeta (Hiszpański cyrk)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 12-06-2011 r.

Tak jak polscy filmowcy ostatnimi czasy uwielbiają katować nas rozliczaniem czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, tak Hiszpanie nie od dziś chętnie w tle opowiadanych historii odnoszą się do rządów generała Franco. Na swoje szczęście nie tylko potrafią podejść do sprawy historycznych rozliczeń z dużo większym dystansem jak nasi twórcy, ale też zwyczajnie kręcą w tej chwili zdecydowanie lepsze filmy od Polaków. Filmy trafiające do większej grupy osób, zrealizowane z dużo większym rozmachem, technicznie na dużo wyższym poziomie od naszych i chyba można śmiało zaryzykować takie stwierdzenie – z lepszą muzyką. Utalentowanych twórców niby nam nie brakuje (Hiszpanom oczywiście również) ale najwyraźniej polska kinematografia nie dostarcza im dość inspiracji, tematów a już z pewnością środków do napisania czegoś ponad kameralną ścieżkę do dramatu albo lukrowaną muzyczkę do kolejnego kom-romu. Półwysep Iberyjski daje możliwości pisania na większą skalę i do bardziej zróżnicowanych gatunkowo produkcji, stąd też na świecie nie mówi się o polskich kompozytorach ale o Navarrete, Iglesiasie, Illarramendim, Reyesie, Velázquezie no i oczywiście o Bañosie.

Roque Baños od roku 1999 i ścieżki do Muertos de risa ściśle współpracuje z jednym z ciekawszych reżyserów z półwyspu Iberyjskiego – Álexem de la Iglesią. Hiszpański cyrk (naszym dystrybutorom widać nie spodobał się oryginalny tytuł ale nadany przez nich, jakkolwiek mało finezyjny, daje się nawet intrygująco dwojako odczytać) to kolejne wspólne dzieło tego duetu i podobnie jak to pierwsze przyniosło kompozytorowi nominację do nagrody Goya. Nominację, dodajmy, jak najbardziej zasłużoną bo muzyka jest jednym z wielu wybijających się i znakomicie budujących udany całokształt filmu elementów. Partytura Bañosa do spółki z piosenką sprzed kilkudziesięciu lat, z której zaczrpnięto hiszpański tytuł filmu, ze swych zadań wywiązuje się na piątkę. No, może na czwórkę z plusem, ale że w tym aspekcie na filmmusic.pl nie przewiduje się połowicznych rozwiązań, to bez większych oporów mogę naciągnąć notę w górę. Muzyka buduje klimat, wnosi bardzo wiele emocji, ilustruje bez zarzutu, występuje w filmie w odpowiednich proporcjach (jest jej dużo, lecz nie za dużo, jest wyrazista, ale nie przytłacza) a jeszcze coś z niej po seansie w głowie zostaje i ma się wielką ochotę sięgnąć po soundtrack.

A ten zaczyna się od muzyki z napisów początkowych, którą stanowi połączenie zawodzącego męskiego wokalu z różnorakimi perkusjonaliami, wśród których prym wiodą werble i cajon, co razem tworzy specyficzny, klimatyczny, trochę niepokojący, w każdym bądź razie generalnie bardzo udany utwór. Owe perkusjonalia (w pozostałych utworach już bez wokalu) będą też stanowiły jeden z ważniejszych motywów albumu/filmu i być może najbardziej pamiętny z filmu. Piszę „być może”, ponieważ ten główny i zdecydowanie najczęściej obecny w partyturze, jakkolwiek całkiem wyrazisty, to jednak brzmi nieco przewidywalnie, jak jakiś kolejny motyw ze starego thrillera w stylu Hitchcocka: spokojny ale wywołujący jakiś nieokreślony niepokój, będący niby tematem miłosnym a jednocześnie przesiąknięty mocno wyczuwalnym fatalizmem. Zresztą nie tylko ten temat u doświadczonego słuchacza filmówki może wywołać wrażenie pewnego deja-vu. Nie chodzi oczywiście o żadne bezczelne zrzynki, czy jak kto woli inspiracje (aczkolwiek w przypadku końcówki Revenge podobieństwo do hornerowskiego Aliens jest aż nadto wyraźne), niemniej Baños w dużej mierze porusza się po gruncie już mocno zbadanym i wyeksploatowanym. Mroczne smyczkowe pasaże i ostinata, przygnębiające dęte drewniane, grający w niskich rejestrach drapieżny fortepian z towarzyszącą perkusją… Thriller, dramat czy kino noir tego typu idee przerabiały już nie raz. Sam kompozytor już tę stylistykę przerabiał, ostatni z wymienionych tu elementów w roli muzyki suspensu występował choćby w Zbrodni ferpekcyjnej.

