Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clint Mansell

Black Swan (Czarny łabędź)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-06-2011 r.

Zwyczajem stało się już, że gdy Darren Aronofsky podejmuje jakiś projekt, do skomponowania oprawy muzycznej zatrudniony zostaje Clint Mansell. Wieloletnia współpraca między tymi dwoma artystami zaowocowała kilkoma dobrymi partyturami, wśród których przynajmniej jedna, Requiem dla snu, zyskała sobie status kultowej. Niemniej każda z tych kompozycji charakteryzowała się oryginalnym pomysłem, nie mniej ciekawym wykonaniem i przede wszystkim bardzo przystępną treścią, mogącą śmiało rywalizować o względy przeciętnego, nie zanurzonego w otchłani muzyki filmowej, słuchacza. Co zmienia się w przypadku najnowszego dzieła Aronofsky’ego, Czarny Łabędź? Niewiele.



Ideą, która od samego początku przyświecała produkcji, było przeszczepienie elementów baletu Czajkowskiego na wydarzenia dziejące się w filmie… Właściwie w głowie głównej bohaterki, Niny Sayers, która owładnięta demonem perfekcjonizmu przejść musi bolesną transformację z ugrzecznionej dziewczynki w pewną siebie kobietę, wszystko po to, aby idealnie odegrać swoją rolę na scenie. Nieodzownym elementem tej transformacji miała być muzyka rosyjskiego klasyka – słynny balet „Jezioro Łabędzie”, które ipso facto stało się punktem wyjścia w pracy kompozytora. Można powiedzieć, że Czajkowski już na starcie „odfajkował” za niego połowę roboty. Cóż to za problem zaadaptować highlighty ze słynnego baletu, dorzucić do tego kilka aranżacji i cieszyć się z przelewanej na konto gotówki? Ten, kto nie widział filmu zapewne tego nie zrozumie. Nie chciałbym urabiać Mansella na mistrza ilustracji – geniusza, który doskonale rozumie kino, ale swoim podejściem do Czarnego Łabędzia udowodnił, że nie jest tylko zwykłym obcinaczem kuponów. Może nie stworzył tematu na miarę Requeim dla snu i nie zaskoczył liryką oraz pomysłem tak jak w Źródle, ale z pewnością zrozumiał to, co reżyser filmu chciał pokazać swojej publice.

Wydany przez Sony Music, soundtrack, w niewiele ponad pięćdziesięciominutowym skrócie prezentuje to, co najistotniejsze w muzyce Mansella… Dziwnie mówić tu o Mansellu jako o osobie odpowiedzialnej za całość, w momencie, gdy w tle rozbrzmiewa nam otwierający krążek temat Łabędzia z oryginalnego baletu. Melodia ta staje się wizytówką Niny, a zarazem głównym tematem partytury, po którą kompozytor sięgnie jeszcze nie raz. Klasyczny charakter oryginalnej partytury Czajkowskiego został jak najbardziej zachowany i wszystkie tematy przez niego napisane mienią się pełnią barw i emocji, jakie rosyjski mistrz odzwierciedlił w swoim dziele. Zamknięcie się tylko i wyłącznie w obrębie tych „klasycznie” zarysowanych dźwięków byłoby jednak fatalnym w skutkach błędem. Clint Mansell nie omieszkał rozciągnąć tego wszystkiego na trochę bardziej skomplikowaną naturę głównej bohaterki, Niny. Swoistego rodzaju kontrastem jest zatem zaszczepianie do fragmentów partytury Czajkowskiego ambientowych tekstur, a także solówek fortepianowych i licznych sampli. Te drobne akcenty, oprócz tego, że nadają całości bardziej smutnego, melancholijnego wręcz wydźwięku, racjonalizują postać młodej baletnicy w oczach odbiorcy filmu – współczesnego widza, którego emocje pobudzane mają być w nieco inny sposób, aniżeli osoby zasiadającej na widowni w operze. Brak kontekstu filmowego może wpłynąć na pojawienie się poczucia znużenia mniej więcej w połowie słuchania albumu. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość i wytrzymać ten drobny kryzys, gdyż finał jest naprawdę spektakularny!

W miarę postępujących w głowie bohaterki zmian, zmienia się również podejście kompozytora do melodyki. Pojawia się zdecydowanie w warstwie brzmieniowej – liczne dysonansy w obrębie muzyki akcji i samplowane metaliczne uderzenia. Nawet klasyczne fragmenty poddane zostają wielu korektom mającym na celu stworzenie wiarygodniejszej ilustracji. Doskonałym przykładem jest chyba scena finałowa, która począwszy od utworu Night of Terror wykłada nam całą idee tego, co popełnić chciał kompozytor – pogodzenia czystej dramaturgii dzieła Czajkowskiego ze studium nad strachem i emocjami targającymi Niną. Im bardziej bohaterka zagłębia się w odmęty własnych urojeń, tym bardziej muzyka staje się niespokojna. Moment pojawienia się na scenie tytułowego Czarnego Łabędzia stanowi kulminację tych zabiegów i ważny punkt ścierania się ze sobą tych dwóch wydawać by się mogło skrajnych stylistyk i natur brzmieniowych. Wspaniałym zwieńczeniem tego wszystkiego i przysłowiową wisienką na torcie soundtracku jest utwór Perfection.

O ile film rozgrzesza w zupełności poczynania Mansella, album soundtrackowy postrzegany może być jako festiwal kontrastów. Nie do każdego ten kontrast ma prawo przemówić. Muszę przyznać, że dosyć dużo czasu zajęło mi oswojenie się z krążkiem i nie bez pomocy filmu, który zupełnie zmienił moje wyobrażenie na temat partytury do Czarnego Łabędzia. Jest ona zatem dziełem niebanalnym, ale wymagającym silnego bodźca w postaci filmu Aronofsky’ego.


Najnowsze recenzje

Komentarze