Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Rabin

I Am Number Four (Jestem numerem cztery)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-06-2011 r.

Trevor Rabin ewidentnie odpuszcza sobie walkę o renomę w Hollywood. Zdaje się, że niegdysiejsza jednoosobowa konkurencja dla Media Ventures nudzi się powoli muzyką filmową, komponując tylko okazjonalnie i jakby od niechcenia. Po twórcy VI batalionu można byłoby spodziewać się czegoś lepszego aniżeli przerysowany Uczeń czarnoksiężnika, nijaki sequel Skarbu narodów, czy napisana „od linijki” Góra czarownic. Kiepskiej passy ciąg dalszy…

Jestem numerem cztery, to film z pogranicza przygody i fantastyki, któremu krytyki nie oszczędzili zarówno żurnaliści jak i zwykli widzowie. Choć obraz D.J. Caruso (Eagle Eye, Disturbia) ambicją nie zgrzeszył, stanowił całkiem szerokie pole do popisu dla kompozytora mającego zająć się ilustracją. Dynamiczna akcja, wątek miłosny, rozdarcie głównych bohaterów pomiędzy dwie racje – te i wiele innych elementów błagało wręcz o jakieś porywające tematy, spójny i dobrze zorkiestrowany action score i odrobinę liryki. Czy po swoich ostatnich kompozytorskich wyczynach, Trevor Rabin był najlepszą inwestycją na jaką mógł zdecydować się Caruso? Nie mnie o tym rozsądzać. Faktem jest, że reżyser otrzymał produkt bardzo anonimowy, a pod względem brzmieniowym bardzo anachroniczny. Co więcej, anonimowość ta, nawet w kontekście filmowym, brana jest w niektórych momentach „na słowo honoru”. W dalszym ciągu Trevor Rabin nie radzi sobie z tworzeniem muzycznych wizytówek głównych bohaterów, a sekwencje akcji kadzi obficie aż nazbyt sugestywnym patosem.



Pomimo tej całej litanii pretensji, jakie wysuwać można pod adresem Jestem numerem cztery, pozytywnie zaskakuje jedna rzecz. Najnowsze dzieło Rabina prezentuje się o niebo lepiej aniżeli zupełnie nietrafiony pod względem ilustracyjnym i krzywdzący słuch Uczeń czarnoksiężnika. Kompozytor odszedł od idei bezmyślnego wysługiwania się sztucznymi jak piersi Iwony Węgrowskiej, samplami chóralnymi. Olbrzymia dysproporcja malująca się pomiędzy miażdżącą akcją, a zupełnie wypraną z emocji liryką, również została zatarta, głównie dzięki motywom odnoszącym się do bohaterów opowieści. Najwięcej do powiedzenia ma pod tym względem melancholijny, gitarowo-fortepianowy temat – prosty w budowie i instrumentacjach, ale zaskakująco dobrze odnajdujący się w nakreślonym przez Caruso świecie niezwykłego młodzieńca, Johna Smitha. Właściwie to tylko w obrębie tego tematu oraz kilku jego aranżacjach zamyka się cała wartość liryki ścieżki dźwiękowej do Jestem numerem cztery. Ścieżki, w której decydującą siłę stanowią siermiężna, ale sztampowa muzyka akcji i nie mniej wyuczony underscore. Słuchając tej partytury nie mogłem odpędzić się od myśli, że Trevor Rabin nie zrobił zupełnie nic, aby urozmaicić swój warsztat. Nawet technika łączenia orkiestry z perkusjami i generującymi bit samplami zdaje się zalegać w cieniu jego wcześniejszych dokonań. Śmiem twierdzić, że pod tym względem lepiej prezentował się nawet Bad Company, a Bad Boys jawi się nawet jako niedościgniony od wielu lat wzorzec.



Ograniczając naszą styczność z partyturą do samego obrazu uniknąć można dyskomfortu, jaki bez wątpienia zapewnił album soundtrackowy wydany przez Varese Sarabande. Czas spędzony nad tą płytą rozciągał się jak guma Turbo. Wbrew pozorom nie jest to wina wybitnego braku atrakcyjności melodycznej partytury tylko ogólnej absencji pomysłu na zagospodarowanie tej muzycznej przestrzeni jakimś bardziej absorbującym uwagę rozwiązaniem. Ileż można słuchać tego samego bitu oprawionego pulsującymi smyczkami? Tego samego instrumentarium kreującego już od prawie dekady płaską i wypraną z poczucia aktywnego uczestniczenia w przygodzie, muzykę akcji. Problem ten obnażają przed słuchaczem już dwa pierwsze utwory. Dalej jest już tylko gorzej. W momencie, gdy do głosu dochodzi syntetyczny chór, „budżetowość” tej partytury osiąga poziom krytyczny i niebezpiecznie zbliża się do tandetnie brzmiącego Ucznia czarnoksiężnika. Zlewająca się ze sobą masa dźwiękowa nie ma większych ambicji ponad koegzystowanie z i tak drażniącymi uszy efektami sfx. Czy tylko ja odniosłem wrażenie oglądając ten film, że słucham jakiegoś temp-tracku, a nie oryginalnej ścieżki dźwiękowej?



Nie chcąc uchodzić za niepoprawnego malkontenta, przyznam, że partytura do Jestem numerem cztery ma prawo trafić do określonego grona odbiorców. Jeżeli nie trafi jako całość, to przynajmniej zaskoczy drobnym odejściem kompozytora w lirykę – plastikową co prawda (jak to u Rabina ostatnimi czasy), aczkolwiek przykuwającą uwagę. Reasumując to wszystko, należałoby zadać sobie pytanie, czy zasadnym było publikowanie tej partytury na krążku, przynajmniej dla tych kilku fajnych momentów? Od dobrych kilku lat rynek płytowy starał się ignorować najnowsze dokonania Trevora Rabina. Nie bez powodu zresztą. Varese postanowiło zorganizować wielki „come back” niegdysiejszego rezydenta głośnych filmów akcji. Cóż, miał być szał, wyszedł kał…


Najnowsze recenzje

Komentarze