Tylko czy to stanowi jakąś wielką wadę? Z dwóch powodów moim zdaniem nie. Po pierwsze film de la Iglesii to totalna jazda bez trzymanki i stylistyczny Misz-masz krążący gdzieś pomiędzy dramatem, thrillerem, filmem historyczno-politycznym (wspomniany we wstępie generał Franco), komedią, a nawet kinem campowym (klauni-psychopaci), a to wszystko podlane gęstym pastiszowym sosem. Tego typu kino potrzebuje muzyki wyrazistej i oczywistej w przekazywanych treściach i emocjach, zatem im większe trzymanie się kanonicznych reguł przez kompozytora, tym lepiej. Po drugie Baños jest na tyle dobrym kompozytorem, że poruszanie się po wydeptanych muzycznych ścieżkach nie oznacza, że nie potrafi on w kompozycji zostawić własnego śladu i zaoferować czegoś słuchaczowi. Już sama strona techniczna ścieżki prezentuje się wybornie: świetne orkiestracje, bardzo dobre wykorzystanie wszelkich elementów orkiestry, bez zarzutu brzmi zarówno warstwa liryczna, jak i action-score, zwraca uwagę kilka niezłych pomysłów na użycie instrumentów perkusyjnych. Muzyka Hiszpana jest barwna i „żywa”, w żadnym momencie nie sprawia wrażenia pisania od linijki według schematu, z czym problem ma pewnie niejeden współczesny twórca. Sam temat główny, choć melodyjnie wydaje się dość banalny i jak już wspomniano, uderza w przerabiane po wielokroć tony, może się podobać dzięki wprawie kompozytora w jego aranżowaniu. Od chwili gdy usłyszymy go po raz pierwszy w Circus Freaks (a zatem dopiero w momencie dołączenia głównego bohatera do cyrkowej trupy i zauroczenia piękną akrobatką, ponieważ to jej, czy też uczuciom do niej, jest on przypisany), do końca ścieżki Baños weźmie go na warsztat niezliczoną ilość razy i zaprezentuje nam go chyba we wszelkich możliwych pomysłach. Na dęte drewniane, blaszane, na smyczki, fortepian, sopran Any Caroliny Diz i wreszcie na pełną orkiestrę wraz z wokalem we wspaniałym Fighting for Her Love z finału filmu. Hiszpan potrafi mu nadać brzmienie na przemian smutne, dramatyczne, przerażające, pełne magii, namiętności a nawet o dziwo radości (ciepły fragment Love at Park), ciągle jednak zostawiając w nim tę fatalistyczną nutę.

Choć film obraca się wokół postaci dwóch klaunów i ich towarzyszy, próżno tu szukać muzyki, która kojarzyła by się z cyrkiem. Ani jeden ani drugi bohater bynajmniej nie są poza pracą zabawnymi i przyjemnymi gośćmi ale niezłymi psychopatami, którym wraz z każdą minutą filmu bliżej do batmanowego Jokera, niż do faceta, który bawi dzieci. Co oczywiście nie znaczy, że oni albo inne postaci czy sytuacje nie bywają na swój szalony sposób komiczne. Jednak Baños zgodnie z zasadą, że dobry pastisz powinien być odgrywany na poważnie, niemal nie oddaje tego w score. Niemal, gdyż dosłownie fragmentarycznie trafi się tu muzyka o lekko zarysowanym komediowym tonie, ale na szczęście nie jest jej dużo. Zdecydowaną większość zajmuje suspens, akcja i dramat. Czasem może się to wszystko wydawać wręcz nieco przeszarżowane, nadto intensywne w przekazywanych emocjach, ale przecież takie właśnie miało być. Żadne subtelności w muzyce nie pasowałyby do takiego obrazu jak Hiszpański cyrk.

Warto jeszcze dwa słowa poświęcić zamykającej soundtrack piosence. W filmie odgrywa dość ważną rolę i jej obecność na albumie jest nie tylko naturalna, ale wręcz pożądana. Tym bardziej, że klimatem czy stylistyką wcale nie gryzie się ze scorem, jak to czasem bywa. Balada de la trompeta to kawałek z czasów gdy muzyka rozrywkowa była chyba ambitniejsza niż dziś. Tę interesującą piosenkę z przełomu lat 60. i 70. wyróżnia przede wszystkim świetny „dialog” wokalisty z trębaczem w refrenie. Co ciekawe, utwór był już 40 lat wcześniej wykorzystany w filmie. W Sin un adiós Raphael śpiewał go przebrany za… a jakżeby inaczej – klauna. I fragmenty tego obrazu główny bohater filmu de la Iglesii widzi zresztą w jednej ze scen w kinie.

Balada triste de trompeta Roque Bañosa to jedna z lepszych kompozycji roku 2010, zwłaszcza rozpatrywana w filmowym kontekście. Na płycie nieco traci, po niezłym początku w okolicach środka wkraść może się odrobina monotonii, zwłaszcza, że kompozytor nader często sięga po temat przewodni. Wszelkie początki znużenia rekompensuje na szczęście finał. Słuchaczowi nie pomaga za to charakter kompozycji. Smutna i ponura atmosfera rozpościera się niemal przez całą płytę, a niewątpliwie łatwiej od razu przekonać się do bardziej radosnych, porywających i melodyjnych utworów. Mimo to i mimo pewnej typowości w niektórych fragmentach partytury (być może w muzyce filmowej tak wiele zostało już powiedziane, że coraz trudniej obecnie tego „generic” uniknąć) trudno byłoby mi jej nie chwalić i nie polecać każdemu kto lubi wyraziste, orkiestrowe kompozycje może nawet nieco w starym stylu. Oto kolejna współpraca dobrego reżysera z dobrym kompozytorem przy dobrym filmie przynosi… dobrą muzykę. Świetną w obrazie, niezłą na płycie. Tylko tyle czy aż tyle? W dobie narzekania na współczesną filmówkę, zdecydowanie „aż”. Warto więc po Hiszpański cyrk sięgnąć, zwłaszcza po seansie filmu de la Iglesii, do zapoznania się z którym również zachęcam.

Najnowsze recenzje

Komentarze